poprzedni artykułnastępny artykuł
Marek Brzeziński Tour de France - Magazyn Koncept

Marek Brzeziński — Korespondent zagraniczny: praca w wannie, ale bez urlopu

Nikt nie potrafi tak barwnie opowiadać o kraju znad Sekwany, francuskiej kuchni czy postępach w Tour de France jak Marek Brzeziński. Rozmawiamy z nim o pracy korespondenta zagranicznego. 

Ciekawość świata powinna cechować nie tylko korespondenta, ale każdego człowieka, który chce coś w życiu osiągnąć.

Można czegoś lubić lub nie, ale w domu. Dziennikarz musi być bezstronny, by rzetelnie wykonywać swoją pracę.

Kamil Kijanka: Jak zaczęła się Pańska przygoda w tym zawodzie?

Marek Brzeziński: Pierwsze przeczucia, że mogę mieć coś wspólnego z pisaniem, zaczęły przychodzić pod koniec nauki w liceum. Jednak to, że zostałem dziennikarzem, było czystym przypadkiem. 

Po drodze wyjeżdżałem do Australii, Nowej Zelandii czy Wielkiej Brytanii, gdzie robiłem wiele innych rzeczy niż dziennikarstwo. Pracowałem jako stolarz, technik narciarski, aż w końcu trafiłem do BBC. 

Kiedy wyprowadziłem się do Paryża, nie znałem języka francuskiego, więc uczyłem angielskiego w różnych szkołach, w tym pilotów AIR France. Kiedy już opanowałem język, zacząłem współpracę z Radiem RFI. Robiłem także felietony dla Radia Łódź i to tu zaczęła się tak naprawdę moja praca korespondenta, a nie dziennikarza. Były to dwa programy, z czego jeden był z przymrużeniem oka, a drugi bardziej poważny, o polityce. Wcześniej też były łódzkie „Odgłosy”, dla których pisałem o mniejszościach mieszkających w Polsce, Tatarach i Litwinach. Były też relacje z moich podróży śladami królów po Rumunii i Walii. 

Pewnego dnia ktoś zadzwonił z propozycją, bym przygotował korespondencję o zbliżających się wyborach we Francji dla Polskiego Radia. Miałem sporo szczęścia. Okazało się, że przede mną były na liście trzy inne nazwiska brane pod uwagę. Żadna z tych osób nie była jednak wtedy dyspozycyjna. W końcu ktoś zadzwonił do mnie, a ja odebrałem telefon. I tak się to zaczęło. Od zawsze interesowało mnie wszystko to, co dzieje się wokół. Myślę, że to ważne w tym zawodzie.

Niewątpliwie ciekawość świata to pożądana cecha w pracy korespondenta. Jakie jeszcze należy posiadać predyspozycje i umiejętności, by odnaleźć się w tej roli?

Ciekawość świata powinna cechować nie tylko korespondenta, ale każdego człowieka, który chce coś w życiu osiągnąć. Myślę, że absolutną podstawą niezbędną w tej pracy jest znajomość języka obcego. Ja mówię dobrze w pięciu językach. Język przełamuje wszystkie bariery między ludźmi. Angielski jest językiem międzynarodowym i można nim się porozumieć niemal wszędzie. Warto jednak się uczyć także innych języków obcych. Jak mawiał Goethe: „Kto chce zrozumieć poemat, musi pojechać do kraju poetów”. 

Przekonałem się o tym chociażby, gdy wyjechałem do Portugalii, aby pracować jako korespondent Radia Chicago.  Zawziąłem się i zacząłem uczyć się portugalskiego, by móc zrozumieć lokalną społeczność. I to dopiero otworzyło przede mną wiele dróg do ciekawych ludzi i rozmów. Nie wszyscy, szczególnie starsi, znali bowiem język angielski.

Jadąc do danego kraju, dobrze jest zapoznać się z jego kulturą i literaturą. Warto przy tym zaznaczyć, że w pracy korespondenta równie ważna co znajomość języków obcych i ciekawość świata powinna być bezstronność. Można czegoś lubić lub nie, ale w domu. Dziennikarz musi być bezstronny, by rzetelnie wykonywać swoją pracę. Ważne jest również odpowiednie przygotowanie do tematu. Z drugiej strony trzeba przedstawić to tak, by każdy mógł zrozumieć, co chcemy przekazać. 

Pamiętam jedną taką rozmowę z Georgesem Charpakiem, francuskim fizykiem i zdobywcą nagrody Nobla. Przygotowywałem się do tego wywiadu i sporo czytałem na jego temat. Nie znałem się jednak na fizyce. Prosiłem więc rozmówcę, by opowiadał o swoich dokonaniach tak, bym zrozumiał to i ja, i nasi słuchacze, którzy z fizyką nie mieli zbyt wiele wspólnego.

Czy w tej pracy nie trzeba być przypadkiem trochę na wyłączność? Jak udało się Panu pogodzić pracę na uczelni z rolą korespondenta?

Niestety tak jest. Trzeba być na wyłączność. Przez 21 lat byłem profesorem antropologii na Uniwersytecie Schillera w Paryżu, pracując przy tym w RFI czy jako korespondent Polskiego Radia. To jest kwestia umiejętności opanowania stresu. Do tego można przywyknąć i jeśli się chce, można to pogodzić. 

Kiedy zdarzały się pilne telefony z prośbą o jakąś relację, byłem szczery ze swoimi studentami. Wiedzieli, że jestem dziennikarzem, więc jeżeli było to coś naprawdę pilnego, zarządzaliśmy chwilę przerwy, bym mógł wejść na żywo. Korespondent nie ma urlopu. To jest styl życia, do którego trzeba mieć też odpowiednie predyspozycje. Proszę mi wierzyć, relacjonowałem wydarzenia z najdziwniejszych miejsc…

Na przykład?

Kilka metrów nad ziemią, bezpośrednio z wyciągu narciarskiego, podczas bankietu, imprezy czy… z wanny. Pamiętam, jak pewnego razu wróciłem z kolacji z przyjaciółmi i zamierzałem się wykąpać. Byłem już w łazience, gdy otrzymałem pilny telefon z prośbą o wypowiedź na temat Krzysztofa Kieślowskiego, który zmarł. Telefon w pracy korespondenta, bez względu na okoliczności, musi być cały czas włączony.

Zdarzają się kryzysowe sytuacje?

Sprzęt i technika niestety bywają zawodne. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której rozmawia pan z prezydentem Francji, a później okazuje się, że nic się nie nagrało! To jest dramat. Potworny stres. 

Pamiętam też taką konferencję, gdy w naszej ambasadzie, zwanej „Pałacem Monaco”, przemawiał były prezydent Francji Valéry Giscard d’Estaing. Po wystąpieniu oświadczył, że nie będzie żadnych pytań. Ja jednak nie dałem za wygraną. Stojąc między ochroniarzem a prezydentem, poprosiłem o odpowiedź chociaż na jedno pytanie. Ten stanowczo odmówił. Stwierdził, że wszystko zostało powiedziane. Wówczas odrzekłem, że wcale nie chcę pytać o wstąpienie Polski do Unii Europejskiej, co było tematem jego przemówienia, a o… narty. On świetnie jeździł na nartach! 

Prezydent, początkowo zdezorientowany, w końcu odwrócił się i spytał, o co mi tak naprawdę chodzi. Jako że był pierwszym człowiekiem, który zjechał na nartach ze szczytu Mont Blanc, chciałem, by opowiedział mi właśnie o tym. Nie dość, że Valéry Giscard d’Estaing podzielił się ze mną swoimi wspomnieniami, to mogłem zapytać także o kwestię przyjęcia Polski do UE. Czasem więc trzeba umieć znaleźć odpowiedni wytrych. 

A pamięta Pan swój pierwszy relacjonowany Tour de France?

Była to z jednej strony bardzo wyczerpująca, ale z drugiej niezwykle satysfakcjonująca przygoda. Ponad dziesięć godzin relacji dziennie. Kiedy jednak wyścig się kończył, odczuwałem jego brak. 

Zdecydowanie bardziej niż pierwszy pamiętam swój ostatni Tour de France. Było to szalenie wzruszające wydarzenie. Wiedziałem, że to jest koniec mojej dwudziestoletniej przygody. Tour de France jest wspaniałą okazją, by pokazać ten kraj takim, jaki jest naprawdę. Francja zaczyna wtedy żyć pełnią życia.

Tiziano Terzani – o włoskim reporterze, znawcy Azji czytaj w Magazynie Koncept.

Artykuły z tej samej kategorii

“Byłem, można powiedzieć, takim omnibusem”

Legenda polskiej piłki nożnej - trener Jacek Gmoch opowiada o swojej historii. Co zakończyło jego karierę piłkarską? Jak stał...

Nadzieja polskiego hokeja

Przeczytaj wywiad z zawodniczką kanadyjskiego zespołu Ontario Hockey Academy, nadzieją polskiego hokeja - Magdaleną Łąpieś! 🏒🇵🇱 Dowiedz się, jak...

„Czarne charaktery gra się trochę łatwiej”  Z Adamem Woronowiczem rozmawia Kamil Kijanka.

Artman z ,,Diagnozy'', Hepner ze ,,Skazanej'', pułkownik Wasilewskiego z ,,Czasu Honoru'' czy Darek Wasiak z The Office PL -...