W pułapce dwójmyślenia
Czy to, co uważamy za prawdę, rzeczywiście nią jest? 🗣 Czy nie zagubiliśmy się w wygodnym światku gotowych poglądów...
Jedne są bardziej spektakularne. Inne wręcz niedostrzegalne w codziennym życiu. Plagiaty, czy jakkolwiek inaczej by je nazwać, znaleźć można wszędzie. Są po prostu odpowiedzią na zapotrzebowanie konsumentów. Ci ostatni kupując buty oparte na projekcie znanego twórcy, ale dużo tańsze, czy telefon przypominający ten najdroższej marki, ale nim nie będący, nie snują przy kasie rozważań nad tymi zagadnieniami. Naturalnie plagiaty nie dotyczą wyłącznie wspomnianych dziedzin. Zdarzają się w przemyśle, nowych technologiach czy w modzie. Ale z czym właściwie mamy do czynienia w modzie? Czy firmy plagiatują, podpatrują, inspirują się czy zapożyczają pewne elementy? A może bez względu na to, jaką nazwę nadać takiej działalności i tak ostatecznie okaże się plagiatem? Czerwone podeszwy na czerwonym dywanie… i nie tylko Na początku lat 90. dom mody Christian Louboutin rozpoczął sprzedaż butów z charakterystyczną czerwoną podeszwą. Ceny oryginalnych „Louboutin’ów” zaczynają się od tysiąca euro. Prawdziwy boom miał początek kilka lat temu. Na czerwonych dywanach królowały czerwone podeszwy. Wiele pań marzyło o takich cudeńkach, ale nie każdą było stać na taki wydatek. Nic więc dziwnego, że pomysł postanowiły wykorzystywać inne marki, często sieciówki. Była wśród nich ZARA, której w 2008 roku Christian Louboutin wytoczył proces. Sąd nie przyznał mu wówczas racji, argumentując, że projektant nie ma prawa wyłączności na robienie butów z takimi podeszwami. Opatentował więc swój pomysł i w ubiegłym roku wygrał proces z domem mody Yves Saint Laurent. Sąd uznał, że czerwona podeszwa jest znakiem rozpoznawczym Louboutin’a i ma on prawo d o j e j ochrony. A le zanim do tego doszło czerwone podeszwy wykorzystało też wielu innych producentów. Zapewne z korzyścią. I tu wracamy do kwestii cen. Oczywistym jest, że kobieta, której nie stać na buty za kilka tysięcy złotych, kupi podobne za złotych kilkaset. Są naturalnie panie wyznające zasadę „jeśli nie pierwotny projektant, to żaden”, ale są one w zdecydowanej mniejszości. (Za)Pożyczone sukienki, czyli kto kogo kopiuje Buty z czerwoną podeszwą to oczywiście nie jedyny przykład modowych „zapożyczeń”. Wspomniana już ZARA często wzoruje się na projektantach haute couture. I tu powraca zasada: jeśli nie stać mnie na sukienkę za ponad tysiąc złotych – kupię ją za kilkaset. A nawet taniej. Przykładem mogą być dwie sieci Promod i Camaieu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że oferowane przez te marki ubrania są w podobnym stylu. Kto od kogo „ściąga”? Promod to marka nieco droższa i dłużej obecna na rynku (od 1975 roku, podczas gdy Camaieu od 1984), więc można założyć, że „zapożyczającym” jest Camaieu. Czy zatem w modzie wszystko już było? Czy po prostu łatwiej wykorzystać wzory, które z powodzeniem sprzedaje konkurencja? Małgorzata Graś – Godzwon, historyk sztuki i projektantka wnętrz i ogrodów nie sądzi, by w jakiejkolwiek dziedzinie życia wszystko już było. „Dopóki rodzą się kolejni zdolni ludzie, dopóty są w stanie tworzyć nowe rzeczy. Czasem są to kroki milowe jak w przypadku twórczości Picassa i kubistów, a czasem drobne kroki czy usprawnienia jak zaprojektowanie drobnej zmiany w przedmiocie użytkowym, która ułatwia jego używanie pewnej wykluczonej wcześniej grupie ludzi (np. niewidomym). W obydwu tych przypadkach potrzeba pracy kreatywnego umysłu” – wyjaśnia. „Modowe zapożyczenia” uznaje za plagiaty, czyli – jak mówi – zbyt dosłowne inspiracje. „Naśladownictwo, plagiaty oczywiście zawsze były i będą, bo dużo łatwiej jest naśladować niż tworzyć. – Dużo więcej jest wśród nas naśladowców niż prawdziwych artystów, więcej odtwórców niż twórców. W sztuce też mamy pojęcie awangardy (pionierów) i ariergardy (epigonów). Jak widać ten proces ma już dość długą historię w dziejach świata” – tłumaczy Graś – Godzwon. Białe dachy jak czerwone podeszwy? Problemy związane z wykorzystywaniem wzorów wcześniej zastosowanych przez innych, nie dotyczą wyłącznie mody. Charakterystyczny biały dach samochodu kojarzył się chyba przede wszystkim z Mini Cooperem, ale trudno jednoznacznie stwierdzić, kto zastosował go pierwszy. Faktem jest, że z czasem kolejne marki, np. Skoda, zaczęły wykorzystywać ten pomysł, a ponieważ nikt go nie opatentował (jak Louboutin swoje podeszwy), stał się dość popularny. Dlaczego? Być może dlatego, że kojarzy się z droższą marką, na którą nie każdy może sobie pozwolić. Naśladujący przerósł naśladowanego? Nie od dziś wiadomo, że koreański Samsung ściga się z amerykańskim Apple’m i że wzoruje się na konkurencie. I oto pod koniec ubiegłego roku Samsung sprzedał ponad 60 milionów komórek z grupy Galaxy. W tym samym czasie Apple sprzedał 47,8 mln iPhonów. “Wśród wszystkich firm, które przez lata uparcie próbowały kopiować sukces iPhone’a Samsung wyróżniał się najbardziej. Firma ta wykorzystała w swoich urządzeniach zmodyfikowany system od Google – Android. W połączeniu z kopiowaniem, mniej czy bardziej udanym, wyglądu iPhone’a zaowocowało to wojną patentową, którą musiało wytoczyć Apple” – przypomina Michał Czarnecki, właściciel firmy Mobiler, zajmującej się m.in. tworzeniem aplikacji mobilnych. Samsung w swoich pierwszych telefonach tak mocno skupił się na kopiowaniu, iż wyglądały one niemal identycznie jak telefon z logo jabłka. Jednak gdy Apple nie dopuszczało, by powstawało wiele wersji tego samego urządzenia (iPhone miał tylko jeden wygląd, jeden wymiar i 2 odmiany pojemności pamięci), Samsung „zalał” rynek najrozmaitszymi odmianami telefonów opartych o system Android. Dziś na całym świecie istnieje tyle różnych odmian telefonów Samsunga, że podobno sami pracownicy tej firmy nie są w stanie wymienić nazw wszystkich modeli. To jednak spowodowało, że klient ma szeroki wybór. Oczywiście istotna jest też cena. iPhone od samego początku nie był tani (średnia cena to ok. 3000 złotych) przez co stał się dość ekskluzywny. Natomiast u Samsunga najprostsze wersje telefonów z Androidem można kupić za 400-500 złotych, a topowe modele za ok. 2500 złotych. Czy trudno dziś o nowe pomysły i producenci są skazani na kopiowanie konkurencyjnych rozwiązań? “Niekoniecznie” – mówi właściciel Mobilera i wskazuje, że wciąż pomiędzy „zapożyczeniami” pojawiają się jeszcze nowe propozycje.