poprzedni artykułnastępny artykuł

Niewolnicy tokarek

Stabilizacja zatrudnienia była jednym z powodów, dla których młodzi ludzie wybierali pracę właśnie w korporacjach. To już nieaktualne, a bez tego, wielkie firmy zamieniają się w obozy pracy. „Trzydzieści procent mniej?” – pracownica korporacji ze zdumieniem wysłuchuje słów szefa. Ten właśnie jej oświadczył, że kryzys wymusza cięcia i że jej pensja będzie o jedną trzecią niższa. Żeby było jasne – obowiązków wcale nie będzie mniej. A może się zdarzyć, że będzie ich więcej. Bo poza obcinkami pensji w firmie są przecież również zwolnienia. „I pani – prawi dalej szef – i tak ma szczęście, że tylko będzie mniej zarabiała”. Zły sen? Niestety, od jakiegoś czasu smutna rzeczywistość pracowników korporacji. Tak upadają mity Pewność pracy to niejedyny mit dotyczący pracy w dużej firmie. W powszechnej opinii praca w korporacji to przejrzyste zasady, klarowna ścieżka kariery. Nic bardziej mylnego – coraz częściej, szczególnie w czasach kryzysu, wcale nie obowiązują tam reguły kapitalizmu. Co więcej, jak zdrapać wierzchnią warstwę – abonament w prywatnej przychodni medycznej i karnet do fitness klubu – okazuje się, że zasady panujące w korporacji niewiele różnią się od tych, do których przezwyczailiśmy się w administracji publicznej. Zatrudnianie znajomych, czy nawet rodziny, układy – to chleb powszedni. Nieuczciwe wycinanie konkurencji jest nawet dotkliwsze niż w urzędach, bo i do stracenia jest częściej więcej. Jesteś za dobry? Nie licz na awans. Szef nie może przecież pokazać, że jego ludzie są lepsi od niego. Do tego dochodzi mobbing, z którym jeszcze niewielu pracowników ma w Polsce odwagę walczyć. Poniżanie, wymaganie niemożliwego i karanie za niewypełnienie polecenia – to doświadczenia zasłyszane u znajomych. „Ona jest nie do ruszenia” – usłyszała znajoma piszącej te słowa od swojego przełożonego. Miała wytypować kilka osób do zwolnienia. Naturalnie w pierwszej kolejności pomyślała o najsłabszych pracownikach. Okazało się jednak, że jedna z najgorzej pracujących dziewczyn musi zostać w firmie, bo jest krewną prezesa. Liczba osób do odstrzału oczywiście się nie zmieniła, w efekcie wyleciał ktoś lepszy. Zgodnie z zasadą, że gorszy pieniądz wypiera lepszy. Nie mogę odejść od tokarki Tokarka to w niektórych korporacyjnych środowiskach synonim komputera, od którego naprawdę czasem nie można odejść. O tym ile się pracuje w korporacjach krążą opowieści. I to niestety nie jest mit. Praca do późnych godzin, nadgodziny, za które płaci niewiele firm, szkolenia w weekendy, na które „warto” pójść. To rzeczywistość korpopracowników. „To już jest wiosna?” – odkrywają ze zdziwieniem. Albo z niedowierzaniem wysłuchują relacji znajomych, że na dworze taki upał jakby się żar lał z nieba. O pracownikach korporacji ks. Jacek Stryczek, duszpasterz ludzi biznesu mówił kilka dni temu w rozmowie z TOK FM: „To są ludzie, którzy cały dzień żyją w sztucznym świecie – albo w swoim domu, albo w wygodnym samochodzie, u specjalnego lekarza, albo w biurze, gdzie jest klimatyzacja, na fitnessie, albo jadą na wakacje”. Takie trochę nieprawdziwe życie. Tańszy model Duchowny zwraca też uwagę na to, że korporacje przyzwyczajają ludzi do wygody. Wbrew pozorom wcale nie zachęcają do podejmowania wyzwań, czynią z nas tchórzy. W końcu każdy pracownik jest tylko trybikiem w wielkiej maszynerii. Są tacy, zwłaszcza zaczynający pracę młodzi ludzie, którym wydaje się, że praca w międzynarodowej firmie to szczyt marzeń, że pana boga za nogi złapali. Z biegiem czasu przekonują się, że w każdej chwili mogą być zastąpieni przez lepszy, a i najczęściej tańszy model. Zderzenie z prawdziwym życiem bywa wtedy bolesne. Doświadczony pracownik jest cenny, owszem. Ale w dzisiejszych czasach liczą się każde oszczędności. Zarządy tną więc na i starych pracownikach, i na narybku. Stąd powszechnie krytykowane, ale i powszechnie stosowane umowy śmieciowe czy równie częste w korporacjach samozatrudnienie. Grzech pierworodny Wielu szukających pracę godzi się jednak na te XIX-wieczne warunki pracy – brak ubezpieczenia, składek emerytalnych. Powodów jest wiele, ale warto zwrócić uwagę na ten pierwotny – brak zmysłu przedsiębiorczości. Polskie uczelnie w swojej większości nie wyrabiają w studentach przekonania, że to oni mogą coś stworzyć, że to oni powinni dawać miejsca pracy. Nie jesteśmy uczeni, by mierzyć wysoko. I tak stajemy się wyrobnikami, pracujemy na cudze konto. I godzimy się na niegodzwie warunki. Nie każdy ma smykałkę do interesów, ale – jak pisał wieszcz Mickiewicz – „mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił”. Jak ktoś naprawdę chce pracować u siebie i dla siebie, zrobi to. Bilet w jedną stronę O takich, którzy rzucili korporację, by zająć się własnym biznesem słychać dość często. O takich, którzy wracają ze swoich śmieci do wielkich firm jakoś rzadziej. To najlepszy dowód na to, że warto inwestować we własne przedsiębiorstwo. „Z 99-procentową pewnością okaże się, że pracy na swoim jest więcej. Ale satysfakcja i poczucie, że wszystko co robisz idzie na twoje konto są niezastąpione” – mówi Karolina, która zrezygnowała z pracy w koncernie spożywczym i otworzyła własną firmę. Teraz jest freelancerem – doradza kilku dużym przedsiębiorstwom. Ani przez chwilę nie żałowała tej decyzji. W korporacji uwierało ją wiele rzeczy. Na jedną jednak zwraca szczególną uwagę. „Miałam poczucie, że drepczę w miejscu. Wielogodzinne narady, z których nic nie wynikało, brak wpływu na cokolwiek. Jak w takim miejscu można się realizować?” – mówi.

Artykuły z tej samej kategorii

W pułapce dwójmyślenia

Czy to, co uważamy za prawdę, rzeczywiście nią jest? 🗣 Czy nie zagubiliśmy się w wygodnym światku gotowych poglądów...

Ile oni zarabiają!

Instagramerki, patocelebryci, influencerzy - ile oni zarabiają? 💸 Czy to wszystko jest oburzające i niemoralne, czy może istnieje coś...

W labiryncie informacji

Kulisy dzisiejszych mediów, gdzie fakty miesza się z fikcją, a prawdziwość informacji staje pod znakiem zapytania. Czy zawsze to,...