Jak nakarmić wilka i mieć owce w całości?
O dylemacie mieszkaniowym, spekulacji i jej wpływie społecznym. Temat nieruchomości pobudza zmysły opinii publicznej już kolejne miesiące, rodząc przy tym skrajne...
Ostatnio historyk prof. Jerzy Eisler uświadomił mi, że dzisiejsza Polska powoli pod względem zatrudnienia młodych i wykształconych ludzi zaczyna przypominać tę przedwojenną z okresu wielkiego kryzysu, gdy inteligenci chodzili po ulicach z planszami „przyjmę każdą pracę”. Czytając artykuł „Walt Disney bankrutował pięć razy, uodpornił się na bezrobocie” autorstwa Jarosława Gajewskiego miałem wrażenie, że wszystko jest spoko, trzeba po prostu zagryźć zęby – bo bezrobocie to szansa. Na początku ustalmy fakty – które przytacza autor tekstu: „Już blisko co trzecia młoda osoba (do 34. roku życia) nie ma roboty, w tym ponad 250 tys. absolwentów uczelni”. To nie wszystko, od kilkunastu lat w Polsce utrzymuje się bezrobocie na poziomie powyżej 10 proc. W 2004 r. otwarto rynek pracy w UE i od tej pory Polskę miało opuścić 2 mln ludzi, przeważnie młodych, najbardziej obrotnych i wykształconych. Sytuacja na rynku pracy poprawiła się nieznacznie. Na pewno zyskali na tym rządzący, którzy oddalili widmo społecznego wybuchu. W polskiej gospodarce jest coś głęboko dysfunkcyjnego, tymczasem Jarosław Gajewski proponuje „gruboskórność i odporność na stały element naszej rzeczywistości, jakim jest bezrobocie”. A obecny kryzys pokazuje, że „marzyciele projektujący nasz kraj jako państwo opiekuńcze a’la kraje skandynawskie, muszą porzucić wszelką nadzieję.” Ciekawe stwierdzenie w świetle tego, że kraje skandynawskie najmniej zostały dotknięte kryzysem, mimo że państwo opiekuńcze było ich priorytetem. Podobno wolny rynek może zapewnić nam dobrobyt. A okazuje się, że choć polski pracownik jest jednym z najtańszych w UE, to i tak pracy nie ma. Rozwiązanie rynkowe podpowiada – dalsze obniżanie stawek, tylko problem polega na tym, że niskie pensje koniunktury wewnętrznej nie nakręcą, ale na pewno wspomogą producentów tandety z Bangladeszu czy Chin. Będziemy więc sobie rozprawiać o wolnym rynku i niepotrzebnym państwie, a globalizacja zepchnie Polskę – kraj peryferyjny względem UE – w pułapkę średniego dochodu. Tzn. choćbyśmy się nie wiem jak napinali, zawsze będziemy zarabiać mniej, tworzyć mniej miejsc pracy, a jeśli już, to dla słabo wykwalifikowanych pracowników. Będziemy jedynie podwykonawcami u niemieckiego czy francuskiego producenta – rozwiązania technologiczne wymyślą gdzie indziej, a nasz „tani” robotnik je wykona. I do tego cały czas pod groźbą, że we wspomnianym Bangladeszu produkcja jest jeszcze tańsza. Potrzeba tymczasem skoku innowacyjnego i rozsądnego kompromisu między pracodawcami i pracownikami, zapewniającego trwały rozwój na lata. Do tego przydałoby się świeże spojrzenie na polskie problemy i podjęcie nieortodoksyjnych działań. I mam nadzieję, że młode pokolenie nie będzie na tyle gruboskórne, by za szczyt swoich ambicji uważać pracę w supermarkecie czy call center, i zażąda czegoś więcej.
Jakie są trendy na rynku pracy po pandemii? Czytaj Magazyn Koncept.