W pułapce dwójmyślenia
Czy to, co uważamy za prawdę, rzeczywiście nią jest? 🗣 Czy nie zagubiliśmy się w wygodnym światku gotowych poglądów...
Jeżeli chcemy, by polska elita składała się z ludzi wszechstronnie wykształconych, rozumiejących otaczający ich świat i korzystających z dorobku kultury, powinniśmy przestać oglądać się na instytucje, formalne procedury, programy nauczania. Zamiast dyskusji o tym, jakie przedmioty, w ramach których studiów powinny „zapewnić” oczekiwane rezultaty, warto pomyśleć o tym, jak pomóc tym studentom, którzy od studiów oczekują czegoś więcej niż zdobycia dobrze płatnego zawodu. Wiele dyskusji o roli szkół wyższych w kształtowaniu wiedzy i postaw społeczeństwa przebiega tak, jakbyśmy mieli do czynienia z niezwykle sprawnym i precyzyjnym narzędziem, które można użyć do osiągnięcia raz zdefiniowanego celu. Tak jednak nie jest. Uniwersytet od lat jest zbyt bezwolny i chaotyczny w swoim działaniu, by można go było łatwo zinstrumentalizować. Nawet ustrój dysponujący silniejszymi narzędziami perswazji nie podporządkował go swoim celom. Dlatego każde pytanie o rolę szkolnictwa wyższego w kształtowaniu postaw studentów, w tym, co nazywa się kształceniem ogólnym, warto obarczyć kilkoma podstawowymi zastrzeżeniami.
Nigdy nie wierzyłem w to, że studia dadzą się sprowadzić do tak zwanego procesu dydaktycznego. Ani jako student, ani jako wykładowca. Warto myśleć o studiach jako o okresie, w którym ważne jest to, jakie książki przeczytamy, o czym porozmawiamy z kolegami, jakie filmy zobaczymy i na jaki – nie przypisany naszym tokiem studiów – wykład zajrzymy
Bez selekcji ani rusz Po pierwsze przekazywanie czegokolwiek poza wąsko rozumianą wiedzą fachową odbywa się w sposób niesformalizowany i dość przypadkowy – poprzez tak trudne do zaprogramowania rzeczy jak wzorce osobowe wykładowców, sposoby formułowania pytań i dyskutowania kontrowersyjnych zagadnień, erudycyjne aspekty prowadzonych zajęć itp. Po drugie – studia nie sprowadzają się do słuchania tego, co ma do powiedzenia nauczyciel. Jakość studiów zależy w znaczącej mierze od poziomu całej grupy studiujących. Spora część nabywanych umiejętności, zachowań kształtowanych na uczelni to nie efekt pracy dydaktyka, ale procesów, które – poprzez pomoc koleżeńską, rywalizację, chęć dorównania innym – zachodzą w kręgu studiujących. Stąd mechanizmy selekcji studentów odgrywają ogromną rolę w kształtowaniu tzw. poziomu nauczania. Jeżeli uczelnia ma prestiż, może sobie pozwolić na ostrą selekcję w procesie rekrutacji, to znacznie ułatwia sobie pracę ze studentami. „Kóra” jest ok? Po trzecie – jakość procesu kształcenia na studiach wyższych zależy od dwóch elementów, na które uczelnia nie ma żadnego wpływu. Od poziomu kształcenia w szkołach niższego szczebla oraz od reguł kształtowanych przez rynek pracy, świat mediów, mechanizmy awansu społecznego. Trudno przekonać studenta do poprawnego pisania, jeżeli wie on, że umiejętność ta jest powszechnie lekceważona „w dorosłym świecie”. Trudno wymagać ogłady i pewnej znajomości kultury wyższej, gdy jest ona w widocznej defensywie; jeżeli na forach poświęconych mediom, o Programie 2 Polskiego Radia uczestnicy dyskusji piszą, że jest to stacja dla segmentu 80+. Pożytek ze studiów w niewielkim stopniu zależy zatem od tego, czy w programie studiów umieścimy 30-godzinny kurs filozofii czy nie. Tak samo jak niewiele zmieni wprowadzenie obowiązku poszerzania – w ramach tych czy innych zajęć – wiedzy studentów o sztuce współczesnej czy ważnych zjawiskach literackich. Zbieraj polisy! Nie oznacza to jednak, że sprawę należy traktować jako z góry przegraną. Po pierwsze dlatego, że spora część kadry przekazuje – niekiedy nawet nieświadomie – treści, które formują pożądane zachowania studentów, rozbudzają ich ciekawość świata, mobilizują do osobistego wysiłku. Po drugie dlatego, że nadal spora część studentów jest otwarta na inne niż czysto „zawodowe” treści nauczania. Zdarzało mi się pożyczać dziesiątki książek studentom, którzy odkryli jakiś nieznany wcześniej świat. Radzić im co czytać dalej, rozmawiać na temat tego co przeczytali. Nawet wtedy, gdy studiowali zarządzanie, a książki dotyczyły najnowszej historii Polski. Nigdy nie wierzyłem w to, że studia dadzą się sprowadzić do tak zwanego procesu dydaktycznego. Ani jako student, ani jako wykładowca. Warto myśleć o studiach jako o okresie, w którym ważne jest to, jakie książki przeczytamy, o czym porozmawiamy z kolegami, jakie filmy zobaczymy i na jaki – nie przypisany naszym tokiem studiów – wykład zajrzymy. Studia są okazją do zbierania wielu „polis” na różne okazje. Jedne z nich przydadzą się w życiu zawodowym, inne dadzą nam oparcie towarzyskie. Jeszcze inne pozwolą na rozwijanie zainteresowań, które mogą się okazać ważniejsze i ciekawsze niż praca zawodowa. Łatwa i trudna woda Możliwość kontaktu z różnymi, czasami nawet nieco ekscentrycznymi ze studenckiego punktu widzenia, wykładowcami jest szansą na dowiedzenie się pewnych rzeczy szybciej, z mniejszym ryzykiem błędu. Zwłaszcza jeżeli chce się stawiać pytania, prosić o wyjaśnienia, być otwartym na rady. To tylko okazja. Niestety wielu studentów przypomina ludzi, którzy dowiedziawszy się o tym, że w supermarkecie można skorzystać z 50-procentowej promocji na wszystkie towary pakują do wózka kilkanaście zgrzewek wody mineralnej i czym prędzej opuszczają sklep. Z poczuciem satysfakcji z łatwo „zarobionych” pieniędzy. Przekazywanie wiedzy i umiejętności to nie tylko nadawanie komunikatów. Wiele zależy od tego, jaki jest popyt po stronie studenta. Czego oczekuje od studiów, od zajęć, od wykładowcy. Jeżeli jest nastawiony na proste i łatwe transakcje, bardzo trudno będzie go przekonać do czegoś więcej. Jeżeli jednak podejmie grę, zachowa się pomysłowo i aktywnie, to na pewno nie wyjedzie z wózkiem załadowanym wodą mineralną. Dr Rafał Matyja politolog, twórca i wieloletni prodziekan Wydziału Studiów Politycznych i kierownik Zakładu Studiów Politycznych w Wyższej Szkole Biznesu – National Louis University w Nowym Sączu