Jak nakarmić wilka i mieć owce w całości?
O dylemacie mieszkaniowym, spekulacji i jej wpływie społecznym. Temat nieruchomości pobudza zmysły opinii publicznej już kolejne miesiące, rodząc przy tym skrajne...
Ryszardzie Lwie Serce, coś Ty zrobił w tym XII wieku?! Podbiłeś tę wyspę podczas krucjat. Świetnie. Ale sprzedając ją potem Francuzom, wywołałeś lawinę, która – jak się okazuje – trwa do dziś. Ta nieszczęsna wyspa przechodziła z rąk do rąk za przysłowiową „czapkę gruszek” więcej razy niż kurtyzana miała kochanków. Kogo tu nie było: Francuzi, Arabowie, Turcy, Grecy, Wenecjanie, Brytyjczycy i tak w koło Macieju do połowy XX wieku. Ostatnia „czapka gruszek” (A.D. 2013) została wyceniona na 10 mld euro. Na tyle skalkulowane zostało podtrzymanie przy życiu kraju wielkości Warszawy, którego ludność odpowiada liczbie Polaków nie używających szczoteczek do zębów (800 tys.). Jedna strona medalu Przyznam się wam, że z Cyprem mam pewien problem. Z jednej bowiem strony zasłużył sobie na to tsunami. Bańka spekulacyjna, rozmiarów nie szpilki, tylko zeppelina – wisiała nad ta wyspą nie od wczoraj, tylko co najmniej od 2008 roku. Cypryjczycy skupowali jak wariaci obligacje greckie, nawet wtedy, gdy wiadomo było wszem i wobec, że są to już papiery śmieciowe. Stworzyli bezpieczną bankową przystań dla miliardów euro o podejrzanej reputacji, napływających głównie z Rosji, Ukrainy i innych państw dawnego Związku Sowieckiego. W konsekwencji aktywa banków cypryjskich siedmiokrotnie przewyższały wartość krajowego PKB. Mało się o tym wspomina, ale warto wiedzieć, że od 2008 roku do lutego 2013, w yspą rządzili komuniści pod szyldem Postępowej Partii Ludzi Pracy (AKEL). Przejmowali władzę z nadwyżką budżetową, zostawili z długiem, który sięga 100 proc. PKB. W ciągu czterech lat byli tak wrażliwi na krzywdę ludzką, że o 30 proc. wzrosło zatrudnienie na państwowych posadach. Wszyscy Cypryjczycy chcieli pracować w administracji! Trudno im się zresztą dziwić – urzędnik zarabiał 2-3 razy więcej, miał 2 razy dłuższe urlopy, pensję miał nie opodatkowaną, a z roboty wychodził o 14.30. Już dwa lata temu słyszałem od znajomych mieszkających na Cyprze, że żyją w coraz większym stresie, bo pewnego dnia musi się okazać, że ta bajka to jednak horror. Druga strona medalu Pamiętacie co Milton Friedman, uznany ekonomiczny noblista powiedział swego czasu o walucie euro? – To piękna idea, tyle tylko, że nie sprawdzi się w praktyce. Ten Amerykanin dał wspólnej europejskiej walucie 10 lat życia, potem miały zacząć się poważne turbulencje. Wróżbę tę przedstawił w 1999 roku – łatwo zatem policzyć, czy Friedman miał, czy nie miał racji. Argumentacja jego była prosta jak konstrukcja cepa – nigdy w historii świata nie sprawdziło się coś takiego jak wspólna waluta obowiązująca w kilkunastu krajach o różnym poziomie rozwoju gospodarczego. Dziś, gołym okiem widać, że euro dobrze przysługuje się państwom o dużym poziomie uprzemysłowienia (vide: Niemcy) i stanowi cierniową koronę dla tych, które mają więcej plaż i leżaków niż fabrycznych hal. Czy Cypr uniknąłby masakry, gdyby nie był członkiem strefy euro? Cholera wie. Wiadomo natomiast, że nie uniknął jej właśnie dlatego, że członkiem tej strefy jest. Cypryjska lekcja pokazuje z pewnością, że dla ratowania europejskiej waluty nie ma granic, których nie da się przekroczyć. Że wszystkie chwyty są dozwolone, łącznie z szantażem, przystawianiem lufy do głowy, nocnym grillowaniem demokratycznie wybranego prezydenta państwa przez niedemokratycznie wybranych przedstawicieli europejskiego establishmentu. Słynna „trojka” to przecież nic innego jak: Komisja Europejska, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Europejski Bank Centralny. Zagadka: szef, której z tych instytucji pochodzi z woli wyborców? No, właśnie – żaden. Ale czego się nie robi w imię „tożsamości europejskiej”. To bełkotliwe i puste jak bęben Rolling Stonesów sformułowanie stało się wytrychem do coraz bardziej radykalnych, czy wręcz histerycznych decyzji mających jeden cel: obronić europejską walutę za wszelką cenę. Widać, że komuś puszczają nerwy, że proszki, które działały jeszcze pół roku temu straciły swoją terapeutyczną moc. Bo cóż znaczy 10 mld euro pomocy dla Cypru, dla której to kwoty wyspę przeciągnięto przez salę tortur, wobec blisko 400 mld euro, jakie do tej pory popłynęły na ratowanie gospodarek Irlandii, Hiszpanii, Grecji i Portugalii? Mr. Hyde święci triumfy Dwie rzeczy są jeszcze dla mnie zastanawiające. Zauważcie, które dwa kraje ostatnimi czasy są najmocniej walone maczugami po łbie przez europejską „elitę” – Cypr i Węgry. Tak się składa, że w obu tych państwach obowiązuje najniższy w UE podatek dla firm (CIT), wynoszący 10 proc. Przy średniej europejskiej na poziomie ok. 30 proc., taka polityka fiskalna rodzi ból i zgrzytanie zębów brukselskich decydentów, no i oczywiście stoi w sprzeczności z budowaniem „europejskiej tożsamości”. I ostatnia rzecz: gdzie są do cholery współcześni Hayekowie, Friedmany, czy Keynesowie? Niezależnie myślące tęgie głowy ekonomiczne, które potrafią w swoich sądach to co jest na głowie, postawić na nogach? Jeśli wszyscy już oddali się wspólnocie interesów, a nie zasad, to nie dziwne, że coraz więcej w europejskiej gospodarce Mr Hyde’a niż dr Jekylla.