Jak nakarmić wilka i mieć owce w całości?
O dylemacie mieszkaniowym, spekulacji i jej wpływie społecznym. Temat nieruchomości pobudza zmysły opinii publicznej już kolejne miesiące, rodząc przy tym skrajne...
Gdy pogrzebiemy głębiej w historii, okazuje się, że jako nacja dajemy radę. Niby nie byliśmy pierwsi na księżycu, ale to wymyślone przez Polaka wycieraczki latają na dreamlinerach. Nie odkryliśmy Ameryki? Były i takie przypuszczenia. Za to zgadnijcie, kto opracował ideę internetu?
Przepis na poprawienie narodowego samopoczucia i doładowanie akumulatorów może być prosty: bramka Roberta Lewandowskiego, zachwyt turystów nad urokiem Krakowa plus kolejny sukces polskich informatyków. I już pęczniejemy z dumy, odzyskujemy wiarę w siebie. Okazuje się, że grzebiąc we wcale niedalekiej przeszłości takich Lewandowskich nauki, biznesu czy kultury mieliśmy wielu. A że o nich nie pamiętamy? Zamiast w napięciu i poczuciu beznadziei czekać na polskiego strzelca zwycięskiej bramki w meczu z Anglikami na Wembley, poczytajcie o mniej znanych wśród tych, którym się udało. I to pomimo tego, że w ich żyłach płynęła polska krew.
Dyktator Chile
Jednym z bohaterów internetowych demotywatorów jest niejaki Ignacy Domeyko. Tę postać znają zatem głównie polscy gimnazjaliści, no i Chilijczycy, gdzie Domeyko spędził kilka dekad. Wygnany z zaboru rosyjskiego po klapie powstania listopadowego, zamożny ziemianin udał się do Paryża, planując dalsze knowania na rzecz wolności Najjaśniejszej. Tymczasem jego naukowa sława geologa i inżyniera dosięgła go w Santiago, stolicy Chile, skąd napłynęła oferta objęcia stanowiska. Jakiego? Ot, coś na kształt dyktatora nauki w tym południowoamerykańskim kraju. Domeyko w 50 lat zbudował podstawy eksploatacji bogactw mineralnych Chile, stworzył miejscowy uniwersytet (był jego rektorem), opisał i przebadał niemal każdą piędź ziemi. Zmarł pod koniec XIX wieku, ale w Chile do dziś jest nieśmiertelny – nazwy geograficzne jego imienia rozsiane są po całym kraju.
Internety nad Niemnem
Ludzie, nie tylko Chilijczycy, znali go jako Paula. Jednak Paweł Baran nigdy nie ukrywał faktu, że urodził się w Grodnie, w międzywojennej Polsce. Jako dziecko wyjechał do ziemi obiecanej, karierę naukową zrobił w Kalifornii. Otrzymał najwyższe amerykańskie wyróżnienia i medale m.in. Medal of Honor. Za co? Za stworzenie najważniejszej, obok wynalezienia samolotu i komputera, koncepcji inżynierskiej XX wieku. Już 50 lat temu Baran przewidział rolę globalnej sieci światłowodów, opracował wdrożony później podział sieci wojskowej Arpanet na Milinet i nasz ukochany internet. Jednak na co byłby nam internet, gdybyśmy nie mieli komputerów? Tu zasługi w skali globalnej ma nie tylko syn polskiego emigranta Steve Wozniak (współtwórca Apple’a). To także Jacek Karpiński, twórca pierwszego minikomputera w czasach, gdy te maszyny zajmowały całe piętra. Miliarderem Karpiński nie został, w PRL weteran batalionu „Zośka” uwierał niejednego kacyka.
Trzmiel brzmi w Atari
W dostatku żywota dokonał za to Jacek Trzmiel, znany w USA jako Jack Tramiel, twórca potęgi Commodore w latach 80. Pochodził z rodziny polskich Żydów z Łodzi, cudem ocalał z Auschwitz. A to nie był koniec cudów w jego życiu – w Stanach zaczynał od posady mechanika w lokalnym sklepie, by skończyć na produkcji komputerów pod marką Atari, po tym jak odszedł z Commodore. To on nastawił branżę technologiczną na produkty dla mas, a nie klas. I pomyśleć, że Trzmiel swego czasu zrezygnował z kupna raczkującego Apple’a… Wszystkich i tak pogodził Jan Czochralski, który w 1916 r. przypadkowo wynalazł metodę otrzymywania monokryształów krzemu. Dziś okazuje się, że ten ósmy z dziesięciorga dzieci wielkopolskich rzemieślników został tym samym odkrywcą metody chemicznej stosowanej przy produkcji mikroprocesorów.[learn_more caption=”Polak wynalazcą kina?” state=”open”] O najważniejszym pomyśle Kazimierza Prószyńskiego mało kto słyszał. Ten rezolutny warszawiak na początku XX wieku skonstruował pleograf, czyli kamerę i projektor. Przy jego ówczesnych rozwiązaniach, pomysły braci Lumiere były jak stara Nokia przy iPhonie[/learn_more]
Leonardo w helikopterze
Polska wynalazczość nie ogranicza się przy tym do komputerów i paprykarza szczecińskiego. O ile gaśnica, wycieraczka czy lampa naftowa mają jakieś medialne przebicie, o tyle o najważniejszym pomyśle np. Kazimierza Prószyńskiego mało kto słyszał. Ten rezolutny warszawiak na początku XX wieku skonstruował pleograf, czyli kamerę i projektor. Przy jego ówczesnych rozwiązaniach, pomysły braci Lumiere były jak stara Nokia przy iPhonie. Prószyński zginął w obozie koncentracyjnym i nie zdołał skomercjalizować większości swoich pomysłów. O zarobek na patentach nie musiał się martwić za to „Leonardo ze Wzdowa” czyli Adam Ostaszewski, wynalazca z Podkarpacia. Pochodził z szanownego i zamożnego rodu, więc zamiast walczyć o dostatek jeszcze w XIX wieku skonstruował: helikopter, sterowiec, silnik hydrauliczny, samochód, a nawet automat do gry w szachy.
Sen Faktorowicza
Inni Polacy, z których możemy być dumni, a o których jest cicho jak o rosyjskich szpiegach w Polsce, to ci, których los rzucił daleko od kraju bynajmniej nie po to, by mnożyli patenty i wznosili się na techniczne wyżyny. Część osób po wyjeździe z Polski robiła show, a przy okazji także biznes. W tym miejscu wypada raczej milczeć o Meyerze Lanskym, Stephenie Wisniewskim czy Earlu Weissie, którzy przyjechali do USA prosto z Polski by – z całkiem sporymi sukcesami – zająć się gangsterką. W czasach gdy Weiss dwukrotnie próbował sprzątnąć Ala Capone’a, u szczytu sławy był Maksymilian Faktorowicz. Jego kosmetyki podbijały Hollywood, a syn ziemi łódzkiej zarabiał krocie jako właściciel Max Factor. W jego ślady poszedł też później Ralph Lauren (Lifszyc). Syn emigrantów z Grodna, realizuje wciąż swój american dream, wyceniany dziś na kilka miliardów dolarów.
Kalifornia w Makowie
Luksusowa marka odzieżowa okazała się też przeznaczeniem dla Henryka Strzeleckiego, twórcy firmy Henri Lloyd. Weteran drugiej wojny światowej osiadł w Manchesterze i upodobał sobie ubrania dla żeglarzy. W logo firmy umieścił koronę piastowską, główną fabrykę otworzył w rodzinnej Brodnicy. Szanując jego zasługi przyjmowano go z honorami na dworze Elżbiety II. Największy show poza granicami Polski dało jednak „Pollywood”, czyli zaciąg kilkorga błyskotliwych osób znad Wisły, których losy splotły się w Kalifornii. To tam bracia Wonsla z Krasnosielca koło Makowa Mazowieckiego zamienili się w Warner Bros. W tym samym czasie Szmul Gelbfisz budował podwaliny wytwórni MGM i scenę dla popisów Apolonii Chałupiec aka Poli Negri…
Aha, i jeśli nawet powyższa wyliczanka nie przekonuje was, pomyślcie tylko, że nawet z tym Wembley sprawa nie jest beznadziejna. W końcu w reprezentacji Niemiec bryluje Podolski.
Witold Skrzat