poprzedni artykułnastępny artykuł

We wsi mówią: „Jest jak za Niemca”…

Według urzędników mleko moich owiec jest łatwopalne – mówi Roman Kluska, który kilka lat temu zajął się produkcją serów. I jak w soczewce widzi rozwój choroby toczącej Polskę od środka… WITOLD SKRZAT: Dostał pan kiedyś zdjęcie z fotoradaru? ROMAN KLUSKA: Dostałem, oczywiście niesłusznie i z absurdalnych powodów. Jechałem późną nocą po „gierkówce”, było ślisko. Zapaliło się żółte światło, więc dla bezpieczeństwa zamiast hamować – przyspieszyłem. W efekcie przekroczyłem prędkość o 10 km i zjechałem ze skrzyżowania na czerwonym świetle. Punkty karne, kilkaset złotych do zapłacenia. Myślę, że żywy policjant nie dałby mi mandatu, bo wybrałem najbezpieczniejszy manewr. Fotoradary to kwintesencja strategii polskich polityków na najbliższe lata. To jest tylko wycinek polskiej rzeczywistości. Na całość składają się stale rosnące koszty państwa, zmniejszająca się efektywność gospodarki, życie na kredyt w pogoni za światem. Rządzący już nawet nie obiecują wprowadzenia jakichkolwiek zmian w funkcjonowaniu gospodarki. W swojej sądeckiej wsi podwożę bardzo starego rolnika i wie pan, co on mówi? Że demokracja przekwitła? „W kraju jest jak za okupacji, jak za Niemca. Wracają przepisy z tamtych czasów”. A pan go nawraca i mówi, że jeszcze Polska nie zginęła? A ja sobie przypominam fragment książki Jana Pawła II, wydanej 8 lat temu. Kiedyś jej przesłanie brzmiało nierealnie, odlegle. Papież pisze tam, że nie może człowiek dowolnie manipulować prawem, bo jeśli tak, niedługo pod pięknym słowem demokracja będziemy mieli kolejny system totalitarny. I teraz chłopu cieli się krowa i zaraz ma na głowie kontrolę, dlaczego cielak nie ma kolczyka. Kara 5 tys. zł. Nic to, że rolnik tłumaczy, że cielaka dla siebie chce hodować. Kolczyk musi być. Ktoś powiedziałby – niemiecki porządek. Dla przedsiębiorców, z którymi się spotykam, to nie jest element porządku. Coraz częściej mówią, że żyjemy w ustroju totalitarnym, gdzie wszystko jest uregulowane, gdzie nie mamy miejsca na własną inicjatywę, wszędzie na wszystko są przepisy. Fotoradary są takim pięknym ukoronowaniem tego sposobu podejścia władzy do rzeczywistości. Roman Kluska AD 2013 wciąż nie pasuje to tej rzeczywistości? Zamiast odpowiadać wprost, dam przykład: mam już skończoną, wspaniałą małą mleczarnię. Chyba najnowocześniejszą tego typu mleczarnię w Europie, a może i na świecie. No i teraz, zimą, gdy owce nie dają mleka, ona stoi. Aż się prosi, żeby robić więc sery z mleka krowiego. Ale pan ich nie robi. Przepisy powodują, że w tak małej mleczarni oznacza to absurd ekonomiczny. Weźmy kwoty mleczne – żeby je rozliczać trzeba mieć specjalny, autoryzowany przez Agencję Rynku Rolnego program. Nie można go kupić, można go wydzierżawić na rok. Gdybym ja, przy mojej produkcji, go wydzierżawił od wskazanej firmy, to koszt kilograma sera rośnie mi o 2,7 zł każdego roku. Za sam program! A to ledwie jeden z tysiąca szczegółów procesu produkcyjnego i zarazem jeden z wielu kosztów administracyjnych. Co jeszcze zabija krowie sery? Mógłbym kupić mleko od dużej mleczarni, aby nie rozliczać kwot mlecznych i nie ponosić tych kosztów, ale nie wolno mi wprowadzić na zakład mleka bez certyfikatu. Na certyfikat muszę czekać 3 dni, a przez ten czas mleko się zepsuje. Weterynarz próbuje znaleźć jakieś rozwiązanie, ale na dziś nie wiem czy mu się uda. Nawet jeśli urzędnik chce jak najlepiej, i tak przeszkadzają absurdalne przepisy. Ja mam przy mleczarni bardzo nowoczesne laboratorium, ale nie certyfikowałem go dla mleka krowiego. Koszt certyfikacji laboratorium dla mleka krowiego, to kolejne złotówki do kilograma sera. I jak tak codziennie rozważam wszystkie aspekty sprawy – włosy stają na głowie. Nie oswoił się pan z tym? Rzeczywistość ciągle mnie zaskakuje. Dziś właśnie przyszła faktura z Urzędu Dozoru Technicznego. Mam w zakładzie kilka zbiorniczków np. na wodę. Każdy z nich kupiony rok temu, certyfikowany przez producenta, a i tak muszę co roku certyfikować je w UDT. Koszt: kilka tysięcy złotych. Za co? Sam nie wiem. Przecież ten kwitek nie ma wpływu na jakość mojej produkcji. Zaraz, zaraz – mógłby pan przecież mieć te zbiorniki z demobilu, zardzewiałe lub skażone. Urząd czuwa. Niech będzie tak, że to ja odpowiadam za to, co robię. Jak coś schrzanię, to muszę ponieść konsekwencje. A nie tak, że jeśli coś jest z produktem nie tak, to jestem kryty, bo procedura się zgadza. Spełniłem procedurę i mogę ludzi zatruć, byle zgodnie z procedurą. To jest dopiero straszne. Straszne jest też to, że podobno mleko od pana owiec jest łatwopalne. Ma tłuszcz takie mleko? Ma. No to jest łatwopalne – tak orzekli urzędnicy, to decyzja urzędnicza i nie ma z nią dyskusji. Musiałem wstawić wiele drzwi przeciwpożarowych. Po co ten dodatkowy koszt? Czy to nie jest system totalitarny, który całkowicie mnie ubezwłasnowolnił? I znowu nie winię tu konkretnego urzędnika, ale tysiące niepotrzebnych przepisów. Przynajmniej nikt nie może panu zabronić pozyskiwania energii słonecznej. Ale zabrania mi się nią dzielić. W rezultacie mam np. największą w Europie tzw. elektrownię wyspę. Zamówiłem u Niemców wykonanie elektrowni uzyskującej energię ze słońca, bo w Polsce tego się nie produkuje. Oni dziwili się, że nie mogę nadwyżki energii oddać państwu, nigdzie w świecie się nie spotkali z taką sytuacją. U nas, żeby to zrobić, trzeba uzyskać odpowiednią koncesję. A ja nie chcę mieć koncesji dla elektrowni, ja chcę sery robić. Obywatelowi nic nie wolno poza tym, na co władza mu pozwoli. Władza nie chce mojego taniego prądu? To nie będzie miała. Z pana słów wynika, że i na sery władza ma niewielki apetyt. Mleczarnia to biznes czy hobby? Na razie hobby, na które mnie po prostu stać. Ale ja jestem wyjątkiem – tysiące ludzi bierze kredyt pod biznes i jeśli nie uruchomi szybko np. produkcji to komornik zajmie maszyny. W moim przedsięwzięciu widzę perspektywy na zysk. Jednak jeszcze kolejna tona nowych regulacji i być może także ja powiem „dość”. Wtedy jak władza chce, niech sama produkuje sery. Ja pasuję. Może trzeba się nauczyć kombinować, niczym tysiące Polaków? To nie kombinatorzy, to bohaterzy. Przecież oni codziennie walczą o to, żeby wyżywić swoje rodziny, zapłacić pracownikom, brnąc w masie niezrozumiałych przepisów. Niektórzy, co bogatsi, jeżdżą sportowymi porsche zarejestrowanymi jako pomoc drogowa, co pozwala im uniknąć płacenia podatku VAT przy zakupie auta. Czyli jednak można wykiwać państwo. Państwo idzie w rozwiązania drogie i nieefektywne w ściąganiu podatków. Gdyby wprowadzić gotowe, sprawdzone rozwiązania podatkowe, do ich egzekucji wystarczyłaby pięćdziesiąta część obecnej armii urzędników. Powrót to dziesięciny? Ogólny zarys takiej koncepcji zakładać mógłby zastąpienie podatku CIT stawką 1 proc. od obrotu firmy. To też wyrzucenie PIT i powrót do podatku od wynagrodzeń. Po co też np. kontrole u taksówkarzy, te kasy fiskalne w taksówkach, skoro Unia mówi o obowiązku płacenia VAT powyżej 2 mln euro przychodów? Wystarczyłoby dać taksówkarzowi kilkaset złotych ryczałtu i byłoby po sprawie. Ale polskie państwo woli kosztowne kontrole i obciążanie taksówkarzy kosztami zakupu kas. Mówiąc językiem pana sąsiada – jak długo da się żyć pod okupantem będąc pokornym niczym owieczka? Złość będzie narastać wraz ze wzrostem bezrobocia. Głód popycha do czynów. Przypominam sobie jak za komuny nie mogłem kupić dla rodziny chleba, bo nigdzie go nie było. Oj, wtedy złość w człowieku jest wielka. Obym się w tej prognozie mylił.

Artykuły z tej samej kategorii

Sieć znajomych, znajomi w sieci

Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...

Nie musi być idealnie

Różne mogą być przyczyny problemów w sprawnym zarządzaniu swoimi zadaniami i skutecznym zapanowaniu nad swoim kalendarzem. U jednych może to być lenistwo, u innych pożeracze...

Kanapka z salami i serem szwajcarskim

Czyli jak zrobić coś wielkiego. Znasz to uczucie, kiedy planujesz zrealizować duże zadanie? Poświęcasz wiele chwil rozmyślaniu nad tym i uświadamiasz sobie,...