Sieć znajomych, znajomi w sieci
Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...
Na początku lat 90. do policji szło wielu idealistycznie nastawionych młodych ludzi, którzy już na miejscu stykali się z byłymi esbekami. To ci drudzy zdominowali tę instytucję. Efektem są korupcja i to, że obywatele nie ufają policji. Z prawdziwym gliną, komisarzem Dariuszem Lorantym rozmawia Jakub Biernat. JAKUB BIERNAT: Co zrobić żeby Polacy zaczęli ufać policji? DARIUSZ LORANTY: Policja musi wyjść do ludzi – trzeba pokazać ją lokalnym społecznościom. Społeczeństwo musi mieć przynajmniej poczucie wpływu na tą strukturę. W policji pracuje około 107 tys. ludzi – a w rzeczywistości jakieś 60 do 80 procent robi czysto policyjną robotę. Zgodnie z ustawą pozostali to kierownictwo i obsługa. To wyliczenia szacunkowe. Tych ludzi nie widać, a mają przywileje mundurowe. Nie ma rzeczywistego kontaktu z obywatelem – za to każda jednostka organizacyjna powołuje sobie rzecznika prasowego i cała para idzie w gwizdek. Patrząc na korelację budżetu policji i stopnia pozytywnej oceny, to chyba im lepiej rozbudowany pijar czyli biuro prasowe, to lepsza ocena. Nie tędy droga. Należy szukać sposobów – może by zorganizować zwiedzanie komisariatów? Może dzielnicowi powinni, tak jak księża, kolędować raz w roku? Akurat temu jestem przeciwny. Instytucja dzielnicowego to typowo sowiecki pomysł, służący do kontrolowania obywateli. A rolą policji jest przeciwdziałanie i czynne zwalczanie przestępczości i w rzeczywistości dotyczy to bardzo wąskiej grupy ludzi. A dzisiejszy dzielnicowy to rodzaj listonosza na usługach sądu czy kuratora, taka zrzutka wszelkich administracyjnych śmieci. Wiceszef policji gen. Krzysztof Gajewski podobno zakazał podwładnym chodzenia na pokazy filmu „Drogówka” – policjantom ciężko skonfrontować się z krytyką? – Nie wierzę w tę historię – podejrzewam, że ta plotka to akcja PR twórców filmu. Być może komendant policji podczas jakiegoś spotkania mógł wyrazić zdanie, że film nie jest dobry i że nie powinno się na niego iść, a jacyś „uczynni” ludzie donieśli o tym do mediów. Nigdy się nie spotkałem w trakcie 17 lat pracy w policji z jakimś okólnikiem zawierającym podobne sugestie. Tylko raz miałem do czynienia z dokumentem, który dotyczył zakazu prywatnych kontaktów z przedstawicielami administracji Republiki Białorusi. W filmie przedstawiony jest proceder brania łapówek przez policjantów – czy istniejące Biuro Spraw Wewnętrznych, czyli policja w policji, jest w stanie poradzić sobie z nadużyciami? – Korupcja – nie tylko w policji – jest podyktowana nie tym, że ludzie mało zarabiają. Złapani na łapówkach to ludzie wysoko uposażeni – decydenci, którzy mają wolną rękę w podejmowaniu decyzji. Policjant z drogówki, który bierze sto złotych łapówki jest również takim decydentem, który często może wydać decyzję według swojego widzimisię, choć działa na mniejszą skalę. Jego uposażenie na tle większości obywateli nie jest najniższe. Podstawowym warunkiem łapówkarstwa jest poczucie bezpiecznego wzięcia w łapę. Doceniam działania Biura Spraw Wewnętrznych, choć oczywiście jako zwykły policjant ich nie lubię, ale wątpię, by tylko kontrola była skuteczną metodą zapobiegawczą. Brakuje szerokich kompleksowych działań: ścigania karnego, przeciwdziałania administracyjnego oraz społecznego piętnowania. Co więcej, uważam, że pracownicy pewnych instytucji państwowych powinni być poddawani sprawdzaniu poprzez prowokacje. Czy obraz policji pokazywany w polskich filmach nie jest wykrzywiony? – Filmowcy stosują przerysowanie jako formę zainteresowania widza, zło jest ciekawe i intrygujące. Reklama: „całe zło polskiej policji” przyciągnie widza. Któż z nas nie ma zastrzeżeń co do niektórych policjantów. Do policji wstąpiłem już w wolnej Polsce, w 1992 r. i mam solidarnościową przeszłość. Muszę przyznać, że filmem, który zrobił na mnie największe wrażenie były „Psy” Pasikowskiego. Pamiętam tamtą atmosferę i dyskusje. Jest taka scena jak major mówi do byłych ubeków rozpoczynających pracę w policji, że nie robili nic całe życie, a tu trzeba pracować i do tego za to marnie płacą. W tamtym czasie ten podział był bardzo żywy. Milicjanci nie znosili ubeków – bo choć pracowali w tych samych budynkach, „ubole” mieli lepsze warunki pracy i większe pieniądze. Potem jednak w policji te frakcje się zjednoczyły. „Psy” opowiadają o tym, w jaki sposób tworzyły się instytucje w III RP. Jak daleko policja odeszła od swojej poprzedniczki MO? Czy policją rządzą nowi ludzie czy starzy milicjanci? – Nieważne czy rządzi PO, PiS czy SLD. W policji ludzie się nie zmieniali. Dlatego czasem okazuje się nagle, że jeden z komendantów po wybuchu stanu wojennego był na terenie kopalni Wujek, ale górnikiem nie był. Kolejny był oficerem politycznym. Tak naprawdę polska policja została stworzona nie w 1990 r., ale w 1949 r. przez komunistycznego gen. Franciszka Jóźwiaka i de facto sporo elementów tego sytemu – np. sprawy kadrowe, płacowe – przetrwały do dziś. Najwyższe uposażenia mają wierni. Mierni, ale bierni. Nie zrobiono najważniejszych reform – tylko niewielki lifting – poprawiono mundur i zmieniono naszywkę. Ostatnie zmiany systemu emerytalnego są tego najlepszym dowodem – była ogromna szansa, przyzwolenie społeczne oraz zgoda w służbach. Niestety jak zwykle blada d… – zmarnowano kolejną szansę. Część funkcjonariuszy różnych służb bierze horrendalne emerytury, ale większość ma marnie. Żadne państwo UE nie ma takiego patologicznego systemu emerytalnego lub awansowego. Czy przystąpienie Polski do UE wymusiło jakieś reformy? Choć do UE mam stosunek krytyczny, to trzeba przyznać, że wymusiła zwiększenie liczby etatów cywilnych w policji. Do czasu wstąpienia do UE wszystkie etaty pomocnicze – magazynierzy, sekretarki itp. to byli mundurowi z wszystkimi przywilejami – choć przecież ich służba była o wiele łatwiejsza i mniej ryzykowna. Przed tym tylko mówiono, zapowiadano, ale nic nie robiono. Żadna instytucja bez impulsu zewnętrznego nigdy się nie zmieni. Czy policji potrzebna jest rozbudowana bizantyjska struktura jak Komenda Główna Policji – gdzie siedzą setki funkcjonariuszy, dublując robotę MSW? – Oczywiście jest to ogromny dwór, każdy kacyk chce mieć dworzan. Choć ja bym w pierwszej kolejności zlikwidował departamenty „policyjne” w MSW. W rzeczywistości policja może się obejść bez komendy głównej. W takiej Wielkiej Brytanii nie ma nawet komendanta głównego. Niestety w polskich realiach nawet w cywilnym MSW deleguje się zastępy mundurowych i nie ma rzeczywistego nadzoru cywilnego. Polska jest fenomenem w skali UE – nigdzie nie było przypadku, że oficer czynny służb specjalnych jest ministrem spraw wewnętrznych. A my na etacie ministra mamy pułkownika służb specjalnych i chyba płacą mu jedni i drudzy, czyli służba, z której jest delegowany i kadry ministerialne. Może MSW ustosunkuje się do tej kwestii? Czy żeby w policji zapobiegać nadużyciom należałoby ją podzielić na różne struktury? W rzeczywistości w Polsce mamy kilka policji. Policja to każda struktura administracyjna, która ma uprawnienia – prawo do ograniczenia wolności człowieka czyli zatrzymania na 72 godziny, prawo do zbierania informacji i ich przetwarzania oraz stosowania siły. Policją jest Izba Skarbowa, która ma najszersze uprawnienia, Straż Graniczna, która ma najszerszy obszar działania. Co do policji, to w sposób naturalny dzieli się ona na dwie struktury – prewencję i kryminalnych. I moją ideą jest, by policja porządku publicznego, czyli mundurowa, była przypisana samorządom, a policja kryminalna była bardzo silnie scentralizowana, by wykluczyć lokalne układy. Dariusz Loranty jest kierownikiem Podyplomowych Studiów Negocjacji Kryzysowych i Policyjnych na Wyższej Szkole Zarządzania Personelem, w najbliższym czasie wyjdzie jego książka: „Spowiedź gliny. Brutalna prawda o polskiej policji”.