poprzedni artykułnastępny artykuł

Szelest kontra 4 gramy plastiku

Każdego dnia przybywa w Polsce 4 tys. kart płatniczych, które wypierają gotówkę z naszych portfeli. Czy i o jakie karty warto pomnażać naszą finansową talię?

 

Nad Wisłą, Odrą i Bugiem szelest banknotów i brzęk monet słychać coraz ciszej – z roku na rok przybywa bowiem kart płatniczych w portfelach Polaków. Według danych Narodowego Banku Polskiego, używamy obecnie 34 mln kart płatniczych, co roku przybywa ich około 1,5 mln. Co kwartał przy pomocy kart wydajemy i wypłacamy z bankomatów 30 mld zł. Liczby nie kłamią – płacenie bezgotówkowe w dużych miastach staje się dość powszechnym zjawiskiem, jednak wciąż kilka milionów Polaków jedynie sporadycznie używa plastikowego pieniądza. Dlaczego? Rzecz zamyka się właśnie w kwestii pieniądza, a dokładnie jego kosztów. Na pierwszy rzut oka, karta płatnicza pod kątem kosztów utrzymania zawsze przegra z gotówką w kieszeni. W końcu do zarządzania gotówką nie trzeba osobnej umowy z gwiazdkami i drobnym druczkiem, ukrytych bądź nie opłat, prowizji, konta – wystarczy odpowiednio pojemny portfel. Tyle, że takie podejście to jak porównywanie kosztów jazdy samochodem do spaceru. Co nie znaczy, że ważąca kilka gramów karta jest panaceum na kwestie związane z zarządzaniem osobistymi wydatkami.

 

Bank płaci klientowi

– Pieniądze to karta kredytowa ubogich – tak o plastikowych pieniądzach mówił Marshall McLuhan. Gdyby kanadyjski filozof mówił o Polsce, powinien raczej zrobić uwagę o kartach debetowych. To właśnie debetówki zawładnęły polskim rynkiem i stanowią cztery na pięć kart. Reszta to karty kredytowe, które jeszcze kilka lat temu miały niemal połowę udziałów w liczbie wszystkich kart płatniczych nad Wisłą. Skąd te przetasowania? Z ceny oczywiście. Karty debetowe wydawane są do rachunków bankowych, których aktywacja i prowadzenie może nie kosztować nawet złotówki. Taka karta pozwala na bezprowizyjne korzystanie ze wszystkich bankomatów w Polsce, darmowe przelewy i płatności zbliżeniowe. Co więcej, część banków oferuje nawet zwroty części wydatków, poniesionych za pomocą karty debetowej. Dlaczego? Rynek bankowości indywidualnej jest w naszym kraju bardzo konkurencyjny i każdy z graczy walczy o klienta wszelkimi sposobami. Byle tylko zachęcić go powierzenia żywej gotówki, którą następnie bank obraca m.in. na rynkach finansowych. Instytucje finansowe zarabiają także na usługach dodatkowych, czyli np. kredytach i pożyczkach oferowanych posiadaczom rachunków bankowych.

 

Klient płacze bankowi

Zupełnie inaczej wygląda rynek kart kredytowych, którymi Polacy zachłysnęli się w początkach XXI wieku. Z 11 mln w 2009 r. zostało ich ledwie 4,3 mln. Ten spadek nie jest odzwierciedleniem nagłej zmiany strategii banków, bo te, najwyższe marże osiągają właśnie na kartach kredytowych. Tu decyzję znów podjęli Polacy, wspierani przez zmianę przepisów, nakazującą bankom pokazywać wszystkie poukrywane dotąd opłaty i jasno informować o stopie procentowej, zaszytej w plastikowej walucie. W trudniejszych gospodarczo czasach okazuje się, że karta kredytowa to produkt głównie dla osób zamożnych lub bardzo zdyscyplinowanych. Wciąż można wybrać sobie platynową lub czarną kartę kredytową, której sama obsługa kosztuje kilka tysięcy złotych rocznie. W ramach usług dodatkowych dostaje się wtedy np. dostęp do klubów dla VIP-ów czy ekstra ubezpieczenia. Należy jednak pamiętać, że każda z tych usług obłożona jest bankową marżą, pobieraną za sam fakt wysokiego limitu kredytowego na karcie (np. 100 tysięcy złotych) i prestiż posiadania kilku gram prostokątnego tworzywa w kolorze platyny. Nic dziwnego, że większym wzięciem cieszą się karty kredytowe wydawane za darmo. Jednak i tu darmowość ma swoje znaczące ograniczenia. W większości banków opłaty za obsługę karty są niepobierane tylko w jednym przypadku – gdy wydajemy za pomocą kredytówki naprawdę spore sumy miesięcznie, rzędu 2-4 tys. zł. Ci, którzy karty kredytowej używają sporadycznie, szybko zauważą, że „0 zł” to zwykle marketingowy chwyt i muszą przygotować się na opłaty rzędu 100-200 zł rocznie. Do tego każda karta kredytowa to pułapka przy bankomacie. Prowizje za wypłatę pieniędzy z maszyny potrafią sięgać 3 proc. pobieranej kwoty i przy minimalnej marży 10 zł. A więc np. wyciągając 50 zł kredytówką z bankomatu zostanie naliczona dodatkowa opłata wysokości właśnie 10 zł.

 

Bezlitosne kalkulatory

Jeśli jesteś mniej zdyscyplinowany finansowo, powinieneś też pomyśleć o ryzyku wpadnięcia w spiralę zadłużenia. Zwykle banki oferujące karty kredytowe dają 40-58 dni na spłatę zadłużenia bez naliczania odsetek. Te dwa miodowe miesiące polegające na wydawaniu nieswoich pieniędzy skończą się nieprzyjemnym powrotem do twardej, finansowej rzeczywistości, jeśli przekroczymy termin spłaty kredytu bez odsetek. Wtedy w ruch idą bankowe kalkulatory, w najlepszym wypadku naliczą niecałe 12 procent oprocentowania, są jednak i takie karty kredytowe, gdzie standardem jest 17 procent. Ryzyka nagłego skoku zadłużenia nie niosą za sobą karty debetowe, jednak i one mają tzw. miękkie koszty, które niejako przyklejone są do każdego rodzaju karty płatniczej. Głównym z nich jest luźniejsza dyscyplina finansowa, pojawiająca się w przypadku płacenia plastikiem. Badania naukowe udowodniły intuicyjny domysł, że płacenie gotówką oznacza podejmowanie bardziej racjonalnych decyzji zakupowych. Niektórzy zwracają także uwagę na m.in. nagłaśniany w mediach proceder skimmingu czyli nielegalnego kopiowania danych z pasków magnetycznych kart i wykorzystywania ich do czyszczenia kont. Owszem problem istnieje, ale dotyczy promila kart będących w użyciu. Znacznie większe jest ryzyko, że ktoś zdobędzie naszą kartę i – zanim zdążymy ją zablokować – dokona szeregu mikropłatności metodą zbliżeniową, niewymagającą podania kodu PIN. Jednak powiedzmy sobie szczerze: w erze plastikowego pieniądza, to noszenie przy sobie sporej gotówki jest najbardziej ryzykowną formą zarządzania swoim majątkiem.

Artykuły z tej samej kategorii

Czy szkoła rzeczywiście wychowuje?

Czy obecny system edukacji naprawdę spełnia swoje zadanie? 🤔Zobacz, jakie wyzwania stoją przed dzisiejszymi szkołami i dlaczego warto zadbać...

Ile nóg ma pantofelek?

Jak uczynić naukę bardziej atrakcyjną i skuteczną, pozbywając się schematycznego podejścia do edukacji? Jak wydobyć z uczniów potencjał i...

Jaka będzie przyszłość szkolnictwa

Jak będzie wyglądać przyszłość szkolnictwa? Jak poradzić sobie z nadmiernym stresem, przeładowaniem materiałem oraz brakiem indywidualnego podejścia w szkolnictwie...