poprzedni artykułnastępny artykuł

Kultura to nie tylko pieniądze

Rozmowa z doktorem Krzysztofem Siewiczem specjalizującym się w prawnych aspektach przetwarzania informacji, pracownikiem Centrum Otwartej Nauki ICM UW , adiunktem w Katedrze Prawa Informatycznego WPiA UKSW i współpracownikiem Fundacji Nowoczesna Polska w ramach projektu „Prawo kultury”. Jakub Biernat: Czy kopiowanie i rozpowszechnianie muzyki, filmów i książek w internecie jest naruszeniem praw autorskich? Krzysztof Siewicz: – Nie, o ile internet wykorzystujemy wyłącznie dla skopiowania utworów rodzinie i znajomym. Jest to wtedy dozwolony użytek osobisty. Prawo autorskie przewiduje opłaty od urządzeń i nośników służących do kopiowania wprowadzone pod hasłem „rekompensowania twórcom strat wynikłych z dozwolonego użytku”. Nie jest to grzywna, lecz opłata, a zatem objęte nią czynności nie mogą być nielegalne. Ta interpretacja jest jednak atakowana m.in. jako naruszająca słuszne interesy twórców. Ale przecież nie można z góry przesądzić, że kopiowanie zawsze narusza interesy twórców. Niektóre badania pokazują, że najwięcej na kulturę wydają aktywnie kopiujący. Mogą też np. istnieć twórcy, którzy więcej zyskają ze wskazanych wyżej opłat niż z dystrybucji tradycyjnymi kanałami. Co z korzystaniem z serwisów, dzięki którym pliki są pobierane lub oglądane i słuchane przez tysiące użytkowników nie mających ze sobą nic wspólnego? – Administratorzy takich serwisów opierają zwykle swoją działalność na tzw. bezpiecznej przystani, czyli przepisie, który wyłącza odpowiedzialność usługodawcy przechowującego dane na czyjeś zlecenie. Ich odpowiedzialność jest wtedy uzależniona od wiedzy o naruszeniach popełnianych przez użytkownika i tego czy gdy dowiedzą się o tym, zablokują dostęp do danych. W tej sytuacji rozpowszechniającym utwory nie jest administrator, a użytkownik. I to on narusza prawo udostępniając je osobom spoza kręgu rodzinnego, o ile nie dysponuje zgodą (licencją) właściciela praw autorskich. Generalnie jednak w takiej sytuacji decyzja co do dalszych kroków leży po stronie właściciela utworu. W niektórych serwisach wprowadzono mechanizmy dające uprawnionym możliwość wyboru pomiędzy dochodzeniem odpowiedzialności na drodze prawnej a uczestniczeniem w przychodach serwisu (np. z reklam). Mówię tu o rozwiązaniach takich jak ContentID w serwisie YouTube. Naturalnie właściciel utworu, który dowiedział się o umieszczeniu jego utworów w serwisie przez użytkowników może też nic nie robić. Czyli pojawiają się rozwiązania legalizujące udostępnianie utworów w Internecie? – Systemy takie jak ContentID dotyczą wyłącznie relacji pomiędzy administratorem serwisu i uprawnionym do utworu. Użytkownik nie może traktować samego istnienia takiego systemu jako automatycznej zgody na umieszczenie utworów w serwisie. Jakiś czas temu umowę z Google (administratorem YouTube) podpisał ZAiKS, organizacja reprezentująca m.in. autorów utworów muzycznych. Umowy nie ujawniono, ale można zakładać, że im więcej muzyki zostanie udostępnione w tym serwisie, tym więcej pieniędzy otrzymają jej autorzy od ZAiKSu. Organizacja powinna zatem wydać zezwolenie na powszechne umieszczanie w YouTube reprezentowanych przez nich utworów, ale taki krok według mojej wiedzy nie został poczyniony. Istnieją natomiast twórcy, którzy udostępniają swoje utwory wraz z szerokim zezwoleniem na ich dalsze wykorzystanie – na wolnych licencjach tzw. Creative Commons – CC. Daje to użytkownikom nie tylko możliwość legalnego dzielenia się nimi, ale też rozwijania w oparciu o nie własnej twórczości. A przecież współtworzenie kultury nie jest możliwe bez wykorzystania zastanego, cudzego dorobku. To moim zdaniem kluczowa wartość, jaka powinna przyświecać dyskusjom o kształcie prawa autorskiego w XXI w. Nie można skupiać się tylko na zapewnianiu uprawnionym wynagrodzenia i wąskim rozumieniu legalnego rozpowszechniania. Internet daje możliwość uczestniczenia i tworzenia kultury każdemu, a nie tylko wąskiej grupie osób, jak to miało miejsce dotychczas. Czy w Polsce miały miejsce przypadki ukarania osób za rozpowszechnianie cudzych utworów? – Nie mam wiedzy o tym, aby takie wyroki zapadały, ale wiem, że uprawnieni składają wnioski o ściganie nielegalnego rozpowszechniania utworów w serwisach internetowych. Niekiedy ma to na celu jedynie uzyskanie danych użytkownika, a nie doprowadzenie do jego ukarania. Powstał kontrowersyjny model biznesowy polegający na tym, że dane te są następnie wykorzystywane do wysłania użytkownikom propozycji ugody, w której uprawniony oferuje wycofanie wniosku o ściganie w zamian za zapłatę określonej sumy. Okazuje się, że wielu użytkowników przystaje na to, nawet jeżeli zarzuty są całkowicie bezzasadne. Przy masowej wysyłce takich propozycji ugodowych, nawet gdy opiewają one na dość niskie sumy, można osiągnąć całkiem niezły „zwrot z inwestycji” bez konieczności doprowadzania postępowań karnych do końca. Aparat państwowy jest tu wykorzystywany nie do karania, a do wydobywania danych użytkowników, których nie można łatwo uzyskać na drodze prywatnej.

Artykuły z tej samej kategorii

W pułapce dwójmyślenia

Czy to, co uważamy za prawdę, rzeczywiście nią jest? 🗣 Czy nie zagubiliśmy się w wygodnym światku gotowych poglądów...

Ile oni zarabiają!

Instagramerki, patocelebryci, influencerzy - ile oni zarabiają? 💸 Czy to wszystko jest oburzające i niemoralne, czy może istnieje coś...

W labiryncie informacji

Kulisy dzisiejszych mediów, gdzie fakty miesza się z fikcją, a prawdziwość informacji staje pod znakiem zapytania. Czy zawsze to,...