W pułapce dwójmyślenia
Czy to, co uważamy za prawdę, rzeczywiście nią jest? 🗣 Czy nie zagubiliśmy się w wygodnym światku gotowych poglądów...
O,jakże słodko wspominać młodość! Nadal ją w sobie noszę, ale jednak zdaję sobie sprawę, że czas leci – nie dalej jak wczoraj przy jedzeniu filipińskiego szaszłyczka ukruszył mi się ząb mądrości…
Leonid z Jakucka
Mam 19 lat, jestem po pierwszym roku studiów w Katedrze Etnologii i Antropologii Kulturowej. Zdawałem na ten wydział z dwóch powodów: ojcem mojego ówczesnego przyjaciela Mikołaja był sławny polski etnolog Przemysław Burchard, a jako że spędzałem u starszego ode mnie kolegi w domu sporo czasu, siłą rzeczy wiele rozmawiałem z lubiącym opowiadać starszym już wtedy panem Przemysławem. Namawiał mnie i kusił widmem przygody, egzotyki i podróży, czyli takiego życia, jakie sam przeżył. Po drugie dwa lata wcześniej, uczęszczając do XI LO im. M. Reja, wybrałem się ze studentami geografii do Buriacji nad Bajkał i dosłownie zakochałem się w Syberii, jej przestrzeni, możliwościach eksploracyjnych i ludziach – wtedy dla mnie jak z innej planety. Liczyłem, że ten kierunek studiów otworzy mi oczy na świat. W czerwcu 1996 roku zdaję egzamin ze „Wstępu do etnologii“ u prof. Zofii Sokolewicz, o dziwo na 5 i wielce uradowany udaję się na spotkanie do knajpy gruzińskiej przy ul. Koszykowej ze znanym ze słyszenia jednym z dwóch Ewenków w Polsce, Leonidem W. z Jakucka.
Wielka przygoda w bajdarce
Lonia jest Azjatą rok starszym ode mnie, robi pozytywne wrażenie, jest pewien siebie, uczy się na KULu. Rozmowa się klei, a potem toczy odklejona do rana. Lońka od paru lat szuka śmiałka, który wraz z nim i jego ojcem spłynie jakucką Leną, starą 3-osobową bajdarką. Wchodzę w to bez większych wahań. Plan pachnie wielką przygodą. Umawiamy się 15 lipca na ulicy Lenina 38 w stolicy Jakucji – republiki w Federacji Rosyjskiej, która jest wielkości prawie Indii.
„Jedyny biały Europejczyk”
Jadę chyba 5 dni pociągiem z Moskwy do Neriungri w Jakucji, a dalej TIRem marki Kamaz przez jedyną w republice zapyloną drogę. Pali się tajga, a noce są białe. Dym kłuje w oczy i gardło, a jasność nocy i podniecenie nie pozwala mi spać. Kierowca TIRa tłumaczy, że w czasach radzieckich gaszono tajgę z samolotów-cystern, a teraz państwo upadło i nie ma na to pieniędzy. Dojeżdżamy do Jakucka, a ja pierwszy raz w życiu mam wrażenie, że jestem jedynym białym Europejczykiem i to turystą z plecakiem, na którego miejscowi patrzą wilkiem.
Nim robi się ciemno, siedzę już u Lońki w domu z jego tatą – Dżonem Leontowiczem, a pani domu podaje na stół ówczesny poradziecki przysmak – zupki z proszku z makaronem zalewane wrzątkiem.
„Żeby coś pozostało, synu“.
Ze starej płyty drze się Wysocki i rano deczko wymęczeni jak po pierwszym spotkaniu bierzemy pokrowiec z bajdarką, sprzęt biwakowy, wędki, strzelbę i ryż do gotowania zupy rybnej i jedziemy do portu rzecznego, gdzie czeka na nas statek Damjan Bjednyj. Robi się niesamowicie. Oto płyniemy syberyjskim Nilem przez krainę diamentów, były poligon nuklearny, ostoję niedźwiedzi, reniferów i raj dla wędkarzy. Majestatyczna tajga ciągnie się po widnokrąg. Żeby nie wypaść z rytmu i nie zaspać, spędzamy z Lońką noc w pokładowej dyskotece, gdzie bawią się jakuccy czynownicy i rano świeży jak jakucka ryba surojadka wysiadamy w Parku Narodowym pod Leńskimi Słupami – najbardziej chyba rozpoznawalnym miejscem w tej krainie. Ogromne Pieniny wyrastają wprost nad Leną, widać z nich rzekę i obszar tajgi, który nie mieści się w mojej młodej głowie.
Po powrocie do Warszawy ojciec namawia mnie do napisania artykułu, „żeby coś pozostało, synu“.
– A po co tato – odpowiadam – przecież ja mam to wszystko w głowie…
Niby tak, ale dziś od rana zastanawiałem się jak się nazywał statek, którym płynęliśmy Leną. W życiu piękne są tylko chwile, nie warto ich zapominać.
Andrzej Meller