Sieć znajomych, znajomi w sieci
Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...
Żołnierze Wyklęci, tak jak Armia Krajowa, z której w większości wyrośli – mieli różne poglądy polityczne. Byli wśród nich piłsudczycy, endecy, chadecy, socjaliści, ludowcy. Oni byli z naszych miast i wsi. Rolnicy, inteligenci, urzędnicy, przedsiębiorcy, ziemianie, uczniowie.Przedstawiciele całego społeczeństwa polskiego. Dlatego ich historia – historia Żołnierzy Wyklętych – nie jest „prawicowa”, ale na pewno antykomunistyczna, antysalonowa. O II konspiracji niepodległościowej powinniśmy szczególnie pamiętać. Nie może być tak, że mamy Wrzesień 1939 r., niemiecką okupację, a potem nagle pojawia się opozycja demokratyczna, Solidarność. Wyklęci to żołnierze niezłomni, którzy nikomu i nigdy się nie poddali, ani tyranowi niemieckiemu, ani sowieckiemu. Ale takie było pokolenie II RP, wychowane w tradycji Bóg- -Honor-Ojczyzna. I o tę dopiero co odzyskaną Ojczyznę walczyli, często aż do ofiary swojego życia. Dziś ci wyklęci-niezłomni pozostają brakującym ogniwem naszych dziejów. Jeśli zapomnimy o nich, o ich walce i cierpieniu – tak jak tego chcieli komuniści – nie zrozumiemy powojennej historii Polski ani naszej współczesności. Bo świadectwo Żołnierzy Wyklętych to jeden z najważniejszych składników budujących naszą tożsamość. To kręgosłup narodu. Mój 18-letni syn wie, kim byli wyklęci, ale swoje zainteresowania wyniósł z domu, a z historią i patriotyzmem ma też do czynienia w harcerstwie. Natomiast w swojej klasie jest wyjątkiem. A przecież kształcenie w duchu miłości Ojczyzny i znajomości Jej tradycji to powinien być obowiązek państwa. Dziś przeciwko rugowaniu historii ze szkół powinna protestować nie garstka byłych opozycjonistów, ale wszyscy nauczyciele, cała Polska. Tymczasem te skromne protesty są pomijane, zagłuszane. A inne kraje – choćby nasi najwięksi sąsiedzi – Niemcy czy Rosja – jakoś nie mają z tym problemu. Oni starannie pielęgnują swoją politykę historyczną. Obowiązkiem państwa jest także napiętnowanie i ukaranie sądowe morderców i zdrajców. Ale ono również pod tym względem jest ułomne. Tylko nieliczni funkcjonariusze powojennego aparatu represji zostali pociągnięci choćby do symbolicznej odpowiedzialności. I to jedynie brutalni „oficerowie” śledczy, ale już żaden komunistyczny sędzia czy prokurator – morderca sądowy. Bezkarność oprawców jest zatem wpisana w system. To zostało politycznie „przyklepane” w momencie polskiej okrągłostołowej „transformacji”. Morderców trzeba nazywać po imieniu. Czy ktoś normalny twierdzi, że historyk musi wnikać w psychikę Hitlera, Hoessa, Eichmanna? To byli tacy sami zbrodniarze, jak Stalin, Bierut, Berman, Radkiewicz. Zło jest złem, zbrodniarz zbrodniarzem i jako taki powinien ponieść zasłużoną karę. Niestety, do dziś – w Polsce i na świecie – relatywizuje się zbrodnie komunizmu. Kiedyś zachodni przywódcy ściskali się ze Stalinem, dziś wpadają w objęcia jego następcy, Putina. Często Czytelnicy pytają mnie: czemu „bestie”, czemu nazywam ich tak jednoznacznie? Przecież ci ludzie działali w ramach określonego systemu prawnego, takie były czasy i duch dziejów. Przecież komunistów uznał niemal cały świat. Odpowiadam wtedy, że komunistyczna władza nie była legalna, bo nie miała legitymacji Polaków. Gdyby nie sfałszowane wybory, nigdy nie mogłaby rządzić. Nawet miliony krasnoarmiejców, funkcjonariuszy NKWD i Smiersz by nie pomogły. I ci wszyscy mordercy służyli okupantowi – w aparacie represji, UB, Informacji Wojskowej czy jako sędziowie, prokuratorzy w mundurach, bądź jako cywile w sekcjach tajnych eliminujących Polaków. Oni nie pracowali dla jakiejś innej Polski, ale dla wroga, którego jedynym celem była likwidacja polskości. Prócz tortur fizycznych stosowali bardzo silny nacisk psychiczny. Mój Ojciec usłyszał kiedyś od Różańskiego: „My wiemy, że ty masz twardą d…, ale obok mamy kogoś, z kogo wszystko wybijemy”. W celi obok siedziała żona Ojca. Ubeckie „badania” spowodowały poronienie dziecka. Według najnowszych, ciągle niepełnych danych, w latach 1944 – 1956 aresztowano w Polsce przeszło 250 tysięcy ludzi, którym krzywoprzysiężne sądy wymierzały kary wieloletniego więzienia. Ponad pięć tysięcy zostało skazanych przez sądy wojskowe na karę śmierci. Przeszło trzy tysiące wyroków wykonano. Milicja i wojsko wspólnie z sowieckimi oddziałami przeprowadzały krwawe pacyfikacje. Łączna liczba ofiar zbrodni komunistycznych z lat 1944 – 1956 może sięgać nawet pięćdziesięciu tysięcy zmarłych i zamordowanych. Te liczby mogą szokować, jeśli poddamy się postsowieckiej indoktrynacji, że doświadczyliśmy wyzwolenia, z którego cieszyli się wszyscy Polacy. Ale to jest też tak, że stalinowcy nie rozpłynęli się, nagle nie zniknęli. Prócz kilku prób pokazowego osądzenia zbrodniarzy na fali „odwilży” i paru symbolicznych wyroków płynnie przeszli do czasów Gomułki. Do końca PRL pracowali w różnych instytucjach państwowych, przepoczwarzyli się w dyplomatów, literatów, dziennikarzy. Stalinowscy sędziowie i prokuratorzy zostali uznanymi adwokatami czy radcami prawnymi. Niektórzy żyją do dziś nieosądzeni za swoje zbrodnie. Żyją w dostatku, pobierając dużo wyższe emerytury od swoich ofiar. A ich dzieci często korzystają z profitów komunistycznych dygnitarzy. Są wszędzie – w polityce, biznesie, mediach. A państwo, nazywane III RP, pozwala im na to, bo bliżej mu do PRL-u, niż do II RP. Podczas „bezkrwawej rewolucji” zafundowano nam ciągłość instytucji, układów i życiorysów, a jakiekolwiek próby odsłonięcia tej czerwonej kurtyny nazywane są „grzebaniem w przeszłości”. Jakże inną postawę prezentowało przedwojenne pokolenie. Wielu z nich – przywódców wojskowych i politycznych – najtrudniejszy egzamin z polskości zdawało pod sowieckim butem. Niemal każdy wyższy dowódca, rtm. Witold Pilecki, gen. Emil Fieldorf, dostał po „wyzwoleniu” propozycję współpracy z „polską” bezpieką – kolaborantami Stalina. Nasi bohaterowie odmówili, nie chcieli iść na żadne pakty z czerwonym diabłem – dlatego zginęli. Dla takich twardzieli nie było miejsca w „ludowej” Ojczyźnie. Dziś – dzięki uporowi Instytutu Pamięci Narodowej, a przede wszystkim dr. Krzysztofa Szwagrzyka – są ekshumowani na „Łączce” Powązek Wojskowych w Warszawie. Wkrótce – miejmy nadzieję – doczekają się godnych pochówków. Ale oni muszą też wrócić do naszej pamięci zbiorowej. Na należne im, zaszczytne miejsce. Tym niezłomnym – Żołnierzom Wyklętym – wbrew salonowym, postkomunistycznym „elitom” należy się nasz szacunek. 1 Marca obchodzony jest Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych