Kontusz i sukmana
Kwestia chłopów i ich miejsca w dziejach niedawno stała się popularnym tematem, zarówno na popularnonaukowych portalach, jak i pośród...
Susliga urodził się w Warszawie, choć dokładna data nie jest znana. Chronologia jego działalności podpowiada, że przyszedł na świat około 1520 roku. Podróżując po Starym Kontynencie, utrzymywał, że jest szlachcicem, jednak takie nazwisko nie figuruje w żadnym wiarygodnym herbarzu. Aby ustrzec się zemsty rzekomych współrodowców w przypadku zdemaskowania, wymyślił dla siebie fikcyjny klejnot i przydomek Rozwicz. Nie da się także zweryfikować przypisywanego mu kościelnego tytułu kanonika.
Nie oznacza to, że sławny oszust był człowiekiem znikąd. W okresie międzywojennym profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Henryk Barycz ustalił, że jego ojciec (Albrecht) był mieszczaninem ze stolicy wtedy jeszcze formalnie niepodległego Mazowsza, a matka Dorota pochodziła z jednej z najbogatszych i najbardziej poważanych rodzin tego grodu – Baryczków. Przynależność do miejskiej elity otworzyła mu drogę do kształcenia w prestiżowych szkołach przy parafii świętego Jana i klasztorze Bernardynów. Prawdopodobnie Susliga kontynuował studia w paryskim College Royal, czyli obecnym College de France.
Londyński blef
W 1547 r. Florian pracował jako wychowawca przyszłego francuskiego filologa i teologa Guillaume’a Planciusa. W pogoni za zyskiem rychło wybrał jednak bardziej ryzykowną karierę. Postanowił podszyć się pod polskiego posła wysłanego do Londynu z kondolencjami po śmierci Henryka VIII i gratulacjami wstąpienia na tron dla jego następcy Edwarda VI. Udało mu się tam dotrzeć kilka dni przed rzeczywistym wysłannikiem Zygmunta Augusta Stanisławem Lasotą. Podczas posłuchania na dworze młody humanista tak błysnął talentem oratorskim, że nie tylko nie wzbudził podejrzeń, ale otrzymał od Tudorów dwa tysiące funtów szterlingów w złocie. Jeszcze więcej pożyczył od miejscowych kupców, obiecując spłatę długu po powrocie do ojczyzny. Schemat ten powtarzał się w kolejnych wyprawach. Obawiając się o reputację młodego monarchy, po przybyciu Lasoty do Anglii skandal zatuszowano.
W kontynuowaniu wątpliwej kariery pomogło Suslidze spotkanie w Emden z najwybitniejszym polskim propagatorem nowinek religijnych w epoce Odrodzenia Janem Łaskim młodszym, niestrudzonym organizatorem zborów protestanckich m.in. w Anglii i Fryzji. Oszust zrobił na nim na tyle dobre wrażenie, że wyjednał dla siebie list polecający umożliwiający prowadzenie działalności kaznodziejskiej na pograniczu francusko-belgijsko-niemieckim. W Strasburgu gościł u wpływowego teologa Martina Bucera. Nie tylko nie zapłacił ani grosza za korzystanie z jego mieszkania, lecz również przywłaszczył trzydzieści należących do niego książek. W 1548 r. postanowił przenieść się do Szwajcarii, co wymagało sfałszowania podpisów Łaskiego i Jana Kalwina pod nowym listem.
W wirze reformacji
Znalazłszy się w stolicy ewangelicyzmu reformowanego, Susliga zaczął rozpowiadać o swoich związkach z polskimi dygnitarzami świeckimi i kościelnymi, czego dowodem miały być kolejne fałszywe dokumenty. Zwodził Kalwina obietnicami odciągnięcia rodaków od katolicyzmu. Skarżył się na rzekome prześladowania polskich władz, które miały mu utrudniać życie nawet poza granicami władztwa Jagiellonów. Przybysz z Paryża zapowiadał wydanie zawierającej krytykę papiestwa i polityki cesarza Karola V książki „Pro ecclesia Dei” oraz osobnego dzieła poświęconego „bezbożności i bałwochwalstwu” lokatorów Watykanu.
To wystarczyło, aby Kalwin zlecił Suslidze dostarczenie polskim osobistościom egzemplarzy jego pamfletu „De vitandis superstitionibus”. Hochsztaplerowi na tyle udało się rozbudzić nadzieje teologa, że ten postanowił dedykować królowi Zygmuntowi Augustowi swój komentarz do Listu świętego Pawła do Hebrajczyków. Autor nawoływał w niej do wierności ewangelicznym naukom i objęcia przez ostatniego z Jagiellonów opieki nad protestantami. Adresat listu zapraszał do zamkowej kaplicy w Wilnie nieprawomyślnych kaznodziejów, jednak nie chciał ryzykować pogłębiania się politycznych sporów w obliczu zbliżającego się ślubu z Barbarą Radziwiłłówną. Dzień 23 maja 1549 r., w którym Kalwin wysłał królowi swój komentarz, był jednak mimo wszystko momentem osobistego triumfu rzekomego kanonika, który został nazwany w dedykacji inicjatorem przedsięwzięcia i „klejnotem polskiej szlachty”.
W królewskiej orbicie
Kolejnymi przystankami na europejskiej trasie Susligi były Berno, Zurych, Bazylea i Strasburg, skąd wysłał do Kalwina kondolencje po śmierci żony, choć zapewniał go wcześniej, że jedzie do Wenecji. W liście tym ponownie zapewniał przywódcę protestantów, że prowadzi ożywioną korespondencję z krajanami i zamierza spotkać się w Polsce z Łaskim. Opisał barwnie wyimaginowaną podróż do Italii, oceniając, że kosztowała go ona około trzydziestu dwóch dukatów. W Weronie miał rzekomo spotkać się z ostatnim katolickim arcybiskupem Canterbury, kardynałem Reginaldem Pole, i odbyć z nim długą rozmowę na tematy religijne. Naturalnie, stwierdził, że dysputa nie przyniosła rezultatów, jednocześnie obłudnie wzdychając: „Och, jest tyle myśli, którymi chciałbym się z Tobą podzielić!”.
W 1550 r. ton korespondencji Kalwina i Susligi był jeszcze serdeczny, ale w kolejnym roku ich kontakty ustały. Nazwisko Polaka nie pojawiło się w nowym wydaniu komentarzy do listów świętego Pawła, zaś Łaski przeprosił francuskiego teologa za rekomendowanie mu tak nikczemnej osoby. Niełaska nie przeszkodziła oszustowi w wyłudzaniu kolejnych zasiłków finansowych – tym razem od rezydujących w Bernie dyplomatów dynastii Walezjuszów.
Powrót do katolicyzmu
Choć polski awanturnik długo brylował wśród heretyków, w kolejną podróż udał się do… Rzymu. Najwyraźniej instynkt podpowiedział mu, że warto postawić na rodzącą się kontrreformację, skoro zapukał do bram Towarzystwa Jezusowego. Sekretarz świętego Ignacego Loyoli Juan de Polanco polecił mu wstąpić do nowicjatu w Palermo. Oczywiście Susliga nie omieszkał wyłudzić od nowych współbraci 50 dukatów pod fałszywy list zastawny płatny w Antwerpii – rzekomo na odprawienie służącego nad Wisłę. W Neapolu udało mu się odwrócić uwagę towarzysza podróży i udać do portugalskiej Coimbry, skąd przedostał się do Hiszpanii.
Jak twierdził jezuicki historyk ksiądz Felicjan Paluszkiewicz, na Półwyspie Iberyjskim Polak wciąż udawał kandydata do stanu duchownego potrzebującego do osiągnięcia swojego celu pieniędzy i kolejnych listów polecających. Najczęściej uzyskiwał je bez trudu, ale zwierzchnicy naiwnych mieli dość maskarady. Rozesłali wewnętrzny list gończy za hochsztaplerem. W czerwcu 1556 r. jezuici z Ferrary, gdy pojawił się w ich domu, wydali go władzom świeckim. Od tego czasu ślad po naciągaczu się urywa, można więc z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że za fałszerstwa spotkała go kara śmierci.
Niewątpliwie, gdyby ambicje intelektualne rzekomego zakonnika dorównywały jego zachłanności i przebiegłości, czekałaby go kariera duchowna i/lub akademicka. Miał bowiem dar zjednywania sobie ludzi, w czym nie przeszkadzał mu niemile widziany w tych przesądnych czasach rudy kolor włosów. Nieprzypadkowo niektórzy historycy podejrzewali, że mógł rzeczywiście pozostawać w polskiej służbie dyplomatycznej. Nie był też naukowym laikiem. Wiadomo, że dostarczył opisy żubra i tura Ulissesowi Aldrovandiemu, twórcy włoskiej szkoły filozofii przyrody. Możemy tylko żałować, że nie pozostawił opisów swych burzliwych przeżyć.