Jak nakarmić wilka i mieć owce w całości?
O dylemacie mieszkaniowym, spekulacji i jej wpływie społecznym. Temat nieruchomości pobudza zmysły opinii publicznej już kolejne miesiące, rodząc przy tym skrajne...
Włodzimierz Dola
To, że cykle gospodarcze kreują ceny i popyt na warszawskiej giełdzie – to każdy widzi. Nie każdy jednak w gąszczu danych i sprzecznych sygnałów widzi nadchodzącą hossę lub krach.
Wykresy notowań głównych indeksów giełdowych to falująca linia wzrostów i spadków. Ten kształt przypomina, że kryzys czy prosperity to nie nadzwyczajne wydarzenie ale coś, co musiało się zdarzyć i zdarzać się będzie. Dynamika gospodarcza na giełdzie rządzi się prawem cykli, śledzonych, badanych i opisywanych od połowy XIX wieku. Dziś niejednokrotnie inwestorzy na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych rozwikłują kaprysy koniunktury i dekoniunktury, wpływającej na zyski, a w efekcie na wyceny i notowania spółek. Dokonują tego wspierając się teorią oraz dziesiątkami wskaźników i na tej podstawie próbują określić kiedy nadejdzie kolejny – nawet dość krótki – okres w którym warto będzie sprzedawać lub kupować akcje i na jak długo zagości na warszawskim parkiecie.
Weterani inwestycyjny rozróżniają zazwyczaj trzy generalne duże cykle koniunkturalne, obserwowane przez lata. To cykl 50-60-letni (cykl Kondratiewa), cykl 8-9-letni (cykl Juglara) oraz cykl 3-4-letni (cykl Kitchina). A potem przewidywanie przyszłości w gospodarce i na giełdzie tylko się komplikuje. Dość powiedzieć, że przez lata statystycy dopatrzyli się dziesiątek pomniejszych, krótkotrwałych trendów, częściowo się wykluczających lub pojawiających się nieregularnie. Jak tłumaczą teoretycy oraz praktycy – związki między np. porą roku, nastrojami społecznymi czy cenami surowców, a notowaniami akcji są potwierdzone. Bywają także okresy, gdy relacje tych czynników wzajemnie na siebie oddziałują. Wyspecjalizowani w analizie gracze giełdowi nie zawsze doczekają się w spodziewanym czasie pomniejszych cykli giełdowych, nie tak sztywno powiązanych z koniunkturą, np. 4-letni cykl prezydencki (w którym dobry jest pierwszy i ostatni rok), rajd św. Mikołaja przed końcem roku czy majowe spadki (uknuto nawet hasło „sell in May and go away”). Ci, którzy chcą z precyzyjną dokładnością przewidzieć cztery główne okresy cyklu koniunkturalnego (depresja, ożywienie, szczyt, recesja) i na tej podstawie podejmować decyzje o inwestycjach w akcje, sięgają dużo głębiej niż do ogólnikowych haseł.
Wytrawni analitycy u podstaw swych strategii inwestycyjnych na giełdzie, opartych na relacji wycen spółek w zależności od koniunktury, stawiają na kilka kluczowych wskaź- ników makroekonomicznych. Do tych najbardziej znaczących należą m.in. dane o PKB, produkcji przemysłowej, stopie bezrobocia, inflacji coraz bilansie handlowym. Wiele uwagi poświęca się również zmianom stóp procentowych, wpływających – wedle teorii – na kolejne fazy zmian w koniunkturze gospodarczej. Oczywiście, kluczowym wskaźnikiem pozostaje PKB. Informacje o PKB, łącznej wartości dóbr i usług finalnych wytworzonych w danym roku na terenie Polski mają odbicie w popycie na produkty wytwarzane bądź usługi świadczone przez przedsiębiorstwa. To z kolei wpływa na wypracowywane przez giełdowe spółki zyski. Dlatego też na dekoniunkturę i spadek PKB źle reagują np. giełdowe spółki z branży budowlanej, spożywczej czy bankowej, lepiej zaś radzą sobie np. spółki zajmujące się finansowaniem restrukturyzacji przedsiębiorstw lub te, mające większość rynków zbytu poza Polską. Warto jednak pamiętać, że często to same indeksy GPW wyprzedzają wahania PBK, wysyłając sygnały o kolejnej fazie koniunktury, potwierdzanej oficjalnie później właśnie przez m.in. publikowaną przez Główny Urząd Statystyczny stopę dynamiki zmian produktu krajowego brutto.
Analitycy giełdowi od lat szukają odpowiedzi na rynkowe zagadki jeszcze szerzej niż wokół PKB prześcigając się w wynajdywaniu wskaźników czy wręcz kompilacji kilkudziesięciu danych i trendów. Niektóre wskaźniki, tzw. wyprzedzające, wiążą się z psychologią. Do nich należą np. cykliczne badania nastrojów setek kluczowych menedżerów z danego rynku. Takim kierunkowskazem, dającym sygnały co do koniunktury, jest choćby dość popularny wskaźnik PMI, powstający na bazie ankietowych opinii kadry kierowniczej przedsiębiorstw, oceniającej zmiany produkcji, zamówień, zatrudnienia, zapasów czy cen. Są również dostępne na polskim rynku inne, odpłatne instrumenty, łączące m.in. sondaże wśród inwestorów, prognozy analityków branżowych i twarde dane z rynku. Oczywiście, wszystkie te wielopiętrowe coraz doskonalsze analizy dostępne dla indywidualnych inwestorów na GPW, przewidujące koniunkturę i jej wpływ na poziom notowań spółek, mogą okazać się bezużyteczne w sytuacjach wyjątkowych. Do nich zaliczyć można np. długofalowy zewnętrzny atak spekulacyjny na lokalny system finansowy -. Podobnie, dobrą koniunkturę załamać potrafi także zdarzenie losowe wywołujące panikę na rynku czy nieoczekiwane ruchy regulatora wobec zmian w otoczeniu politycznym. W takiej chwili do notesów inwestorów wraca stara prawda o tym, że stawianie prognoz jest nie lada sztuką.