“Byłem, można powiedzieć, takim omnibusem”
Legenda polskiej piłki nożnej - trener Jacek Gmoch opowiada o swojej historii. Co zakończyło jego karierę piłkarską? Jak stał...
Agnieszka Niewińska
Jest pan w tej chwili jednym z najpopularniejszych dziennikarzy naukowych. Skąd pomysł, żeby zostać popularyzatorem nauki? Czyżby w dzieciństwie oglądał pan w TVP „Kwant”, „Sondę”, „Laboratorium” i postanowił, że kiedyś przejmie pałeczkę?
Oglądałem te programy, ale na pewno nie myślałem wtedy o popularyzowaniu nauki. W zasadzie to nawet nie musiałem oglądać telewizji, bo doświadczenia mogłem obserwować na żywo. Moja mama jest chemikiem, więc nauki przyrodnicze miałem na wyciągnięcie ręki. Zdarzało się, że odwiedzałem mamę na uczelni, w laboratorium chemicznym.
W domu też się eksperymentowało?
Jak mama coś robiła to nas wołała, jak miałem pytanie to wyjaśniała, ale nie było takiego sztucznego parcia na to, żebyśmy mieli każdą minutę zapełnioną nauką, każdą chwilę z góry zaplanowaną, jak to jest w przypadku współczesnych dzieci. Rodzice w ten sposób próbują ich nieskutecznie zainteresować czymś, co ich zdaniem jest ciekawe.
Jest pan absolwentem fizyki. To musiał być wybór z zamiłowania, bo przynajmniej w czasach, kiedy ja wybierałam studia, fizyka nie była specjalnie popularna. Ludzie kalkulowali, że po tym kierunku nie można oczekiwać wysokich zarobków.
Ja raczej spotykałem się z tym, że nie chcieli iść na tego typu kierunek, ponieważ wydawał im się za trudny. Jeśli chodzi o mnie, to fizyka była przypadkiem. Nie dostałem się na medycynę i chciałem spróbować jeszcze raz w kolejnym roku. Nie chciałem jednak tracić roku, więc pomyślałem, że wybranie kierunku trochę po drodze z medycyną to dobry pomysł. I tak wylądowałem na fizyce medycznej. Na medycynę już nie zdawałem po raz drugi. Skończyłem fizykę medyczną, a doktorat pisałem już z fizyki cząstek – takiej twardej fizyki.
Nie żałuje pan dziś tego przypadku, który pchnął pana na wydział fizyki zamiast na medycynę?
Nie żałuję takich rzeczy, taki mam charakter. Nie wierzę w światy alternatywne. Nie da się sprawdzić, co by się stało, gdybym studiował medycynę. Jeżeli wylądowałem na fizyce, to widocznie tak się miało stać.
Pokazuje nam pan, jak z mleka zrobić plastik, co jemy w parówce i jak szkodliwy jest smog. Chętnie odkrywamy świat nauki czy jesteśmy na nią impregnowani?
Gdyby Polacy nie byli zainteresowani tematami popularnonaukowymi, byłbym bezrobotnym, a tymczasem mam więcej pracy, niż jestem w stanie wykonać. Już samo to świadczy o tym, że tematy naukowe są uważane za ciekawe i ważne.
Gdyby Polacy nie byli zainteresowani tematami popularnonaukowymi, byłbym bezrobotnym.
A jakie jest życie lidera w dziedzinie popularyzacji nauki od strony praktycznej? Jak od kuchni wygląda pana praca?
Staram się przybliżać naukę w sposób przystępny i zrozumiały, ale jednocześnie zależy mi na tym, by zachować balans i pokazywać ją jako coś bardzo ważnego, a zarazem dającego się wytłumaczyć. Przy tworzeniu nowego programu czy siadaniu do pisania nowej książki zawsze pojawia się pytanie: czy powinienem mówić, pisać o wesołych ciekawostkach i gadżetach, czy raczej opisywać świat jako taki. Dotychczas stawiałem na to drugie, choć opowieść o świecie staram się upstrzyć różnego rodzaju ciekawostkami. Pokazywanie gadżetów i ciekawostek jest wbrew pozorom dość proste. Wystarczy wejść na YouTube’a i poszukać tam eksperymentów i nowych gadżetów. Opisywanie świata jako takiego z wykorzystaniem tych eksperymentów, to już bardziej skomplikowane zadanie. Trzeba umieć opowiedzieć historię – nie zawsze mi to wychodzi, ale staram się, by właśnie tak wyglądała moja praca.
Na pańskim youtube’owym kanale „Nauka. To lubię” możemy zobaczyć, jak wysuszyć ubrania na mrozie czy sprawdzić czystość powietrza za oknem. Kiedy pokazał pan test z odkurzaczem i wacikiem, na Facebooku zaroiło się od ludzi, którzy pokazywali swoje brudne waciki. Ludzie oglądają pana eksperymenty i zaczynają szaleć. A panu ta praca jeszcze sprawia frajdę?
Przyjąłem zasadę, że jeśli coś przestaje sprawiać mi przyjemność to po prostu tego nie robię. To, że wiele osób powtarza te eksperymenty to mnie oczywiście bardzo cieszy, ale jednocześnie świadczy o tym, że szkoła nie ugasiła naszej ciekawości na zupełnie podstawowym poziomie. Eksperyment taki jak ten z odkurzaczem jest prosty i zerokosztowy, a jednocześnie wiele nam mówi. W każdej szkole powinien być przeprowadzany na lekcji przyrody czy biologii. Inną sprawą jest to, że żyjemy w świecie cyfrowym. Zaczyna wystarczać nam patrzenie, a nie samodzielne doświadczanie.
Satysfakcjonuje nas zobaczenie czegoś na ekranie?
Korzystamy z technologii w znacznie większym stopniu, niż przewidzieli to ich twórcy. Nie marzyli nawet o tym, że Google Earth zastąpi nam podróż do odległych części świata. Zapytałem kiedyś osobę, która była w Egipcie, czy zwiedzała Kair.
– Kair? Nie, a po co? Można go sobie w Internecie obejrzeć. My pojechaliśmy, żeby wygrzać się na plaży.
Nagle jednak przychodzi moment , w którym chcemy coś sprawdzić np. jakość powietrza i wpadamy w euforię, że w tak prosty sposób można to zrobić. Kiedyś na moim blogu zadałem proste pytanie: dlaczego sól roztapia lód? Każdy wie, że drogi zimą posypuje się solą, ale nikt nie zadaje sobie pytania, po co się to robi. A ja biorę kostkę lodu, na nią kładę sznurek, posypuję solą, czekam kilka sekund i ludzie wpadają w euforię, bo to, co się dzieje jest trochę z pogranicza magii. Nie mówię widzowi: uwierz, że tak jest. Mówię mu: zrób to sam i wtedy uwierz. Ja mogłem cię okłamać, uciąć nagranie w jakimś miejscu, zmontować z innym kawałkiem.
I wchodzimy w to. Wyciągamy odkurzacze na balkon, posypujemy kostki lodu solą.
I dobrze. O to chodzi, na tym polega nauka.
Jest jakiś wymarzony eksperyment, który chciałby pan pokazać, a technicznie wymaga to poważnej gimnastyki?
Jeśli coś chcę pokazać, to pokazuję. Są oczywiście rzeczy, których nie przeskoczę. Jeśli wymarzę sobie pokazanie filmu z orbity, to raczej na orbitę nie polecę, przynajmniej na razie. Za to mogę pomyśleć o lotach suborbitalnych – takich eksperymentalnych w wyższe warstwy atmosfery. Być może kiedyś to zrobię.
Wielu widzów zna pana nie z telewizyjnej „Sondy 2” czy łamów „Gościa Niedzielnego”, ale z sieci. Często wchodzi pan w dialog z fanami. Mają oni wpływ na tematy i eksperymenty, które potem oglądamy?
Oczywiście. Internet umożliwia kontakt bezpośredni i kiedy coś piszę czy nagrywam to oczywiste jest dla mnie, że ten kontakt będzie. Jeśli się pomylę, to jestem łajany, jeżeli powiem coś niezgrabnie, to dostaję tysiąc pytań, dlaczego tak powiedziałem. Pytaniami jestem otoczony z kilku stron. Padają one na fanpage ’u „Nauka. To lubię”, który niedawno przekroczył magiczną liczbę 100 tys. fanów, na YouTubie, w audycji „Pytania z Kosmosu” , którą prowadzę w radiowej Trójce. Czasami na fajne pytanie z Facebooka odpowiadam w Trójce, a na tematy z Trójki robię materiały video.
Zdarza się, że ktoś kompletnie zagnie pana swoim pytaniem?
Bardzo często. Na tym właśnie polega fenomen „Pytań z kosmosu”. Najczęściej to nie są pytania, na które znam odpowiedź tak po prostu. Zazwyczaj muszę ją znaleźć. Czasami są to długie poszukiwania. Zaczyna się na sięgnięciu do czasopism, a kończy się niekiedy uruchamianiem moich osobistych kontaktów w naukowym świecie.
Co by pan doradził młodym ludziom? Iść w życiu z pasją czy postawić na kierunek, który daje perspektywy pracy i przyzwoitych zarobków.
To pytanie często pada na spotkaniach, na które zapraszają mnie studenci czy licealiści. Odpowiadając, mówię im rzeczy, które wielu dorosłym się nie podobają. Jestem zdania, że patrzenie na własną przyszłość pod kątem zarobków jest najkrótszą drogą do zostania człowiekiem sfrustrowanym. Jeśli jest się w czymś dobrym, to z pracą i pieniędzmi nigdy nie będzie problemu. Kiedy można być w czymś dobrym? Tylko wtedy, kiedy to, co robimy jest naszą pasją, a nie przymusem. Nawet jeśli skończymy najlepsze studia, ale kierunek i praca nie będą nam odpowiadać, to będziemy biedować, bo nie będziemy w swoim zawodzie nie tylko wybitnymi, ale nawet średniakami. Totalną głupotą jest podejmowanie decyzji na temat czegoś tak ważnego jak zawód czy wykształcenie na podstawie różnego typu rankingów, przewidywań na temat tego, które zawody za pięć czy dziesięć lat będą zawodami poszukiwanymi na rynku. To wróżenie z fusów.
Kiedy można być w czymś dobrym? Tylko wtedy, kiedy to, co robimy jest naszą pasją, a nie przymusem.
Świat się tak szybko zmienia, że my nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy za pięć lat będą potrzebni prawnicy, lekarze, a może księża. Z przeprowadzonych niedawno badań wynika, że połowa dzieci, które poszły w tym roku do pierwszej klasy będzie pracowała w zawodach, których jeszcze nie ma. To pokazuje, ile warte są szacunki jakie zawody będą potrzebne ze pięć czy dziesięć lat. Nie jesteśmy w stanie zrobić na chłodno analizy tego, co się będzie opłacało. Pozostaje mętne wyczucie albo pasja. Ja bym stawiał na pasję.
PROJEKT DOFINANSOWANY ZE ŚRODKÓW PROGRAMU FUNDUSZ INICJATYW OBYWATELSKICH
Polecamy wywiad z Bartkiem „Masochistą” Szczęśniakiem: