Stąd jestem
Felieton Wiktora Świetlika ,,Stąd jestem'' - w poszukiwaniu dziedzictwa i tożsamości.
Bo wiecie, zepsute bachory, kiedyś to starsi pracowali. Weźmy takiego tatę Maty. Zasuwał po 16 godzin i proszę, jaki osiągnął sukces. Nie to, co wy.
W tym stylu ostatnio toczą się dyskusje w naszym pięknym kraju na temat tego, ile powinniśmy pracować. Patrząc na nie, mam wrażenie, że przede wszystkim powinniśmy jednak porozmawiać na temat jakości nauczania i sprawności myślenia.
Marcin Matczak, chętnie wypowiadający się w mediach prawnik, znany też jako ojciec rapera „młodych elit” Maty, wyraził w tygodniku „Polityka” wątpliwość, czy młodzi lewicowcy byliby w stanie pracować po 16 godzin na dobę, co jemu niegdyś zapewniło sukces.
W odpowiedzi młodzi i starsi lewicowcy rzucili się na pana Matczaka, pisząc, że obowiązują prawo pracy, kodeksy, nowoczesność, prawo człowieka do samorealizacji, szczęścia, czasu wolnego i seksu. Medialni zwolennicy pana taty Maty z kolei rzucili się na nich, szydząc i przypominając, jak to oni zasuwali niegdyś też po 16 godzin i tą ciężką pracą doszli do swoich pozycji, a leniwe gówniarstwo zamiast się mądrzyć, powinno wziąć się do roboty.
Ten spór uznałbym za bezsensowny, gdyby nie to, że trochę nam mówi o ludziach, którzy być może za dużo pracowali, a w efekcie niczego się nie nauczyli, nawet porządnie rozejrzeć dookoła.
Otóż ja, zmęczony życiem bumer, dzisiaj też przepracuję zapewne około 16 godzin. Byłem w pracy, miałem spotkania, piszę teksty, potem będę oglądał kilka odcinków serialu i poczytam książkę. Serial, mogę stwierdzić, że oglądam zawodowo, bo będę o nim robił program historyczny, książkę będę recenzował. Jako dziennikarz w sumie w pracy jestem zawsze, bo wszystko może stać się moją pracą. Pracuję ciężko jak tata Maty za młodu i jego koledzy dziennikarze!
Tyle że jest chyba różnica między oglądaniem ostatniego sezonu Gomorry i lekturą nawet mądrej książki z dziedziny archeologii a na przykład: fedrowaniem węgla, kierowaniem taksówką, prowadzeniem operacji chirurgicznej albo nadzorowaniem reakcji chemicznych. Koledzy dziennikarze, publicyści, prawnicy, politycy mogą pracować, ile chcą. Cechą wolnych zawodów jest to, że często nie wiadomo, gdzie kończy się życie, a gdzie zaczyna praca.
Zupełnie inaczej jest w przypadku licznych specjalistów, techników i różnych innych „ścisłych”. A nasz świat jest coraz bardziej wyspecjalizowany. Specjaliści zasuwają po 12–15 godzin wyłącznie w zacofanych krajach, gdzie ich praca jest niezbyt wydajna, bo organizacja i możliwości techniczne są do luftu, gdzie jest wysokie bezrobocie i bieda. Podobnie zresztą z robotnikami. Taka była zresztą Polska lat 90., kiedy wymienieni wyżej panowie zaczynali swoje kariery zawodowe. A teraz są trochę jak ojciec, który mówi do syna: „pradziad lał twojego dziada, mnie twój dziad, to i ja ci spuszczę lanie”. Nie mam powodu, by wątpić, że naprawdę tak ciężko pracowali. Niestety, mocno przy tym zaniechali naukę ekonomii, a nawet zwykłą obserwację i rozumienie otaczającego ich świata.
Ale mam pomysł na eksperyment. Panowie przekonają mnie do swoich argumentów, jak wsiądą do autobusu kierowanego przez półprzytomnego zombie, który prowadzi od 16 godzin. By było bardziej wiarygodnie i bym był bardziej przekonany, proponuję eksperyment przeprowadzić w górach. Inna sprawa, że patent części wspomnianych młodych lewicowców by nic nie robić i żyć ze zbiórek, też jest daleki od doskonałości. Ale o tym już przy innej okazji.