Wężowa pasja Artura Groszkowskiego
Boisz się węży? A może fascynują Cię te niesamowite gady? Poznaj historię Artura Groszkowskiego - hodowcy z Wałbrzycha, który...
“Wszyscy jesteśmy wyjątkowi, ale prawdziwy indywidualizm polega właśnie na tym, że zamiast czerpać z palety dostępnych środków, staramy się tworzyć swoje.”
Jarosław Jaruszewski to bydgoski raper i poeta znany słuchaczom jako Bisz. Znany z występów w zespole hip-hopowym B.O.K. Współtworzył duety wraz z producentami muzycznymi Kosą i Pekro. Pracował także z takimi wykonawcami jak: Miuosh, Vixen, Tau (Medium), Cira, Buka, Vienio, Sarius, czy VNM. W 2017 roku nominowany do Fryderyka. Jego album Wilk chodnikowy został w 2020 roku albumem dekady portalu popkiller.pl.
Pod koniec zeszłego roku ukazał się ostatni album Bisza „Ulisses” (za który autor otrzymał tytuł lirycznego rapera roku oraz nagrodę za alternatywną płytę roku), który nie bez powodu, miał początkowo nazywać się „Dekadą wilka”. O szczegółach najnowszej płyty artysta rozmawiał z Kamilem Kijanką.
Kamil Kijanka: W jednym z wywiadów mówiłeś, że wszystko czego dokonujemy, staje się przeszłością, a żyjąc …zabijamy życie. Trochę dekadenckie podejście…
Bisz: Zapewne rozmowa dotyczyła mojej poprzedniej płyty „Blady król”, która skupiała się właśnie wokół przemijania. Tytułowy bohater był taką postacią, która nie może znaleźć sensu w życiu, widząc, że wszystko co robi, osuwa się w przeszłość. Zgadzam się na pewno z jedną stroną tej monety. Skoro już ustaliliśmy, że wszystko czego dotykamy zaraz zamienia się w przeszłość, to tym bardziej cenny jest czas teraźniejszy – to druga strona. Poprzez to całe podkreślanie przemijalności na „Bladym królu”, chciałem więc zwrócić uwagę na to, jak ulotne bywają chwile, a wszystko co robimy teraz, jest wyjątkowe.
Czas ucieka bardzo szybko, to prawda. We wrześniu minęło 10 lat od premiery „Wilka chodnikowego”. Podobno Twoja ostatnia płyta miała nazywać się „Dekadą wilka” a nie „Ulisses”. Czy to prawda?
Tak. Jednym z konceptów ostatniej płyty miała być przemiana wilka chodnikowego – szlachetnej, młodej osoby – w dorosłego człowieka – lisa. Trochę tak było ze mną. Ulisses w literaturze jest przedstawiany często jako symbol sprytu, radzenia sobie w różnych okolicznościach. Podobało mi się również to, że w słowie „Ulisses” zawarty jest także „lis”. A ten, jak wiemy, także jest określany jako symbol sprytu, nie tylko chytrości. Świetnie mi się to wszystko składało na cały koncept, moją historię i dorastanie z rapem. Potrzebę, żeby przetrwać, idąc cały czas swoją własną drogą. To nawiązanie do „Wilka chodnikowego” miało zainteresować słuchacza i zaskoczyć po wysłuchaniu całości.
Jak podchodzisz po latach do „Wilka chodnikowego”? Album ten przyniósł Ci dużą popularność, ale i jednocześnie spory ciężar oczekiwań, z którym zdołałeś się pogodzić. Takie wnioski wysnułem po wysłuchaniu ostatniej płyty.
To prawda. Ostatnia płyta na dekadę „Wilka” miała być takim zamknięciem mojej rapowej historii. Ten bagaż doświadczeń i poczucie, że jestem związany z „Wilkiem chodnikowym” w świadomości słuchaczy zrodził potrzebę, by w jakiś sposób zamknąć ten okres. Emocje te w pewnym momencie zaczęły mi trochę przeszkadzać. Każda moja kolejna płyta była inna. Ja sam jestem też zupełnie innym człowiekiem niż wtedy. Po tych dziesięciu latach chciałem dać wszystkim wiernym słuchaczom coś bardziej rapowego. Wejść na to stare boisko i wykonać taką rundę honorową. Sam też miałem wielką ochotę nagrać coś na współczesnych bitach.
Dlaczego płytę oparłeś tak mocno na wątkach związanych ze starożytną Grecją?
Po prostu wszystko pasowało mi tu organicznie i naturalnie. Fajnie się złożyło, bo powrót Odyseusza spod Troi też trwał dziesięć lat. Jego przygody i cała ta historia pozwoliły mi stworzyć pomysły na konkretne utwory na płytę, takie jak „Cyklop”, czy „Syreny”. Odyseusz też wracał do siebie, nie wiedząc, co go czeka. Wszystko to pozwoliło mi stworzyć strukturę, na której zbudowałem całą płytę. Jednak nawet bez jakiejś wiedzy mitologicznej można słuchać tych numerów i zrozumieć o co w nich chodzi. Jednocześnie, dla osób, które interesują się tą tematyką, rozkminianie ich na tej płaszczyźnie, może być dodatkową frajdą. Mało kontekstów kulturowych jest tak uniwersalnych, jak te związane z mitologią. Uznałem, że to fajne i bezbolesne rozwiązanie dla odbiorców.
Wobec siebie nie byłeś tak wyrozumiały, a wręcz… brutalny. W otwierającym płytę utworze pt. „Podziemie” słyszymy m.in. „Co miałem robić? Płyty po ”Wilku” większość słuchaczy spuściła w kiblu, nie biorę tego do siebie”…
Nie ja byłem wobec siebie brutalny, tylko taka była po prostu rzeczywistość. Odbiór naszej następnej płyty pt. „Labirynt Babel” był całkiem w porządku, ale nie przekładało się to na sprzedaż. Podobnie było z trasą koncertową. Okazało się, że po tym krótkim boomie z „Wilkiem” znów zeszliśmy do podziemia. Musieliśmy walczyć o spięcie budżetu na klipy, kolejne koncerty i słuchacza. Na dłuższą metę było to frustrujące. Chcieliśmy przede wszystkim grać razem z B.O.K – dużym bydgoskim składem instrumentalnym – z którym występujemy już od wielu lat. Jesteśmy na pewno jednym z niewielu polskich live-bandów hip-hopowych, który tak długo i aktywnie utrzymuje się na scenie. Dziwiło nas więc i smuciło, że było średnie zapotrzebowanie na tego rodzaju muzykę w żywej odsłonie.
Z drugiej strony – „jeśli publika Cię słucha, bo w szkole, czy w pracy słuchają Cię wszyscy, to już muzyczny McDonald i nie wiesz, czy lubią Ciebie, czy po prostu frytki”.
Trochę tak. Brakowało jednak jakiegoś złotego środka. Nie chodziło nam o jakiś niebywały sukces czy zapełnianie stadionów. Chcieliśmy po prostu grać naszą muzykę, mając świadomość, że z racji na jej specyfikę, musimy znaleźć dla siebie jakąś, w miarę możliwości obszerną, niszę.
„Pragniemy wyrazić siebie, lecz co może wyrazić kserokopiarka”? – te słowa możemy usłyszeć z kolei w numerze pt. „Syreny”. Naprawdę nie stać nas na indywidualizm i wszyscy podążamy tylko owczym pędem?
Żyjemy w popkulturze massmediów i internetu. Konsumpcyjna kultura zachęca nas do „wyrażania siebie”, ale tylko pozornie. Wszyscy jesteśmy wyjątkowi, ale prawdziwy indywidualizm polega właśnie na tym, że zamiast czerpać z palety dostępnych środków, staramy się tworzyć swoje. Ten wers to nie jest zarzut w stosunku do ludzi, że nie są oryginalni. Raczej ma skłonić ich do tego, by dostrzec fakt, że oryginalność to coś więcej niż powierzchowne odróżnianie się. Kolejny wers, który wpada w tym numerze – „wszystko co możecie robić, to zabijanie czasu”, skłania do kolejnej refleksji – jakich wyborów dokonujemy i w jakim stopniu te wybory są nasze.
W „Łuk i lira” pytasz sam siebie – „Czy chciałem dokładnie takiej przyszłości”? Odpowiedź, której udzieliłeś, nie jest jednoznaczna…
Odpowiem cytatem Davida Fostera Wallace’a, który zapadł w mojej pamięci. „Nie zawsze to czego chcemy jest tym czego naprawdę potrzebujemy”. Czasami chcemy bardzo czegoś, złudnie myśląc, że jest to dla nas dobre. Innym razem staramy się odpychać coś ze wszystkich sił, ale kiedy to przyjdzie, to okazuje się rzeczą, która zmienia nasze życie na lepsze. Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Wszystko zależy od naszej interpretacji. Kolejny numer na tej płycie – „Amor Fati” jest niejako pogodzeniem się z tym stanem rzeczy.
Co chciałeś przekazać poprzez „Molloy”? Czy jesteś rozczarowany otaczającą Cię rzeczywistością jak beckettowski bohater?
Ten utwór miał nawiązywać do strumienia świadomości, czyli zabiegu literackiego zastosowanego m.in. w „Ulissesie” Jamesa Joyce’a. Samuel Beckett, uczeń Joyce’a użył kiedyś sformułowania „wierność przegranej”, które stało się swego rodzaju mottem mojej ostatniej płyty Kiedy pisałem ten utwór, nie starałem się ujmować tekstu w jakieś konkretne zwrotki, ale raczej otworzyć się na swobodny emocjonalny przepływ. W „Ulissesie” możemy przeczytać, że „molo to rozczarowany most”. Znowu zabawa słowem – w tytule książki Becketta „Molloy” zawarte jest słowo „molo”. Było to dla mnie świetne spięcie całości. Ten mój „Wilk chodnikowy” był dla mnie takim molo, po którym doszedłem do jakiejś krawędzi. Z jednej strony może być to czymś negatywnym. Z drugiej – przyjemnym miejscem, by patrzeć na piękne morze. W końcu w języku polskim morze, fonetycznie, oznacza także „możliwości”. Ostatnie słowa płyty brzmią: „Rozdział za sobą zamykasz, ale morze jest otwarte…”