“Byłem, można powiedzieć, takim omnibusem”
Legenda polskiej piłki nożnej - trener Jacek Gmoch opowiada o swojej historii. Co zakończyło jego karierę piłkarską? Jak stał...
Nie sposób przecenić wpływu czytania książek na rozwój człowieka. Jak niezwykle trafnie stwierdziła Wisława Szymborska – jest to „najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła”. 23 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich.
Święto organizowane od 1995 roku przez UNESCO ma na celu popularyzować czytelnictwo, a także zwiększać świadomość w zakresie ochrony własności intelektualnej twórców. Czy jednak w obecnych czasach zdominowanych przez elektroniczne urządzenia ludzie nadal lubią sięgać po książki? Co właściwie jest najtrudniejszego w pisarskim fachu? Czy prawo sukcesywnie chroni autorów? Z okazji tego wyjątkowego dnia, z czytelnikami Konceptu rozważaniami na ten temat podzielił się Grzegorz Kalinowski – z jednej strony pisarz, zaś z drugiej zasłużony dziennikarz, korespondent wojenny, a także autor teledysków i filmów dokumentalnych.
Czy uważasz, że w Polsce generalnie kultura czytania książek ma się dobrze?
Ma się nie najlepiej. Coś drga, ale kierunek jest mało optymistyczny. Prawie sześćset lat temu, w roku 1526, Mikołaj Kopernik, o czym zapominamy, nie tylko wielki astronom, ale i świetny ekonomista stworzył traktat Monetae cudendae ratio, (Rozprawa o urządzeniu monety), w którym napisał „zły pieniądz wypiera dobry”. Jest moim zdaniem cała masa literatury złej, która dominuje w czytelnictwie. I piszą to z pozycji twórcy literatury popularnej, nie zamykam się w wieży z kości słoniowej, z awangardą i poetami. Jako czytelnik sięgam zarówno po literaturę, którą można zaliczyć do kultury wysokiej, jak i tę popularną, znam więc rynek, nie dzielę go na gatunki, ale na książki dobre i złe. Tych złych jest mnóstwo i to one sprzedają się najlepiej.
W którym momencie zdałeś sobie sprawę z tego, że swoje dotychczasowe życie dziennikarskie chcesz podporządkować twórczości pisarskiej?
To było dość banalne. Niemal w przeddzień rozmowy rocznej, takiej korporacyjnej, biurokratycznej szopki, wydawca zaproponował mi nową umowę. Wiedziałem wtedy, że w pracy telewizyjnej nie spotka mnie nic nowego i lepszego od tego co przeżyłem przez blisko ćwierć wieku, że przyjmując propozycję wydawnictwa będę musiał mieć więcej czasu na pisanie. Zamiast wypełniać kretyńskie rubryki, odpowiadać na żenujące pytania, napisałem wypowiedzenie. To była tak samo dobra decyzja, jak ta z roku 1990, kiedy poszedłem praktykować do Programu IV Polskiego Radia.
Jakie są z Twojej perspektywy największe trudności w pracy pisarskiej na naszym rynku?
Problemem jest brak środka. Z polską literaturą jest jak z polskim kinem, mamy wielkie filmy, takie jak “Ida” i “Zimna wojna” Kamińskiego, czy “Boże Ciało” Komasy. To obrazy ważne, wysokiej klasy nagradzane, ale nie robiące frekwencji, za nią odpowiadają żenujące komedie, cały nurt kina „vegańskiego”, swoją drogą jak od telewizyjnego “Pitbulla” można było dojść do takiej autoparodii, czy legendarne już “365 dni”. Mało jest produkcji środka, komercyjnych, ale nie pozbawionych ambicji, porządnego, filmowego rzemiosła. Dlatego jest przerażająca serialowa bieda. Można jednak robić kino, które jest zarówno popularne jak i dobre, podobnie jest z książkami.
Czy jest jakaś najważniejsza książka przeczytana w Twoim życiu?
O to mógłbyś mnie pytać każdego dnia, a ja każdego dnia dawałbym inną odpowiedź. Dlatego nie bawię się w typowanie ulubionej, dziesiątki czy nawet setki książek, płyt, filmów. W każdym okresie życia jest jakiś przewodnik, albo fascynacja. Jako dzieciak chłonąłem książki Niziurskiego, Bahdaja i Szklarskich, w liceum i na początku studiów, połykałem wręcz powieści pisarzy z USA (Vonnegut, Heller, Jones) i Południowej Ameryki (Marquez, Vargas Llosa), stąd po latach, spodobał mi się podhalański realizm magiczny Wojtka Kuczoka (Spiski). Wzorem dla powieść historycznej i kryminału stało się “Imię róży” Umberto Eco. Jednak najważniejsza jest książka, której jeszcze nie przeczytałem!
Czy w Twoim odczuciu polskie prawo autorskie dobrze chroni twórców?
W porównaniu do lat 90., kiedy piractwo miało się dobrze, jest bez porównania lepiej, ale nawet najlepsze prawo autorskie nie uchroni przed Picassami, bo jak powiedział Pablo Picasso „Dobrzy artyści kopiują, świetni artyści kradną.”
Czy mógłbyś zdradzić, jak wygląda Twój proces twórczy w trakcie pisania?
Jest daleki od przykładu podręcznikowego, pisarza przy biurku. Piszę szybko, ale wcześniej dużo myślę, przestawiam sobie w głowie historie, ich szczegóły, sceny i bohaterów, bywa że to rozrysowuje kolorowymi flamastrami. Tworząc szkic, jeśli to jest powieść historyczna, robię research, przykładam się do tego mocno, ale w trakcie pisania pojawiają się szczegóły do dodatkowego sprawdzenia, wtedy rzucam wszystko i bywa, że to co znajduje, co kryje się za szczegółem, jest tak ciekawe, że muszę to rozwinąć, czasem zmienia to odkrycie fabułę książki. To trochę jak z meczem futbolowym, przygotowujesz się, masz szkic, wiesz czego się spodziewać, zwłaszcza jeśli to rewanż i widziałeś na co stać zespoły, znasz wynik, niemal pewne kto awansuje, a tu… zaskoczenie, zwrot akcji, dogrywka i karne.
Często podróżujesz śladami bohatera, którego historię opisujesz w swoich książkach?
Staram się, chociaż to może być pułapka. Miejsca się zmieniają, paru autorów na tym poległo, a wraz z nimi publiczność, która uwierzyła. Zmieniają się siatki ulic, komunikacja, natężenie ruchu, obyczaje. Oczywiście w przypadku powieści współczesnej ma to sens, samo bycie w jakimś miejscu jest poszukiwaniem, doświadczeniem, które może zainspirować. Jednak uczciwiej pisać fantasy, tam wszystko się zgadza.
Czy trudne doświadczenia wyniesione z pracy jako korespondent wojenny w Jugosławii mają wpływ na Twoją literacką twórczość?
Tak, jak każde inne. Każda podróż, spotkanie, lektura jest doświadczeniem, ale to było szczególne, niezwykle intensywne. I była to nie tylko Serbia i Chorwacja, ale i wcześniej Wilno, które opanowali OMON i radzieccy spadochroniarze. Pomogło przy pisaniu powieści, których tłem jest wojna, ale tak naprawdę z jugosłowiańskich doświadczeń, ale nie z oblężonego Osijeku i Dubrownika oraz z odbitej parę godzin wcześniej wioski, ale z siedzib serbskiego ministerstwa informacji oraz Serbskiej Partii Radykalnej, której lider, Vojislav Šešelj był ścigany przez Trybunał w Hadze. Echa tego, czego doświadczyłem późną jesienią 1991 znajdą się w powieści Niedzielny żołnierz.
Co powinni wynosić czytelnicy po przeczytaniu Twoich książek?
Niepewność i ciekawość. Czy tło historyczne aby na pewno jest prawdziwe, czy to możliwe, że wydarzenia, które towarzyszą fikcyjnej akcji naprawdę miały miejsce, choćby te z ostatniej powieści, “Śmierć frajerom”. “Na beczce prochu”: czy Wańkowicz faktycznie szokował współtowarzyszy rejsu Batorym swoimi ekscesami, w tym wycieczką do barcelońskiego burdelu, czy Moskwa okradła hiszpańską Republikę z rezerw złota, a w Barcelonie wywlekano trupy z krypt kościelnych?
Czy jest książka z Twojego dotychczasowego dorobku, z której jesteś najbardziej dumny?
Z książkami jak z dziećmi, kocha się wszystkie, ale na pewno są kamienie milowe: “Kici” – biografia Lucjana Brychczego, bo od niej się wszystko zaczęło, “Śmierć frajerom” – pierwsza powieść, “Załoga” – sprawiła mi frajdę, bo wymieszałem historię fikcyjnej kapeli ze wspomnieniami prawdziwych muzyków. I oczywiście “Granatowy 44”, bo dla bratanka Powstańca Warszawskiego, warszawiaka, którego rodzina dzieliła się ze wspomnieniami z czasu wojny, było to coś szczególnego. W tym roku wydarza się coś nowego, po najnowsza powieść “Śmierć frajerom”. “Na beczce prochu” pisana jest w pierwszej osobie, nigdy wcześniej bohater nie był narratorem.
Jakie są Twoje najbliższe twórcze plany?
Wychodzi właśnie piąta część cyklu “Śmierć frajerom”, więc idąc za ciosem naszkicowałem szósty tom i napisałem scenę otwierającą, kończę pisaną z przymrużeniem oka powieść sensacyjną Gang Niewidzialnej ręki. To połączenie Gangu Olsena, Casa de Papel i Ocean’s Eleven. O Niedzielnym żołnierzu, wspominałem przy okazji pytania o Jugosławię.