“Psychika jest najważniejsza” – wywiad z łuczniczką Magdaleną Śmiałkowską
Wywiad z utytułowaną łuczniczką, która już czwarty raz sięgnęła po mistrzoswto Polski i zajęła 6. miejsce na Igrzyskach Europejskich....
Dzierżoniów na Dolnym Śląsku, gdzie mecze rozgrywa Lechia – pierwszy „poważny” klub Krzysztofa Piątka, w ostatnim czasie zalewają dziennikarze z całej Europy. Wśród rzeszy polskich reporterów pojawiają się chociażby wysłannicy czołowych włoskich redakcji radiowych i prasowych. Zwiedzają miasteczko, wypytują, szukają śladów polskiego piłkarza, który stał się w szalonym tempie rewelacją Serie A. Ostatnio, w ramach żartu, władze tutejszego klubu sprzedały im informację, że w Polsce, na cześć Krzysztofa, wybrano nową nazwę na piąty dzień tygodnia. Kilku z reporterów uwierzyło i przesłało ten rewelacyjny news do swojego kraju.
W gruncie rzeczy trudno się tym najbardziej naiwnym jednostkom dziwić. W samym Dzierżoniowie, jak i oddalonej o kilkanaście kilometrów Niemczy, w której wychowywał się Piątek, nie ma zbyt wielu rzeczy wartych opisania z perspektywy zagranicznego dziennikarza. Właściwie i lokalsi mogliby mieć problem, by przedstawić swoją małą ojczyznę w wyłącznie jasnych barwach. Niegdyś produkowano tu na masową skalę radia, ale wolny rynek zabił tutejszy przemysł i „wypluł” na ulicę całą masę bezrobotnych. W regionie Dzierżoniów kojarzy się teraz raczej z zakładem terapii uzależnień.
Ostatnio, w ramach żartu, władze tutejszego klubu sprzedały im informację, że w Polsce, na cześć Krzysztofa, wybrano nową nazwę na piąty dzień tygodnia
– W Niemczy trudno o pracę i ludzie różne głupie rzeczy robią. Wielu znajomych z klasy przepadło, pochłonęły ich używki. Gdy wracam do rodziców i widzę niektórych, to nie przestaję się dziwić, że doprowadzili się do takiego stanu – mówił jakiś czas temu Piątek Przeglądowi Sportowemu. – Nie wiem, co mogłoby się ze mną stać, gdybym nie uciekł z tego wszystkiego – dodawał w rozmowie dla Wirtualnej Polski.
Łobuz piłkę kopie
Scenariusz, w którym Piątek miałby nigdy nie wyrwać się z Niemczy i dziś być jednym z tych, którzy całe dnie spędzają w bramach tutejszego „obdartego” Rynku, nie był zresztą niemożliwym do spełnienia. Najdroższy polski piłkarz od zawsze lubił psocić, a nauczycielom zachodził za skórę jak mało kto. W szkole miał obniżone zachowanie, od nauki wolał towarzystwo. Gdyby nie jego ojciec Władysław, prawdopodobnie nigdy nie zainteresowałby się sportem.
Krzysiek urodził się, gdy jego tata miał już sporo ponad 40 lat. Doświadczenie życiowe przekuł w autorytet, którym był dla dorastającego Krzyśka.
Krzysiek dzięki grze w Lechii nadał swojemu życiu rytm, który nie pozwalał mu myśleć o „bzdurach”. Dojazdy do szkoły, lekcje, treningi, zajęcia dodatkowe, powroty. Wszystko zajmowało tyle czasu, że z domu w Niemczy wychodził rano, a wracał do niego późnym wieczorem. Zdarzyło się, że był tak zmęczony, że zasnął w autobusie, przeoczył własny przystanek i obudził się dopiero na dworcu.
W pewnym momencie miał ochotę odpuścić i nie pojawił się na kilku kolejnych treningach. Mechanizm jak zwykle był ten sam – telefon z klubu, rozmowa z ojcem i wszystko wróciło do normy. Trzymający rękę na pulsie Pan Władysław nie pozwolił synowi zboczyć z obranego kursu.
Nowy Lewandowski
Z Dzierżoniowa Piątek trafił do Zagłębia Lubin. Tam szansę szybko dał mu po jakimś czasie Piotr Stokowiec, dziwiący się, że nikt wcześniej nie wciągnął do pierwszej drużyny zadziornego napastnika. Krzysztof nie strzelał tak często, jak tego od niego oczekiwano, ale ciągle się rozwijał. Narzekał, że ma za mało okazji przez styl gry drużyny. Do treningów i spotkań podchodził jednak bez kompleksów, co musiało robić wrażenie na jego starszych kolegach z drużyny i rywalach.
Zaimponowało to także Michałowi Probierzowi tworzącemu nową drużynę w Cracovii. Uznany szkoleniowiec nie wyobrażał sobie jej budowy bez Piątka. Gdy młody napastnik zmieniał klub, Stokowiec jako pierwszy głośno rozpoczął domniemania dotyczące przyszłych zagranicznych sukcesów napastnika. Potem oliwy do ognia dolał już sam Probierz, zestawiając na konferencji swojego gracza z Robertem Lewandowskim. Dla Piątka, który od wielu lat był zafascynowany gwiazdorem Bayernu Monachium i reprezentacji Polski, było to jak otrzymanie biletu na miejsce w pociągu pędzącym wprost do piłkarskiego, wielkiego sukcesu. Nie zamierzał się zatrzymywać
W rozwoju kariery pomaga mu partnerka. W Lubinie poznał cztery lata starszą Paulinę Procyk. Kobieta, absolwentka prawa, wprowadziła do życia Krzysztofa Piątka porządek
Od swojego idola Piątek wziął też nieokiełznaną ambicję. Z klubowej siłowni trzeba było go wyciągać siłą. – Jak zjesz jeden obiad, to się nim nie najesz? – miał go zagadywać Grzegorz Kurdziel, drugi trener Cravovii, cytowany przez Przegląd Sportowy. – Najem – odpowiadał Krzysiek. – A trzy obiady naraz? – ciągnął Kurdziel. – To za dużo – mówił piłkarz z przekonaniem. – To tak jak z Twoją pracą na siłowni. Wystarczy, że zrobisz raz, a dobrze – słyszał w odpowiedzi. Rozmowa wielokrotnie wracała do niego w głowie, dzięki czemu do ćwiczeń zaczął podchodzić ze zdrowym rozsądkiem. W innym przypadku zamiast golami, dziś mógłby imponować nam wyłącznie sylwetką.
Analogii do Lewandowskiego w przypadku Piątka jest jednak więcej. W rozwoju kariery, podobnie jak w przypadku Roberta, pomaga mu partnerka. W Lubinie poznał cztery lata starszą Paulinę Procyk. Kobieta, absolwentka prawa, wprowadziła do jego życia porządek, nauczyła go o siebie dbać, zaplanowała mu dietę, zmusiła do zapisania na kurs językowy. Pomogła mu podporządkować swoje życie ambitnym, sportowym celom, nie zapominając o żadnej ich składowej.
Najlepszy w historii
– Jeżeli teraz nikt nie zapłaci za niego 4–5 mln euro, to za kilka sezonów trzeba będzie zapłacić za niego 30 milionów – mówił w kwietniu 2018 roku Michał Probierz, a słuchający go dziennikarze uśmiechali się nad swoimi notatkami. Dziś jest już jasne, że trener Cracovii miał nosa, pozycjonującego go wysoko ponad Wróżbitą Maciejem i Jasnowidzem Jackowskim. Przepowiednia sprawdza się w zaskakująco szybkim tempie.
Latem Piątek za 4,5 mln euro trafił do włoskiej Genoi. Tam zaczął strzelać jak najęty, zaczynając od imponujących serii już w sparingach. Ostatecznie, w 21 spotkaniach we wszystkich rozgrywkach, zdobył dla nowego klubu w pół roku aż 19 goli.
Do niesamowitych wyników sportowych dołożył też gest, który rozsławił go na całym świecie. Jak sam wspomina, po jednym z pierwszych goli dla nowego klubu, sunąc na kolanach, nie myśląc zbyt wiele, ułożył dłonie w pistolety, symulując wystrzeliwanie kolejnych naboi. Od tej chwili stał to się jego znak rozpoznawczy. Wybrano mu pseudonim „Il Pistolero”, a gest na ulicach i w studiach telewizyjnych raz po raz powtarzany jest i w Polsce, i we Włoszech. – Kochanie Genoi w czasach Piątka to łatwizna – pisał jeden z popularnych portali kibicowskich.
Szybko się jednak okazało, że czasy Piątka w Genoi nie potrwają długo. Po genialnej rundzie jesiennej pojawiło się realne zainteresowanie Polakiem ze strony wielkiego Realu Madryt. Los mógł spłatać polskiej piłce potężnego figla i po wielu sagach łączących z Królewskimi Roberta Lewandowskiego doprowadzić do tego, że na Santiago Bernabeu trafiłby ostatecznie nie popularny „Lewy”, a zupełnie inny napastnik z naszego kraju. Ostatecznie kierunek hiszpański wykluczono. Piątek trafił jednak do nie mniej słynnej ekipy.
23 stycznia oficjalnie ogłoszono, że 23-latek został nowym piłkarzem odbudowującej się potęgi – włoskiego AC Milanu. Mediolański klub zapłacił za niego aż 35 mln euro, co tym samym uczyniło Piątka najdroższym polskim piłkarzem w historii. Nasz napastnik pobił też prawdopodobnie inny rekord. Jeszcze nigdy, w trakcie zaledwie pół roku, żaden zawodnik tak znacząco nie zwiększył swojej wartości.
W całej historii najbardziej niesamowite jest jednak to, że presja związana z występami w nowym klubie zupełnie nic nie zmieniła w rezultatach osiąganych przez Piątka. On nadal strzela, prowadzi Milan do kolejnych zwycięstw i rozkochuje w sobie kibiców. Jego „cieszynka” może stać się najpopularniejszym piłkarskim gestem ostatnich lat na świecie. Selekcjoner Jerzy Brzęczek nie może zadawać sobie już pytania, czy znajdzie miejsce w drużynie dla kolejnego napastnika, ale raczej jak pomieści na boisku zarówno Lewandowskiego, jak i nowego asa Milanu (a jest przecież jeszcze dobrze radzący sobie w Napoli Milik!), bo Piątek od swojego kolegi z Bayernu zwyczajnie nie odstaje. Tempo, w którym nowy idol piłkarskich kibiców nie tylko znad Wisły, ale i całej Italii, wywraca znany nam futbolowy porządek do góry nogami, każe sugerować, że do jego limitów mamy jeszcze całkiem daleko.
W Niemczy skończyli już przecierać oczy, a wszystkim tym, którzy mówią, że przyjście na świat w takim miejscu jest jak wyrok, mogą zaśmiać się w twarz. Urwis z tutejszej podstawówki właśnie pokazał, że niemożliwe nie istnieje.