Sieć znajomych, znajomi w sieci
Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...
Życie, życie jest nowelą
„Życie w tym kraju to nie wczasy w Saint-Tropez” – rapował Kosi ze składu JWP. I wygląda na to, że miał sporo racji. Przekonał się o tym pewien mieszkaniec Kudowy-Zdroju, który postanowił zgłosić swój dom do ogłoszonego przez burmistrza konkursu na najładniejszą chatkę. Choć nagroda za pierwsze miejsce mogła się wydawać pociągającą zdobyczą (bo mówimy tu o całkiem przyjemnej kwocie 25 tys. zł) to jednak chętnych do stanięcia w szranki nie było zbyt wielu. W sumie nie było ich prawie wcale, bo do konkursu zgłosiła się tylko jedna osoba. Niestety tak mało zacięta konkurencja wcale nie oznaczała, że wygranie rywalizacji to bułka z masłem. Finalnie jedyny uczestnik zajął… trzecie miejsce. Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Morderczy tłuczek
Zresztą – łatwo nie jest. Szczególnie gdy nad mężczyzną stoi kobieta o wybuchowym temperamencie. A gdy historia rozgrywa się w kuchni – czyli w miejscu, w którym krzepka niewiasta ma do dyspozycji szereg potencjalnie niebezpiecznych narzędzi – to można już mówić wprost, że jest niebywale trudno. A precyzyjniej: niebywale trudno jest zachować ciało w nienaruszonym stanie. Tym bardziej, gdy bohaterka historii decyduje się na wykorzystanie sprzętów kuchennych w sposób daleko odbiegający od założeń producentów. Tak też się stało w pozornie sielskiej, podwarszawskiej miejscowości. Oto policjanci z Piaseczna zatrzymali 34 letnią kobietę, która dotkliwie pobiła tłuczkiem swojego konkubenta. Okazało się, że z pozoru delikatna niewiasta łobuzerkę ma we krwi – tak się bowiem składa, że była poszukiwana przez policję do odbycia kary 15 miesięcy więzienia za… znęcanie się nad bliską osobą i niszczenie mienia. Całe szczęście dzielni stróże prawa schwytali krewką kobietę, dzięki czemu ulice Piaseczna od razu stały się bezpieczniejszym miejscem, a mieszkańcy tej urokliwej miejscowości odetchnęli z ulgą.
Sprawa dla ekologa
O podobnie wysokim stopniu skuteczności działań organów ścigania pomarzyć tylko mogą lokatorzy jednego z warszawskich osiedli. Oto podziemny garaż bloku na Odolanach terroryzowany jest przez złowieszczą kunę. Część kierowców – kierując się uzasadnioną troską tak o życie dzikiego zwierzęcia, jak i o kondycję techniczną własnych aut – przestało korzystać z parkingu. Jednocześnie zwrócili się z prośbą o pomoc do ekopatrolu warszawskiej straży miejskiej. Jednak kuna swój rozum posiada i dzielnie wymyka się z zasadzek stróżów porządku. Zrozpaczeni kierowcy mówią, że dopóki dzika zwierzyna nie opuści cywilizowanych kątów garażu – nie będą płacić za parkowanie. A dzielni strażnicy miejscy rozkładają bezradnie ręce. Cóż, wszystko wskazuje na to, że to sprawa dla zaprawionych w bojach ekologów.
No to zdrówko!
A ekolodzy nie mają zbyt dobrej prasy. Wszystko przez szalone działania ekoterrorystów, którzy w swojej ślepej miłości dla żuczków gnojarzy bywają czasem kompletnie oderwani od realnych potrzeb i oczekiwań społeczeństwa. Blokują budowy autostrad, przywiązują się do drzew i takie tam.
Tymczasem zmuszony jestem stanąć w obronie tych dzielnych ludzi! Bo okazuje się, że w tym szaleństwie może być metoda, a szamanizm (ekoterroryzm) może być wybawieniem dla narodów. Do tych optymistycznych wniosków doprowadził mnie sukces doktor Sary Vanderheyden – belgijskiej badaczki, która twierdzi, że warzenie piwa może pomóc oczyścić morza i oceany z radioaktywnych zanieczyszczeń! Teraz powinienem naukowo wytłumaczyć ten fenomen, ale niestety nie mam na to czasu – muszę ratować planetę, a dużo trudniej robić to z wygazowanym piwem! Dlatego powinniście uwierzyć mi na słowo – to będzie działać!
Narkotyki? Dzwonię i mam.
Jednak domyślam się, że są wśród nas ludzie rozsądni, którzy alkoholowi mówią stanowcze i zdecydowane „nie teraz”. I ja to szanuję. Jednak z drugiej strony świat na trzeźwo bywa trudny do zniesienia. Szczególnie, gdy pracuje się w jakimś stresującym zawodzie – ot, choćby w policji. Wówczas trzeba poszukać jakiegoś alternatywnego sposobu na spuszczenie ciśnienia. Wszystko wskazuje na to, że znaleźli go argentyńscy stróże prawa. Walcząc z kartelami narkotykowymi zarekwirowali 6 ton marihuany. Składowano ją w policyjnym magazynie w położonym niedaleko Buenos Aires miasteczku Pilar. Jednak w czasie kontroli okazało się, że brakuje pół tony suszu konopnego. Policjanci tłumaczyli, że marihuanę zjadły myszy. Niestety eksperci obalili tę teorię – według naukowców z uniwersytetu w Buenos Aires te gryzonie nie gustują w marihuanie. Głupie myszy – nie wiedzą co tracą. A przez tę ich niewiedzę ośmiu związanych ze sprawą policjantów straciło pracę.
Największe kłamstwa w historii? Poznaj je z Magazynem Koncept.