poprzedni artykułnastępny artykuł

Studenci wszystkich krajów – mylicie się

Mija czwarty semestr, od kiedy przekroczywszy próg uniwersytetu, zacząłem kontemplować urodę koleżanek z kampusu oraz spędzać urocze godziny w kolejce do dziekanatu. Choć „drugi rok studiów” nie brzmi imponująco (przynajmniej nigdy nie zaimponował spotykanym w warszawskich knajp… kawiarniach kobietom), zdążyłem w tym czasie dowiedzieć się co to znaczy studiować i z czym to się je. Szanowni Państwo – oto relacja, o której pomarzyć mogli nawet wszechwłażący ubecy – szczera notatka z życia młodych, prawie wykształconych, imprezujących w wielkich ośrodkach! Czerwiec 1955 roku. Tygodnik „Po prostu” publikuje co następuje – „(…) czterech studentów zostało zmasakrowanych przez chuliganów”. Choć wiarygodność czerwonej prasy była – eufemistycznie rzecz ujmując – kwestią dyskusyjną, w tym przypadku nie trzeba nawet odwoływać się do postmodernistycznego relatywizmu, by stwierdzić, że akurat tymi słowami nie starano się oszukać społeczeństwa. W rzeczy samej dwa tygodnie wcześniej (12 czerwca), w podnoszącym się z hektabomby powstania syrenim grodzie doszło do mało dżentelmeńskiej wymiany uprzejmości. Z jednej strony barykady znaleźli się mieszkańcy świeżo wybudowanych domów studenckich na warszawskim Grochowie. Adwersarzami byli robotnicy budowlani, którzy nieopodal akademików wyprawiali bankiet w iście robotniczym stylu. Nieco ponad pół wieku temu zderzenie tych dwóch, skrajnych światów okazało się cokolwiek bolesne. Dziś mamy już jednak ABS i poduszki powietrzne w samochodach, antywłamaniowe drzwi z alarmem w przedpokoju i ogólnie nasza rzeczywistość jest jakby nieco mniej szorstka. Konflikt zastąpiła fuzja. O ile w latach 50. na czasie było „bić inteligenta”, tak dziś znacznie bardziej ‚trendy’ jest „być inteligentem”. Z tego powodu masy nadwiślańskiej młodzieży pragną wziąć udział w imprezie pod tytułem „studiujmy”. Pożądają tego już prawie tak bardzo jak iPhona czy własnych rat za miasteczko Wilanów. Choć związek przyczynowo skutkowy pomiędzy częstotliwością zaciągania kredytów na volkswagena passata a pięcioletnią obawą o kampanię wrześniową nie został jeszcze udowodniony, krąży on po kraju jako swoisty paradygmat młodych aspirujących. „Studiujmy, to takie fajne!” – zdają się krzyczeć. Mało kogo interesuje wiedza – wszak człowiek uczy się całe życie, skąd więc ten pośpiech? Za to dyplom przyda się jak najszybciej. W czasach dyktatury Kaczafiego, człowiek patrzący z góry na większość populacji dał pierwszy impuls do spłycenia wartości szkolnictwa. Udzielając amnestii tęgim umysłom, nie będącym w stanie uzyskać 30 proc. poprawnych odpowiedzi na maturze (pamiętać trzeba, że pytania zamknięte pozwalają na zastosowanie metody Kiszczaka, która w przypadku egzaminu dojrzałości daje aż 25 proc. szans na pacyfikację testu!). Na szczęście po upadku reżimu członkowie nowego, światłego gabinetu Tuskebbelsa zrozumieli, że znacznie lepszym rozwiązaniem od amnestii jest zmniejszenie wymagań – jednorazowo likwiduje to problem na lata. Dodatkowo, im więcej mamy magistrów, tym bardziej europejscy jesteśmy. Działania te pozwoliły całym masom nastolatków na realizację pragnień. Litości! Naprawdę nie warto brnąć w ślepą uliczkę, jaką jest stawianie znaku równości pomiędzy formalnym wykształceniem a korpo-etatem. Już dawno Ferdynand Kiepski informował rodaków – w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z naszym wykształceniem. Nie jest to jednak spowodowane krwiożerczością kapitalistów czy spiskiem żydowskich fabrykantów. Po prostu dziś dyplom uczelni wyższej jest na rynku pracy taką samą oczywistością jak piątkowe piwo po zajęciach. Napędza to błędne koło nic niewartych papierków sygnowanych uniwersyteckimi pięczęciami. Jeśli jedynym celem studiowania ma być „wpadanie” od czasu do czasu na zajęcia i sesja dwa razy do roku, może warto odsypiać całonocne imprezy w innym miejscu niż aula wykładowa? Niestety, moje pokolenie tak jak ślepo uwierzyło w mit wykształconych zwycięzców życia, równie bezrefleksyjnie przyjmuje każdy zasłyszany na zajęciach pogląd. „Nie ufałbym zdaniu człowieka, który z góry zakłada istnienie wszechświata” – pozornie teza ta trąci wyjątkową brawurą. Jednak autorytet samego prezydenta galaktyki (Prezydent Galaktyki – istnieje naprawdę. Niestety tylko na kartach „Trylogii w pięciu częściach” autorstwa Douglasa Adamsa), który sformułował wspomniany pogląd, wymaga poświęcenia zagadnieniu chociażby odrobiny uwagi. Odrzucając dosadność dosłowności klaruje nam się proste przesłanie – nie zakładaj niczego z góry, miej wątpliwość. To z kolei wymaga nieco więcej zachodu, niż rzut oka na zegarek, w czym tradycyjnie gustuje młodzież. A zachód jest świetny i powszechnie podziwiany, ale niestety dotyczy to tylko zachodu geograficznego. Studia korzystniej jest potraktować w kategoriach czasowolnododatnich. Tym bardziej, że zapaść jakościowa polskiej edukacji sprzyja ruchom lenistwowyzwoleńczym. Z tego powodu uczelnie nie są tym, czym powinny być w każdej odrzucającej stagnację cywilizacji – miejscem erupcji pasjonujących idei, pomysłów świeższych niż najświeższe soki z dyskontów. Przeciętny student ugryzie się dwa razy w mózg, zanim podejmie decyzję o jego użyciu na zajęciach w sposób ponadprogramowy. A używanie go wyłącznie w obrębie ustalonych przez prowadzącego zagadnień zawsze będzie wtórne intelektualnie. Do tego dodać należy stopniowe odwracanie hierarchii ważności na uniwersytetach. Oczywiście nie mam nic przeciwko partnerskim stosunkom na linii pracownicy naukowi – studenci. Jednak to nie uczelnia ma walczyć o studenta zalotnie się do niego uśmiechając. To student winien pragnąć dostąpić zaszczytu akcesji w jej ekskluzywne mury. Tylko to pozwoli przesiąść się polskiemu szkolnictwu ze sprowadzonych, wyklepanych u pana Henia we warśtacie piętnastoletnich oplów w intelektualne odpowiedniki pachnących nowością mercedesów klasy s. Powszechność i przypadkowość elementu studiującego, w połączeniu ze wskaźnikiem magistra na metr kwadratowy jako jedynego wyznacznika jakości szkolnictwa, tworzy mieszankę wybuchową. Niestety na tej bombie siedzi całe społeczeństwo.   Mateusz Zardzewiały, student II roku europeistyki na UKSW       Powyższy artykuł Mateusza Zardzewiałego, która zwyciężyła w naszym konkursie. Oprócz Ipada mini z wifi 16 GB, Mateusz otrzymuje propozycję współpracy z naszym dwutygodnikiem. Jury oprócz przyznania jednej głównej nagrody zdecydowało o przyznaniu dwóch wyróżnień, które otrzymują Dariusz Wilczek i Kamila Sordyl. Oboje wyróżnieni otrzymają książki, a także możliwość publikowania na łamach naszego dwutygodnika.  

Artykuły z tej samej kategorii

Sieć znajomych, znajomi w sieci

Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...

Nie musi być idealnie

Różne mogą być przyczyny problemów w sprawnym zarządzaniu swoimi zadaniami i skutecznym zapanowaniu nad swoim kalendarzem. U jednych może to być lenistwo, u innych pożeracze...

Kanapka z salami i serem szwajcarskim

Czyli jak zrobić coś wielkiego. Znasz to uczucie, kiedy planujesz zrealizować duże zadanie? Poświęcasz wiele chwil rozmyślaniu nad tym i uświadamiasz sobie,...