Kraj rządzony przez Talibów. Rozmowa z korespondentką Kaniką Guptą.
Afganistan - państwo, które zazwyczaj budzi w nas skrajne i niepokojące skojarzenia. Przeczytaj rozmowę z doświadczoną korespondentką Kaniką Guptą...
Andrzej Nebeski to jedna z legend polskiej muzyki. Członek m.in. zespołów Niebiesko-Czarni i Polanie, założyciel grupy ABC. Jako perkusista i pianista tworzył muzykę do kultowych produkcji jak Stawka większa niż życie czy Polowanie na muchy.
Kamil Kijanka: Od wielu lat mieszka Pan w Szwecji. Jak do tego doszło?
Andrzej Nebeski: Zadecydował czysty przypadek. Pierwszy raz w Szwecji byłem z Niebiesko-Czarnymi chyba w 1964 roku. Pływał wtedy tylko jeden szwedzki prom. Później jeden z moich kolegów wyjechał do Szwecji i tam zaczął grać. Pewnego dnia zadzwonił do mnie i zaprosił do współpracy. Początkowo jeździliśmy na koncerty i wracaliśmy do kraju. Kiedy jednak poznałem tam swoją przyszłą żonę, Polkę, postanowiłem się osiedlić. Czuję się jednak Polakiem. Kocham Polskę i Łódź.
Często odwiedza Pan Polskę?
Nie tak dawno graliśmy koncerty w Kielcach i Rabce. Do Łodzi także przyjeżdżamy dość często.
Łódź jest ważnym dla Pana miejscem.
Oczywiście, że tak. Tu się wychowałem, uczyłem. Miałem mnóstwo wspaniałych kolegów. W słynnych „Siódemkach” (klub studencki – przyp. red.) zacząłem też grać. Na początku tworzyliśmy jazz. Grałem wtedy m.in. z Włodzimierzem Gulgowskim – wspaniałym pianistą, łodzianinem. Ja oczywiście grałem na bębnach. Mieliśmy dosyć dużo koncertów, w tym w filharmonii. Kariera nabierała rozpędu. Potem stworzyłem zespół Kwintet, w którym występował późniejszy saksofonista ABC Zbyszek Karwacki.
Wielu znanych dziś muzyków z tamtego pokolenia zaczynało właśnie w klubach studenckich.
Zgadza się. Wszystkich łączyła muzyka. Poza tym był to w owych czasach trochę zakazany owoc. Władza niezbyt przychylnie patrzyła na naszą działalność. Przeszkadzało im to, że nosimy długie włosy, gramy głośno coś, co nazywali zgrzytem, a nie muzyką.
Przyjechał Pan teraz, by zagrać na cześć śp. Franciszka Walickiego. Czy mógłby Pan powiedzieć o nim nieco więcej?
Był ojcem założycielem bigbitu. Tworzył pierwsze zespoły, był prężnie działającym człowiekiem, prekursorem tego gatunku muzycznego w naszym kraju. Muzyki, którą graliśmy zresztą potem w Niebiesko-Czarnych.
Jest Pan zadowolony z koncertu?
Bardzo. Koncert się udał, wszystko zorganizowano niezwykle profesjonalnie. Było dobre nagłośnienie, otaczali nas wspaniali ludzie. Jedynym minusem był brak Halinki (Halina Frąckowiak – przyp. red.), która niestety zaniemogła z powodów zdrowotnych. Lukę po niej jednak godnie wypełniła Marysia Głuchowska.
Jak trafił Pan do Niebiesko-Czarnych?
Do zespołu trafiłem za sprawą kolegi, z którym grałem „Pod Siódemkami”. Co ciekawe, później był kierownikiem muzycznym Niebiesko-Czarnych. To on mnie do tego namówił. Na początku tego typu muzyka nie do końca do mnie przemawiała, ale ostatecznie postanowiłem spróbować.
Potem przyszedł czas na zespół Polanie, który – choć nie występował długo – zapisał się na kartach polskiej muzyki.
Polanie powstali z dwóch zespołów – Czerwono-Czarnych i Niebiesko-Czarnych. W pierwszym z nich grali Wiesław Bernolak i Piotrek Puławski, a w drugim Zbyszek Bernolak (brat Wiesława), Włodek Wander i ja. Postanowiliśmy stworzyć coś całkiem nowego. Odnieśliśmy naprawdę spory sukces. W Star Clubie w Hamburgu zajęliśmy pierwsze miejsce. Tam, gdzie rok wcześniej przed nami grał zespół The Beatles. Mieliśmy później niemal półroczne tournée po Niemczech i występ na żywo w telewizji na całe Niemcy Zachodnie. W Polsce graliśmy wcześniej jeszcze z zespołem The Animals.
Ma Pan jakieś wspomnienia z tego koncertu? Udało się porozmawiać z Erikiem Burdonem?
Mnie niestety nie, ale Piotrkowi Puławskiemu już tak.
Jako że jest Pan perkusistą, nie mogę nie zapytać o Charliego Wattsa, którego od niedawna niestety już nie ma z nami na tym świecie. Cenił go Pan?
Pewnie, że tak. Bardzo lubię Stonesów. Oni grają – jak to mówimy – z dużym jajem. Są naturalni. Wszystko idzie na żywo. Odejście Charliego Wattsa to wielka strata. To jeden z naszych wzorów.
A jak wspomina Pan pracę przy Stawce większej niż życie czy Polowaniu na muchy?
Było to bardzo dawno temu. Nagrywałem z Jerzym „Dudusiem” Matuszkiewiczem. To chyba on mnie zaangażował do tego projektu. Tworzyliśmy muzykę filmową. Pamiętam, że mniej więcej w tamtym czasie pracowałem też nad jakimś wojennym filmem, którego akcja toczyła się w Wietnamie. Stawkę nagrywaliśmy w Warszawie, a Polowanie na muchy dużo później, już z zespołem ABC.
Jakie ma Pan plany na najbliższą przyszłość?
Mamy w planach koncertować i występować pod nazwą Andrzej Nebeski i przyjaciele. Oby tylko dopisało zdrowie. Cieszę się, że ta muzyka wróciła i mam kapelę złożoną z łódzkich muzyków.
Przeczytaj również: Marcin Wojciechowski „Brakuje mi szczerości w dzisiejszej muzyce”.
Kiedy pojawił się jazz w Polsce? Czytaj w Magazynie Koncept.