poprzedni artykułnastępny artykuł

Recenzje – październik 2021

Za oknem iście jesiennie. Nic, tylko przykryć się kocem i obejrzeć dobry film. Jak co miesiąc Mateusz Kuczmierowski podpowiada, na które tytuły warto poświęcić czas.

Film na czasie

Summer of Soul

reż. Ahmir „Questlove” Thompson, prod. USA, 117 min

fot. radiozet.pl

Schyłkowi lat 60. towarzyszyła nieśmiertelna muzyczna oprawa, której owocem był rozkwit festiwali muzycznych. Zanim tego typu wydarzenia straciły dobrą sławę, m.in. za sprawą koncertu w Altamont, na którym kilka osób straciło życie, odbyły się bardziej udane festiwale Monterey Pop i Woodstock, które do dziś pozostają kultowe. Wszystkie trzy wspomniane festiwale możemy oglądać w klasycznych już filmach dokumentalnych.

Natomiast nawet ekspertów od muzyki lat 60. zaskoczy fakt, że latem 1969 roku, w tym samym czasie co Woodstock, miał miejsce festiwal, o którym się nie mówi, mimo że zgromadził ogromną publiczność na występach doborowego grona artystów i został nawet sfilmowany. Dopiero w 2021 roku publiczność może zobaczyć nagrania z występów m.in. Steviego Wondera, Niny Simone, Sly and the Family Stone, Gladys Knight & The Pips, B.B Kinga czy Mahalii Jackson – krótko mówiąc śmietanki wśród artystów soulowych, bluesowych i R&B.

Harlem Cultural Festival, bo tak nazywało się to wydarzenie, odbywał się na przestrzeni dwóch miesięcy w sercu nowojorskiego Harlemu. Koncerty doszły do skutku dzięki zapałowi jednego promotora Tony’ego Lawrence’a. Wsparcie miasta wynikało częściowo z dobrej woli ówczesnego burmistrza, ale zostaje także wyjaśnione jako próba zapobiegnięcia protestom – rok wcześniej zabójstwo Martina Luthera Kinga wywołało znaczne zamieszki.

Niepokoje czarnoskórej publiczności i okoliczności, w jakich koncerty doszły do skutku, zapewniają strukturę narracji filmu i wstęp do poszczególnych występów.

Kontekst będzie oczywisty dla części widzów, ale gdy tak ciekawy materiał zostaje pokazany dopiero po ponad pół wieku, zrozumiałe jest, że film musi pełnić rolę edukacyjną. Najcenniejszym świadectwem pozostają jednak występy, podczas których artyści próbują koić lęki publiczności, zapewnić duchowe i emocjonalne wsparcie, służyć jako wzór i inspirować – to one dają najlepszy wgląd w ducha i nastroje epoki.

Film na czasie

Kret w Korei

reż. Mads Brügger, prod. Norwegia, Dania, Wielka Brytania, Szwecja, 120 min

fot. polityka.pl

Tytułowy kret to niepozorny Duńczyk w średnim wieku, prywatnie kucharz na emeryturze ze względów zdrowotnych. W tajemnicy przed rodziną mężczyzna został członkiem lokalnego koła sympatyków Korei Północnej. Kilka lat później bohater był już przewodniczącym skandynawskiej gałęzi międzynarodowego Stowarzyszenia Przyjaźni Koreańskiej i zdobył zaufanie przewodniczącego całej organizacji Alejandra Cao de Benósa – obcokrajowca z najlepszymi kontaktami u koreańskich szczytów władzy.

Czego nie wiedział Alejandro, Ulrich Larsen, czyli „kret”, którego motywacji do końca nie zrozumiemy, powziął zadanie obnażenia zbrodniczej natury koreańskiego reżimu. W tym celu sprzymierzył się z Madsem Brüggerem, reżyserem, który wcześniej ściągnął na siebie gniew Pjongjang filmem „Idioci w Korei”. Mozolna, wieloletnia infiltracja przyniosła niewiarygodny efekt. Gdy Cao de Benós zdradza Ulrichowi, co może zrobić dla dobra sprawy – pozyskać inwestorów chętnych do współpracy z reżimem – twórcy filmu zatrudniają byłego kryminalistę do roli Mr Jamesa, bogatego łotra rodem z filmów szpiegowskich, i wkrótce poznają, co Korea Północna ma do zaoferowania.

Ulrich i Mr James spotykają się z dygnitarzami najwyższego szczebla i otrzymują propozycję. Wystarczy, że James kupi wyspę w Ugandzie i wyłoży odpowiednie środki, a Koreańczycy pomogą mu wybudować fabrykę broni i metamfetaminy pod przykrywką resortu hotelowego, a także zapewnią potrzebnych specjalistów. Przed nimi liczne spotkania w kilku krajach, oczywiście nagrywane z ukrycia. Efektem jest wartościowy materiał wywiadowczy i bardzo dziwny film, który oglądałoby się jak absurdalną komedię, gdyby nie wywoływał długotrwałej konsternacji.

Album na czasie

Solar Power

Lorde, Universal Music Polska

fot. empik.com

Osiem lat temu o Lorde zrobiło się bardzo głośno za sprawą singla „Royals”. Utwór brzmiał świeżo, podobnie jak charakterystyczny głos wokalistki, ale to postawa przyjęta w tekście przyniosła Nowozelandce status fenomenu. Od pierwszego wersu szesnastoletnia artystka dystansuje się od fiksacji na punkcie bogactwa powszechnej w muzyce popularnej, a dalej deklaruje „nas to nie obchodzi”.

„Solar Power” to trzeci album artystki, wydany cztery lata po poprzednim. W tej branży to czas w sam raz na „wielki powrót” i krok w nowym kierunku. Pierwszy utwór na albumie odnosi się do najbardziej górnolotnych oczekiwań prasy – artystka odmawia przyjęcia roli mesjasza. Wskazuje za to, by podążać za słońcem, czyli niestety też w kierunku tytułowego utworu. Wydany jako pierwszy singiel wystawił albumowi nie najlepszą wizytówkę. Kompozycja budzi wiele skojarzeń z dawnymi hitami, nawet jak na standardy popu, i wydaje się być nazbyt usilną próbą stworzenia wakacyjnego, popowego hymnu. Na szczęście dalej pojawia się wiele ciekawszych muzycznych momentów.

Na albumie powracają pewne motywy, których rola nie od razu jest zrozumiała. Utwór „Mood Ring” jest w zamierzeniu satyrą na różne modne praktyki new age i łatwo ten zamiar odczytać, tylko że wcześniej w piosence „Solar Power” pojęcia ze spirytualistycznego inwentarza są wykorzystane w nieco inny sposób, chociaż też z przymrużeniem oka. A jeśli chodzi o przywództwo, Lorde odrzucała taką rolę na pierwszym utworze, na tytułowym singlu przybiera ją w żartobliwy sposób, a na jednym z kolejnych utworów śpiewa, że „potrzebujemy lidera nowego reżimu”.

Oczywiście w każdym z tych przypadków artystce chodzi o coś innego, ale nie jesteśmy przygotowani na te zmiany kontekstu, zwłaszcza że nie towarzyszy im zmiana brzmienia. Większość kompozycji czy tekstów jest na wysokim poziomie – w tym kontekście należy odczytać wymienione uwagi, ponieważ te problemy dotyczą albumu jako całości, a nie poszczególnych piosenek. Tej płyty niestety najlepiej słucha się we w fragmentach.

Filmowy klasyk

Wszyscy ludzie prezydenta

reż. Alan J. Pakula, prod. USA, 138 min

fot. film.interia.pl

Wszyscy ludzie prezydenta to wciąż kluczowy film o dziennikarstwie. Do kin trafił w 1976 roku, czyli bardzo szybko po aferze Watergate, której dotyczy, co sprawia, że ma w sobie świeżość i sprawność dobrego dziennikarskiego śledztwa. Nie ma w nim sztuczności, jaka może towarzyszyć odtwarzaniu minionych dekad, czy też nachalnych sygnałów podpowiadających widzom, o jakich czasach mowa. Na ekran trafiło natomiast zwięzłe streszczenie śledztwa, które sprawiło, że Richard Nixon ustąpił ze stanowiska prezydenta USA, i które do dziś pozostaje wzorem dla tego typu produkcji.

Opowieść oczywiście zaczyna się od słynnego włamania (którego celem było założenie podsłuchów) do budynku z kompleksu Watergate, gdzie mieściła się siedziba Partii Demokratycznej. Na przestrzeni ponad dwóch godzin obserwujemy, jak dwóch dziennikarzy przypisanych do niepozornej na początku sprawy próbuje udowodnić powiązanie włamywaczy z Komitetem Reelekcji Prezydenta. Dopiero po wygranej Nixona miało wyjść na jaw, że polecenia szły z samej góry, natomiast film nie dotyczy dalszych postępowań prawnych.

Dwaj wspomnieni dziennikarze to Bob Woodward (Robert Redford) i Carl Bernstein (Dustin Hoffman), którzy pracowali dla Washington Post, a dzisiaj pozostają jednymi z najbardziej szanowanych postaci w branży. Na ekranie nie zobaczymy ani ich rozterek, ani zbyt wielu emocji. Podjęta została mądra decyzja, żeby nie wzbogacać prestiżowego materiału o sensacyjne czy dramatyczne elementy.

Należy wspomnieć, że reżyser filmu Alan J. Pakula nakręcił już wcześniej polityczny thriller o konspiracji („Syndykat zbrodni”), a Robert Redford wystąpił rok wcześniej w innym paranoicznym filmie politycznym („Trzy dni Kondora”). Paranoiczne nastroje kiełkowały w USA jeszcze przed zabójstwem Johna F. Kennedy’ego, a potem tylko rosły na sile. Jak można się dowiedzieć ze „Wszystkich ludzi prezydenta” – najwyraźniej słusznie.

Artykuły z tej samej kategorii

Utracone i odzyskane dzieła sztuki

W latach 1939-1945 wiele dzieł sztuki było kradzionych, niszczonych i ukrywanych. Część sławnych dzieł udało się odzyskać, ale wiele z ich nadal nie powróciło...

Spotkanie z człowiekiem-słoniem

David Lynch i przesłanie filmu "Człowiek-Słoń". Jak nasze społeczeństwo i media wpływają na postrzeganie przez nas innych ludzi? Czy...

Stephen King „Holly” – recenzja

Czy jesteś gotowy na nową opowieść Mistrza Grozy? Stephen King i jego najnowsza książka ,,Holly''. Przeczytaj recenzję Kamila Kijanki...