poprzedni artykułnastępny artykuł

Puk, puk, to ja Historia…

W stroju mocno domowym, myśląc, że to córka zapomniała czegoś i wraca, otworzyłam drzwi i zobaczyłam w kłębach dymu dwóch postawnych SS-manów.  Odezwali się do mnie po polsku i poprosili, abym przestawiła rower. Kilka sekund zajęło mi znalezienie jakiejś logiki w tych słowach, zwłaszcza, że mój tato od dziecka powtarzał mi, że to ruscy  ukradli mu rower, kiedy w 45 wyzwolili Śląsk.

Okazało się, że w mieszkaniu sąsiadki piętro niżej kręcony jest fabularyzowany dokument o wybuchu Powstania Warszawskiego, a mój rower z 2010 przypięty do kaloryfera na klatce nie pasuje do kręconych scen. Po chwili pojawili się partyzanci, młodzież z polskimi flagami, jeszcze więcej dymu, matka czekająca na syna i sam syn będący w konspiracji – wszyscy w strojach z epoki. Dom, w którym mieszkam wybudowano w 1938, podczas wojny mieszkali w nim ponoć polscy kolaboranci, a w sąsiedniej klatce AK wykonało wyrok śmierci na jednym z nich. Wszystko się więc zgadzało, ale te kilka sekund zastanowienia, gdy nie wiedziałam „jaki dzień i jaka godzina” było ciekawym doświadczeniem mentalnym. I być może byłoby ono   nieznaczącym, choć barwnym epizodem, gdyby nie fakt, że to symboliczne pukanie historii do moich drzwi, naprawdę je otworzyło.

Od dwóch bowiem lat znam historię mojego sąsiada, prof. Stanisława Leszczyńskiego. Przeprowadzałam z nim wywiad do Radia Plus i podczas godzinnej rozmowy opowiedział o swoim pobycie w obozie w Mauthausen, do którego trafił za działalność w Związku Jaszczurczym w Łodzi. Cudem przeżył, podobnie jak cała jego rodzina. Do dziś, mając ponad 90 lat codziennie pracuje w Szpitalu Zakaźnym w Warszawie. Jego matką była Stanisława Leszczyńska, która z kolei trafiła do Oświęcimia. Tam pracowała jako położna – był to bowiem jej zawód wyuczony, a dodatkowo znała niemiecki. Wiedziała, że ma szanse przeżyć obóz jedynie jako położna, ale jednak sprzeciwiła się dr. Mengelemu, gdy ten kazał jej mordować noworodki. Jak to zrobiła? Odwołała się – jak opowiadał jej syn – do godności niemieckiego lekarza, do etosu jego pracy. Powiedziała, że nie chce swoimi rękoma łamać przysięgi Hipokratesa, którą przecież doktor Mengele musiał złożyć. Ponoć lekarz spuścił wzrok i nic nie odpowiedział.

Stanisława odbierała porody w skrajnie trudnych warunkach – pomagały jej dwie więźniarki, które stały z kijami przy łóżku rodzącej i… odganiały szczury, które zwabione krwią przybiegały na „salę porodową”. Dzieci, które przychodziły na świat były zazwyczaj zdrowe i miały wagę urodzeniową w normie. Tak przynajmniej pisała Stanisława Leszczyńska. Umierały potem z głodu, bo matki po prostu nie miały pokarmu, jednak te, które przyszły na świat na krótko przed wyzwoleniem obozu, przeżyły. Wiem, że odbyło się nawet ich spotkanie po latach z położną, która przyjęła je na świat.

Od dwóch lat, za każdym razem, kiedy spotykam mojego sąsiada zawsze uśmiechniętego, uprzejmego, pełnego energii (chodzi na siłownię 2 razy w tygodniu) myślę o tym, że trzeba koniecznie zrobić z nim jeszcze jeden, tym razem telewizyjny wywiad. Więc teraz, gdy historia tak dosłownie zapukała do mych drzwi, poczułam się wywołana przed szereg i wreszcie umówiłam się z panem profesorem na rozmowę przed kamerą.

Gdy już zarejestruję dla potomnych pana Stanisława, następny będzie pewien kaletnik. Poznałam go, gdy poszłam oddać torbę do naprawy. Pan Józef ma ponad 90 lat i wciąż pracuje w swoim małym zakładzie w suterenie przy jednej z głównych ulic miasta. On z kolei podczas wojny ratował, kogo się dało. Polakom załatwiał pracę i papiery, Żydów wyciągał z rozmaitych opresji. Do historii przeszła jego akcja, gdy w ciągu godziny musiał zebrać kilogram złota, by wykupić z rąk Niemców 21 Żydów. Był niezwykle zaradny, nie tracił nadziei i szczęście mu sprzyjało. W 2009 jako jeden ze Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w grupie kilku osób z Polski spotkał się prezydentem Barackiem Obamą.

Kiedy obserwowałam go, gdy wchodzi starannie ubrany w koszulę, popelinowe szare spodnie, jasną kurtkę i czapkę do swojego niewielkiego, ciemnego warsztatu punktualnie za trzy czwarta, gdy grzecznie kłania się krawcowej i szewcowi, którzy mają swoje pracownie tuż obok, gdy z uśmiechem wita mnie jako swoją klientkę, pomyślałam o niezwykłej dyscyplinie i kulturze, które stanowią jedną z osi jego charakteru. Drugą, którą odkryłam w jego wspomnieniach spisanych w książce, była i jest niezwykła przyzwoitość i poważne traktowanie własnych zobowiązań. A wszystko bez wielkich słów, ze skromnością i prostotą. Na marginesie – torba naprawiona była znakomicie.

W listopadzie, gdy o historii mówimy przez pryzmat marszy, bójek i antagonizmów, dobrze popatrzeć na ludzi, którzy tę historię naprawdę tworzyli i którzy wciąż są jej częścią.  Gdy patrzę na nich stwierdzam, że ich cechą immanentną – mimo historycznej legendy – jest doskonałe zakotwiczenie w teraźniejszości i bardzo świadome wykorzystywanie każdej chwili.

Anna Popek

Niemiecki obóz dla dzieci w Łodzi przy ulicy Przemysłowej – poznaj jego historię.

Artykuły z tej samej kategorii

O nocach sierpniowych

Sierpniowe refleksje i emocje wokół rocznicy Powstania Warszawskiego. Czy powinniśmy zostawić dyskusje o jego sensie historykom, czy nauczyć się...

Nierówna równość 

Odkryj niewygodne prawdy o Wielkiej Rewolucji Francuskiej w nowym artykule Katarzyny Kotowskiej. Czy wiesz, jakie role odgrywały kobiety w...

Pierwszy strzał ostatniej wojny

Gdy 28 czerwca 1914 roku w prowincjonalnej Bośni wstawało słońce, nikt nie spodziewał się, że będzie to ostatni spokojny poranek na wiele, wiele lat. Tego...