Wężowa pasja Artura Groszkowskiego
Boisz się węży? A może fascynują Cię te niesamowite gady? Poznaj historię Artura Groszkowskiego - hodowcy z Wałbrzycha, który...
Przemysław Wieczorek z okolic Aleksandrowa Łódzkiego udowadnia, że niemożliwe nie istnieje, a po każdej burzy przychodzi słońce. Były reprezentant Polski w para taekwondo w wieku 20 lat stracił ręce. Wiara i samozaparcie pomogły mu się podnieść i zdobywać medale mistrzostw świata i Europy. Dziś swoim doświadczeniem dzieli się z innymi.
Przemysław Wieczorek: Jak najbardziej. Uważam, że jeśli człowiek chce wykorzystać swój potencjał na ziemi jak najlepiej, to musi czuć radość w sercu. Raz przytrafiają się nam rzeczy dobre, innym razem złe. Mimo przeciwności losu chcę być jednak szczęśliwy i to szczęście budować. Przede wszystkim przy pomocy Boga. To On pomógł mi się pozbierać po wypadku.
Był to bardzo długotrwały proces. Po wypadku było trudno. W wieku 20 lat straciłem ręce. Mój świat się zawalił. Byłem kompletnie załamany. Wydawało mi się, że już nigdy nie będę szczęśliwy. Przez pierwsze trzy miesiące niemal nie wychodziłem z łóżka. Czułem się jak śmieć. Myślałem, że przegrałem swoje życie. Nie chciało mi się żyć. Wydawało mi się, że tak już będzie zawsze.
W końcu zwróciłem się o pomoc do Boga. Krzyczałem całym sobą z prośbą o pomoc. Stopniowo zacząłem się podnosić. Zrozumiałem, że z Jego pomocą może mi się udać. Zacząłem szukać dobrych rzeczy w swoim życiu i pielęgnować je w sobie. Wiedziałem, że nie mogę się poddać. Znalazłem w sobie ambicję, by mimo braku rąk starać się wykorzystać życie jak najlepiej, normalnie pracować i się rozwijać. Mieć pasję i się nie ograniczać. Nawet nie chodzi o stronę fizyczną.
Dość szybko uświadomiłem sobie, że w obecnej sytuacji będę potrzebował pomocy innych ludzi. Pogodziłem się z faktem, że jestem osobą z niepełnosprawnością i pewnie ograniczenia będą występowały w moim życiu już zawsze. Na początku mnie to denerwowało, ale potem to zaakceptowałem. Chciałem jednak jak najwięcej czerpać z tego życia.
Musiało jednak minąć sporo czasu, zanim do tego dojrzałem. Wiedziałem, że skoro jestem osobą z niepełnosprawnością pod względem fizycznym, to wcale nie oznacza, że musi być tak także pod względem emocjonalnym.
Pretensje miałem wyłącznie do siebie. Ten wypadek był konsekwencją życia, które prowadziłem. Miałem problem z narkotykami i alkoholem. Pochodzę z rozbitej rodziny, w której alkohol także był dużym problemem. Sam wpadłem w ten mroczny klimat.
Dnia wypadku nawet nie pamiętam. Być może ten wypadek zdarzył się dlatego, że chciałem zrobić sobie jakąś krzywdę. Jeszcze przed tym zdarzeniem miewałem takie myśli, że moje życie nie ma sensu. Oczywiście wszystko to było spotęgowane używkami i przeszłością. Po wypadku czułem ogromny ból i wstyd. Wiedziałem, że rozwaliłem życie sobie i moim najbliższym.
Przez pewien okres tak. Odnalazłem wiarę w Boga, zacząłem czytać dużo książek motywacyjnych. Starałem się wyjść na prostą. Kiedy wydawało się, że jest lepiej, znów zacząłem upadać. Sądziłem, że sam sobie ze wszystkim poradzę. Brałem leki psychotropowe lub wracałem do picia alkoholu.
Później lekarz przepisał mi jeszcze mocniejsze leki, które mnie bardzo mocno przytłumiły, więc zacząłem sięgać po narkotyki pobudzające. Kiedy zobaczyłem, że moje życie znów się rozwala, przestałem brać. Duża w tym zasługa mojej żony. To, że spotkałem ją wtedy na swojej drodze, pomogło mi wyjść z nałogu.
Przez pewien czas byłem uczestnikiem Środowiskowego Domu Samopomocy. Tamtejsza kadra zmotywowała mnie do tego, bym rozwijał się dalej w tym kierunku.
Poszedłem więc na studia pedagogiczne. Wiedziałem, że to dobra droga, dzięki której będę mógł pomóc młodym ludziom, którzy mają podobne problemy jak ja wcześniej. Studia, podobnie jak sport, stały się moją pasją i formą rehabilitacji.
Od zawsze lubiłem sport. Po wypadku zastanawiałem się, jaki sport mógłbym uprawiać. Na początku myślałem o bieganiu. Pierwsze próby nie były łatwe, musiałem uczyć się chociażby łapania odpowiedniej równowagi, ale ta przyszła dość szybko. Później przyszły dłuższe dystanse i sztafeta.
W Łodzi poznałem fantastycznych ludzi, którzy grają w rugby na wózkach. To oni opowiedzieli mi o trenerze, który chciał otworzyć w Polsce klub taekwondo dla osób z niepełnosprawnością – bez jednej ręki lub dwóch. Stwierdziłem, że fajnie by było spróbować.
Bardzo szybko się do niego odezwałem. Zacząłem jeździć na treningi do Łowicza, a później do Warszawy. Miałem ambicję, by być coraz lepszym. Byłem wytrwały, często wracałem po nocy do domu, byleby tylko nie przerywać treningów.
Potem przyszedł rok 2013. Polski Związek Taekwondo Olimpijskiego podjął decyzję o stworzeniu kadry narodowej dla osób z niepełnosprawnością. Otrzymałem propozycję dołączenia do zespołu i momentalnie się zgodziłem. Dzięki temu mogłem reprezentować nasz kraj, uczestniczyć w zawodach i zwiedzić trochę świata. Byłem na zawodach w Rosji, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Rumunii, Turcji, Mołdawii, Bułgarii, na obozie w Korei Południowej czy zawodach na Fidżi.
To prawda. Mogę się pochwalić pierwszym medalem w historii Polski w para taekwondo. Zostałem wicemistrzem świata i wicemistrzem Europy. Bardzo się cieszę, że udało mi się to osiągnąć. Najważniejsze było dla mnie jednak to, że odnalazłem w życiu cel i pasję.
Przygotowywałem się do igrzysk olimpijskich w 2020 roku, ale niestety nic z tego nie wyszło, ponieważ zbyt mało uczestników bez dwóch rąk w mojej kategorii wagowej zgłosiło gotowość do startu.
Poza tym był to czas, w którym borykałem się z kontuzjami i zacząłem tracić zapał. Jestem taką osobą, która albo robi coś na 100%, albo wcale. Nie lubię czegoś robić na siłę. W 2017 roku zakończyłem przygodę z para taekwondo.
Pracuję jako wychowawca w świetlicy socjoterapeutycznej. Spełniam się jako mąż i ojciec. Mam wspaniałą rodzinę. Moją wielką pasją jest rap i dzięki niemu chcę mówić o Jezusie. Wydałem nawet płytę. Jeżdżę po Polsce i zajmuję się głoszeniem Ewangelii – w szkołach i kościołach. Opowiadam o swojej historii i o tym, jak Bóg pomógł mi w życiu.
Wróciłem też trochę do sportu. 10 czerwca walczyłem na gali w Kępnie z innym zawodnikiem bez rąk, który ćwiczy MMA. Trenowałem i przygotowywałem się do tej walki. Na tyle, na ile byłem w stanie, bo rodzina, praca codzienna i ewangelizacja zajmują naprawdę bardzo dużo czasu.
Ja zaufałem Bogu i polecam tę drogę każdemu. Trzeba być wytrwałym i konsekwentnym. Wierzyć, że po każdej burzy przyjdzie słońce. Nie wolno się poddawać, tylko realizować swoje pasje i marzenia. Dla wielu to są być może slogany, ale taka jest prawda. Często to, co siejemy, zbieramy. Im więcej słuchamy i oglądamy negatywnych rzeczy, tym częściej będą dominowały w nas smutne myśli.
Starajmy się więc myśleć pozytywnie, słuchać i mówić dobre rzeczy. Najważniejsze, by wszystko robić konsekwentnie, a wtedy na pewno przyjdzie czas na dobre żniwa. Z każdej, nawet najgorszej sytuacji, jest jakieś wyjście. Kiedy straciłem ręce, myślałem, że to koniec świata. Nic bardziej mylnego. Gdybym się całkowicie załamał, nie dowiedziałbym się, jak wiele dobrych rzeczy spotka mnie później.