W pułapce dwójmyślenia
Czy to, co uważamy za prawdę, rzeczywiście nią jest? 🗣 Czy nie zagubiliśmy się w wygodnym światku gotowych poglądów...
Po pierwsze wycinamy naukę historii z podręczników albo redukujemy ją do historii mniejszości, ziemi, przedmiotów i zwierząt. Po drugie serwujemy serialowe bajki. Efekt? Społeczeństwo nadal mające „wiedzę historyczną”, tylko tak się mającą do faktów jak „Gwiezdne wojny” do badań kosmosu.
– Ta brytyjska królowa to jednak jest… Kiedy w latach 60. hałda górnicza przysypała szkołę i zginęły dzieci praktycznie z całej miejscowości, to nawet nie chciało jej się płakać. Ba, gorzej, babka w ogóle nie jest w stanie płakać, więc żeby wypaść dobrze przed kamerami, specjalnego płynu do oczu użyła.
To jedna z zasłyszanych opowieści, które nie tylko dały mi nowy impuls zawodowy, by zajmować się prawdą i fałszem w serialach, ale też uświadomiły, jaką potęgą jest to, czym karmią nas Netflix, HBO i inne platformy. Oczywiście królowa czasem płacze i nie ma żadnych dowodów na to, że nie robiła tego autentycznie i szczerze po śmierci 116 dzieci w walijskim Aberfan. Ale biorąc pod uwagę fakt, że tragedia sprzed 55 lat powróciła tylko i w związku z serialem „The Crown”, wcześniej mało kto na świecie o Aberfan słyszał, a i w Wielkiej Brytanii nie wszyscy pamiętali, to wersja fikcyjna staje się wersją obowiązującą. Bo jedyną.
Wikingowie zdobyli Paryż, przedwojenna Polska była jak hitlerowskie Niemcy, średniowiecznie zamki nie różniły się niczym od dzisiejszych ruin, a Marco Polo trenował kung-fu. Tego wszystkiego dowiaduje się widz dzisiejszej kultury masowej. Czy to źle? Byłoby nie tak źle. Przecież „Czterech muszkieterów” też naprawdę nie istniało, a Bohun był kimś innym. Tyle że do dzisiejszej masowej inwazji serialowej doszły dwie sprawy.
Pierwsza to właśnie rugowanie zewsząd prawdziwej nauki historii. Linearnej, jak to się mówi. Takiej po kolei, jak kiedyś uczono, gdzie jedno wynika z drugiego i wszystko jest logicznie połączone, a przede wszystkim udokumentowane. Historii polityki, dyplomacji, wojny, ekonomii. Czyli tego, co decydowało o losach świata, z całym szacunkiem do losów mniejszości seksualnych w starożytnym Poncie.
Druga sprawa jest jeszcze oczywistsza. To pandemia. Ludzie – zamknięci w domach – tracą kontakt z rzeczywistością i w większym stopniu ulegają temu, co widzą na ekranach. Gubią dystans wobec fikcji. Nie rozróżniają między nią a prawdą. Widać to po popularności i sianiu tysięcy fejknewsów, które rozeszły się w ciągu ostatnich dwóch lat. Myślę, że podobnie musi być z czymś, co pozornie dla w miarę inteligentnego człowieka powinno być oczywistą zabawą, fikcją. Ale ostatnio całkiem poważny człowiek przekonywał mnie, że Peaky Blinders byli wielką organizacją mafijną, w odpowiedzi na moją uwagę, że Wielka Brytania nigdy nie miała mafii z prawdziwego zdarzenia, takiej jak Włochy, ale też Polska w latach 90. Mój rozmówca był zdruzgotany, gdy wyjaśniłem mu, że tak naprawdę chodzi o grupkę uliczników, w dodatku działającą kilkadziesiąt lat wcześniej.
Cóż, trudno mieć pretensje do scenarzystów, że – by sprzedać jak najlepiej swoje produkty – potrafią odlatywać jak najdalej. Ale do tego, że równocześnie wszystko zmierza w takim kierunku, że za chwilę – bo tak pesymistycznie to widzę – serialowe fantazje trafią do książek historycznych, pretensje można mieć. Bo jak nie poznamy prawdziwej historii, to wszystkie jej błędy będziemy musieli przećwiczyć na skórze własnej lub przyszłych pokoleń. O ile oczywiście jakiekolwiek będą i seriale nie przekonają wszystkich, że czegoś takiego jak reprodukcja w ogóle nie potrzebujemy.
Śnięte ryby w Odrze – czytaj felieton Wiktora Świetlika w Magazynie Koncept.