W pułapce dwójmyślenia
Czy to, co uważamy za prawdę, rzeczywiście nią jest? 🗣 Czy nie zagubiliśmy się w wygodnym światku gotowych poglądów...
Ganiać, zapiep…, zarabiać siedem dni w tygodniu, non stop, najlepiej w wieku emerytalnym też. A potem do piachu i następny. Jeśli tak ma wyglądać postęp cywilizacyjny, to ja wysiadam.
Wreszcie się dowiedziałem, że to ma swoją nazwę, ale nie w języku polskim, a koreańskim. Ppalli, ppalli. Po koreańsku to „szybko, szybko”, ale po polsku brzmi lepiej, prawda? Całkiem jak u Brzechwy: „Z łóżek strażacy szybko zerwali się / Pali się, pali się, pali się, pali się”. Jeśli wierzyć Romanowi Husarskiemu, autorowi wydanej właśnie książki „Kraj niespokojnego poranka”, to ppalli, ppalli słychać wszędzie. Nie tylko na seulskich ulicach, w korporacyjnych biurowcach, gdzie siedzą jakieś grube misie i wyrobnicy z Samsunga, Kii czy wielkich czeboli – konglomeratów przemysłowych. Według Husarskiego tak jest po prostu wszędzie. Nawet w wioskach rybackich słychać ponoć ppalli, ppalli. Wydawałoby się, że choć w takich miejscach powinno być spokojniej, a tu nie. Ba, ponoć nawet Koreańczycy (ci z Południa), którzy przyjeżdżają do Polski, nieco denerwują się w barach czy sklepach, że jest za mało ppalli, ppalli, że wszystko nie jest natychmiast, 24h, 7 dni w tygodniu, non stop.
Nie jestem pewien, czy to wszystko prawda. Znajoma Koreanka opowiadała mi, że tamtejsza wieś jest bardzo spokojna i tradycyjna, ale jeśli jest tak jak w książce, to na starość pod Seul się nie przeniosę. Dosyć się ppalli, ppalli w naszym życiu na co dzień. Szczególnie tych, którzy mieszkają w Warszawie. Próbuję opróżnić notes z zadań, by mieć chwilę, by zebrać myśli. W końcu zanim coś się napisze, powie, powinno się przemyśleć; ale im więcej robię, tym więcej w notesie. I ppalli, ppalli, im więcej oczyszczam, tym więcej przybywa.
Tak jest wszędzie i wiele osób przekonano, że to świetnie. Biznesmen w wywiadzie twierdzi, że pięćset plus źle wpłynęło na rynek, bo nie może znaleźć robotników, którzy będą pracować po godzinach i przez sześć dni w tygodniu.
Danie ludziom w supermarketach jednego wolnego dnia w tygodniu ponoć zagroziło nam niemalże katastrofą handlową. Bo zmniejsza się wydajność, obrót, wolniej biegamy. Tylko na co nam to bieganie, skoro nie skonsumujemy jego efektów. A jeśli już wakacje, to najlepiej drogie, żeby ktoś zarobił, żeby się hotel kręcił i internet działał, coby można było służbowe calle odbierać.
Myślę, że jednak nie chodzi o to, żeby się wszystko kręciło, ale po prostu kręciło w odpowiednim kierunku. Nie byłem jakimś wielkim orędownikiem zamknięcia dużych sklepów w niedzielę. Ale mam Biedronkę pod klatką schodową, drugą może z dwieście metrów od domu. I dziś jeden dzień jest nieco inny niż wszystkie. Zresztą w czynnej obok Żabce też tłumu nie ma. Ludzie przyzwyczaili się, że ten jeden dzień mają odświętny.
Jak się ciągle biega z taczkami, to nie ma czasu ich ładować. Trzeba mieć chwilę na refleksję. I tego Wam życzę w tym roku akademickim. Koreańczykom zresztą też.