Sieć znajomych, znajomi w sieci
Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...
Czy warto zwiedzać Polskę? Tak. Choć wielu Polaków uważa, że jesteśmy krajem mniej ciekawym niż – dajmy na to – Czechy czy Węgry. I mimo tego, że równie wielu Polaków robi wiele, aby nie warto było spędzać czasu w ich kraju. Bo polski kompleks niższości jest pierwszorzędnym czynnikiem szkodzącym rozwojowi turystyki i globtroterstwa w kraju między Odrą a Bugiem.Oczywiście musimy pogodzić się też z tonami śmieci w lasach, koszmarną architekturą, wszechobecnymi szyldami i temu podobnymi estetycznymi zbrodniami wymierzonymi w Polskę. Ale nie jesteśmy tu wyjątkiem, gdzie indziej też tak bywa. Polskę warto zwiedzać i to nie tylko ze względu na tchnące lamusem (niestety) zdanie XIX-wiecznego starożytnika Zygmunta Glogera, że dobrze znać cudze rzeczy, zaś obowiązek swoje. Po prostu trzeba przedrzeć się przez kompleksy, własną ignorancję i zamachy na estetykę, aby uznać Polskę za fascynującą „destynację”. Poza zestawem obowiązkowym Pominiemy tu oczywiście zestaw obowiązkowy – czyli zamek w Malborku, kopalnię w Wieliczce, czy krakowską starówkę. To oczywistości, choć rzeczywiście są to miejsca arcyciekawe. Także z punktu widzenia cudzoziemca, o czym mogą świadczyć zapisy w biblii globtroterów, czyli przewodnikach Lonely Planet. Spróbujmy wskazać na rzeczy raczej znane, choć niedoceniane. Dekadę temu autor tych słów pracował w znanym magazynie reporterskim jednej z komercyjnych telewizji. Praca łączyła się z wyjazdami w różne niespodziewane miejsca. W czasie wyjazdów szybko „zgadaliśmy się” między sobą – reporterzy i pozostali członkowie ekip – żeby wymieniać się informacjami na temat ciekawych lokali gastronomicznych. W czasie każdego wyjazdu ambicją było znalezienie knajpy lub zajazdu z czymś oryginalnym, najlepiej niespotykanym w innych rejonach kraju. Eksploracja przyniosła rozczarowania. Reklamowana tu i tam kuchnia regionalna ograniczała się do żurku robionego z proszku pewnego znanego, bynajmniej nie polskiego koncernu. Teraz, dzięki ogólnounijnej procedurze rejestrowania produktów regionalnych jest trochę lepiej. Ale i tak Polska nie jest krajem, w którym ktoś mógłby napisać tak kapitalną książkę jak „Sekrety włoskiej kuchni” Eleny Kostioukovitch (do której wstęp napisał sam Umberto Eco!). To było jedno złe doświadczenie. Drugie jest lepsze. Jeszcze wcześniej – dwadzieścia lat temu – autor tego tekstu był studentem historii. Obowiązkowym punktem programu nauczania był tzw. objazd naukowy. To tour po kilkudziesięciu obiektach zabytkowych połączony z egzaminem z historii sztuki. Niżej podpisany dzięki temu zwiedził mało znane zakątki Dolnego Śląska i Wielkopolski. Perły na każdym rogu
W zapyziałym popegeerowskim Siedlęcinie stoi wieża rycerska z zachowanymi malowidłami, jakich gdzie indziej w Polsce nie zobaczymy. Jeśli ktoś ma fisia na punkcie króla Artura czy innych „facetów w rajtuzach” powinien pojechać do Siedlęcina, żeby zobaczyć malowidła z epoki ukazujące przygody sir Lancelota.
Historia nie jest oczywiście jedynym kluczem do zwiedzania Polski. Ale jest jednym z najciekawszych. Także pod względem historii sztuki, choć nie jesteśmy w tej kategorii Italią czy Francją. Wspomniany Dolny Śląsk jest pod tym względem najbogatszą częścią Polski w jej obecnych granicach. To kraina bogata już w średniowieczu, potem część Czech i Austrii. Skala tamtejszej historycznej architektury ma mało odpowiedników w pozostałych regionach Polski. Wystarczy spojrzeć na rozmach, z jakim zbudowano opactwa w Lubiążu, Henrykowie czy Krzeszowie, zamek w Książu, pałac w Mosznej, kościoły Świdnicy, twierdzę kłodzką. Nawet w niewielkich miejscowościach znajdują się perły. W zapyziałym popegeerowskim Siedlęcinie stoi wieża rycerska z zachowanymi malowidłami, jakich gdzie indziej w Polsce nie zobaczymy. Jeśli ktoś ma fisia na punkcie króla Artura czy innych „facetów w rajtuzach”, powinien pojechać do Siedlęcina, żeby zobaczyć malowidła z epoki ukazujące przygody sir Lancelota. W małym miasteczku na trasie z Wrocławia do Poznania, Prusicach, stoi kościół, jakich wiele w Polsce. Wprawdzie gotycki, ale widzieliśmy niejeden podobny. Za to w środku pyszni się alabastrowy nagrobek habsburskiego generała, który mógłby być ozdobą galerii w każdej europejskiej metropolii. Trzeba umieć szukać, zwłaszcza, że polskie samorządy nie potrafią dobrze promować swoich skarbów. Często ich też nie doceniają, stawiając na budowę akwaparków lub term. Zresztą my wszyscy w Polsce „gardzimy” krajoznawstwem. Zupełnie inaczej niż Niemcy, którzy uprawiają swoje Wanderungen już prawie dwieście lat. Nic nowego w tej konstatacji, bo na to zjawisko narzekał jeszcze przed I wojną światową nestor polskiej turystyki Mieczysław Karłowicz. Tubylcy nie wiedzą co mają Regiony nie tak bogate jak Dolny Śląsk mają też swoje skarby. Długo wymieniać „Sehenswurdigkeiten” Małopolski, Wiekopolski, Pomorza, Podlasia i innych. Imponujący Krzyżtopór w Świętokrzyskiem, zamojska twierdza, gotycka cerkiew w Supraślu, Rogalin czy Kórnik w Wielkopolsce, małą Holandię, czyli Żuławy, zamek Potockich w Łańcucie. Oprócz tego atrakcje według innego klucza – krajobrazowego, przyrodniczego czy sportowego. Jedna wycieczka z Warszawy to zwiedzenie radziwiłłowskiego Nieborowa, parku w Arkadii, kościołów w Łowiczu czy romańskiego opactwa w Czerwińsku. Alby twierdzy w Modlinie, choć to akurat turystyka z pogranicza survivalu, bo jakoś nikt z decydentów nie uzmysłowił sobie, że jest to kompleks budowli, który mógłby przyciągać zwiedzających z całego świata. Choć to tylko Mazowsze – kraina relatywnie uboga w zabytki przeszłości – to te pięć miejsc pozwoli nam obejrzeć obiekty o klasie ogólnoeuropejskiej. Zresztą wędrówka po niedocenianej Warszawie może być arcyciekawa. Ciekawym kluczem może być wydany niedawno przewodnik po powstańczej stolicy. Dzięki niemu szare, nieciekawe budowle przestają być banalnym elementem miasta, które niesłusznie uchodzi za nieudaną podróbkę przedwojennej metropolii. Tak już z Polską jest. Nawet tubylcy nie wiedzą, co mają. Pogarda dla badań regionalistycznych i prowincjonalne kompleksy nie służą wyeksponowaniu rzeczy naprawdę ciekawych. Na Warmii, skąd pochodzi autor tego teksu, można znaleźć w każdym powiecie dowody na tę smutną tezę. Mały zalesiony wzgórek przy lokalnej szosie w okolicy Ornety okazuje się reliktem francuskiego szańca, gdzie raniony został w 1807 r. marszałek Bernadotte, późniejszy król Szwecji. Kilkanaście kilometrów dalej – most na rzece Pasłęce – miejsce, które opisał Aleksander Sołżenicyn w opowiadaniu „Adlig Schwenkitten”. Dramatyczna historia o tym, jak zniszczona została prawie cała bateria, w której służył przyszły noblista. Czy myślicie, że tu czy tam stoi tablica z informacjami dla zwiedzających? Nie bądźcie naiwni. Nic z tego, takie miejsca są jak Atlantyda.
Podlasie – co warto zobaczyć? Czytaj w Magazynie Koncept.