Sieć znajomych, znajomi w sieci
Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...
Niezmiennym faktem jest, że młodzi stanowią grupę o najmniejszym udziale w wyborach. Jednak to tylko wierzchołek góry lodowej. Z badań zleconych przez Instytut Spraw Publicznych wynika, że jedynie 14 proc. ludzi w wieku 18-24 śledzi bieżące wydarzenia polityczne. A co jeszcze bardziej zatrważające, aż 40 proc. nie ma pojęcia, kogo wybieramy w najbliższych wyborach. Jednak to nie słowo „bierność”, a słowa „po co” najbardziej nas określają.
Pokolenie ludzi nie tylko urodzonych, a także wychowanych w III RP ma jeden silny atut – ma głowę. Nie mam tutaj na myśli jakiegoś nadzwyczajnego rozsądku. Mówię o elitach. Rzeczywiście jest spora grupa młodych ludzi gotowych do zaangażowania w sprawy społeczno-polityczne.
Jednak ta „głowa” ma także swoje wady. Nie potrafi pociągnąć reszty za sobą. Wprost przeciwnie. Zniechęca. Środowisko młodych niejednokrotnie jest podzielone nie mniej niż dorosłe środowiska „sejmowe”. Organizacji młodzieżowych nastawionych na działalność „proobywatelską” jest masa. W większości różnią się one od siebie najwyżej stopniem radykalności, no i przede wszystkim liderami. Dodatkowo w tych organizacjach dominują osobowości nastawione na osobisty sukces, najczęściej polityczny. Przez to w sposób naturalny takie „elity” zniechęcają do zaangażowania resztę.
Pokolenie „wszystko albo nic”
Zaraz mi powiecie – „ok, ale przecież jest tyle zaangażowanych ludzi! Sam znam masę”. Zgoda, jednak to jest ta elita – cały czas niezbyt liczna. Kluczowy jest fakt, że dzisiaj albo ktoś działa na 100 proc., albo nie robi nic. Nawet się nie interesuje. Nawet nie chodzi na wybory. Wszystko albo nic.
Nasze pokolenie w tym jest lepsze od poprzednich, że jest wśród nas spora grupa ludzi zaangażowanych na 100 proc. Nie ma tej „kadry średniej” społeczeństwa obywatelskiego. Są organizatorzy spotkań. Nie ma uczestników.
Jeżeli ktoś spodziewa się po naszym pokoleniu stworzenia zrębów społeczeństwa obywatelskiego, organizacji, które będą realizować społeczne cele wzorcem zachodnim, dostanie to, czego chce.
Jednak jeżeli liczy, że wraz z naszym wejściem w dorosłość Polska dołączy do krajów z frekwencją rzędu 70 proc., bardzo się zawiedzie. Pod tym kątem niewiele się zmieni. Może być nawet gorzej.
Dużo kandydatów, mało wyborców
Analogię – dużo organizatorów, mało uczestników, można przenieść na dzisiejsze wybory samorządowe. Wbrew pozorom wielu młodych skorzysta w nich z biernego prawa wyborczego. Myślę, że większość z nas – studentów – ma przynajmniej jednego znajomego, który kandyduje. Dużo gorzej jest z korzystaniem z czynnego prawa. Już dziś, gdy sondowałem moich znajomych, wielu z nich wprost stwierdziło – nie idę na wybory. A to dlatego, że nie mam czasu się zainteresować, a to dlatego, że nie ma odpowiedniego kandydata. Do tego dołącza rzesza wyborców okazjonalnych. Którzy pójdą, jak słońce pięknie się z rana uśmiechnie, albo jak cała rodzinka się wybierze, albo jak będzie czasowa luka między wizytą w kościele a wizytą w hipermarkecie.
I to jest chyba największa misja młodych ludzi zaangażowanych w życie społeczne. Zachęcić mniej zaangażowanych do podstawowej aktywności. A jak pokazuje przykład masowego zaangażowania przy ACTA, takie działanie jest możliwe. Potrzeba tylko zdrowego leadershipu, który pokaże wzór zaangażowania.