poprzedni artykułnastępny artykuł

Piotr Gursztyn: Uczcie się lepiej historii, bo wyjdziecie na głupków

Nie wierzcie tym, którzy twierdzą, że historia jest nieważna lub jest kulą u nogi. To oszuści albo durnie. Jest zupełnie inaczej niż mówią.

To autentyczna obserwacja, a nie wymyślona anegdota: studentka humanistycznego kierunku nie wiedziała kim był Hermann Goering, nie słyszała nigdy o nim i nie potrafiła poprawnie wymówić jego nazwiska. Świadkiem tego jest niżej podpisany, a studentka chciała być dziennikarką. Może zresztą już jest, bo było to ze dwa lata temu.

Większość przedstawicieli polskich elit politycznych i intelektualnych ma szeroką wiedzę o przeszłości lub stara się udawać, że ją posiada

Wykładowcy nie raz przerzucają się podobnymi przykładami, ekscytując się „jacy to dzisiaj studenci głupi, nie to co my kiedyś”. Rzeczywiście żyjemy w społeczeństwie, gdzie maturzyści i studenci nie wiedzą kim był Tadeusz Mazowiecki. A jak coś słyszeli, to zdaje im się, że chodzi o faceta, który wprowadził stan wojenny. Z drugiej strony – mimo znaczącego spadku czytelnictwa – w księgarniach działy z książką historyczną są jednymi z najobszerniejszych. Kilka gazet, drukowanych jeszcze na papierze, dość skutecznie poprawiło swoje wyniki finansowe wydawaniem dodatków historycznych. Każdy z nich sprzedaje się w kilkudziesięciotysięcznych nakładach. Dzieje się to też w sytuacji, gdy co chwilę słychać mędrków potępiających owo rzekomo typowe dla Polski zapatrzenie w przeszłość. Narzekających, że nie patrzymy w przyszłość, tylko uprawiamy kult martyrologii, przegranych powstań, bogoojczyźnianej mitologii itp. itd. Na dodatek historii – jako przedmiotowi szkolnemu – groziła całkowita marginalizacja. Bez historii nas nie ma Mimo to wystarczy wywiesić na internetowej stronie dowolnego medium tekst np. o Powstaniu Warszawskim, stanie wojennym czy Holokauście, by okazało się, że jest to tekst z największą liczbą wejść internautów. I z największą liczbą ich komentarzy, gdzie w wyjątkowo gorący sposób ścierają się zwolennicy przeciwnych racji. Jak wytłumaczyć te sprzeczności? W przypadku Polski powód jest fundamentalny. Przeżywanie własnej historii jest zasadniczym spoiwem polskiej tożsamości narodowej. Właściwie, oprócz języka, nie ma innego tak mocnego spoiwa. Coraz słabszym spoiwem – z racji laicyzacji – jest religia. Nie jest spoiwem kultura, bowiem nie ma już kanonu, który obowiązywał jakieś trzy dekady temu. Wtedy człowiek z pretensjami do myślenia o sobie jako osobie kulturalnej musiał przeczytać sprecyzowaną listę książek i mieć wyrobione zdanie w szeregu określonych pojęć. Co roku pojawiało się kilka książek i filmów, które poznać musieli wszyscy, którzy uważali siebie za inteligentów. Dziś tego obowiązku w Polsce nie ma, choć np. we Francji taki nieformalny kanon nadal istnieje. Nie łączy też nas obyczaj – ani folklor, ani kuchnia, ani specyficzny sposób spędzania czasu. Nie jesteśmy jak Grecy czy Włosi. Można na to narzekać, ale nie zmienia to faktu, że ten – najczęściej nieuzmysłowiony – czynnik, historia jest jedyną więzią łączącą Polaków. Przyszłością rządzi przeszłość Poszerzanie własnej wiedzy o historii jest też w Polsce elementem awansu społecznego. Oczywiście nie brakuje troglodytów na szczytach drabiny społecznej, ale jeśli ktoś nie ma bogatych rodziców, to musi się uczyć. W tym i historii. Łatwo sobie wyobrazić reakcję przełożonych czy starszych kolegów, którzy słyszą, że aplikant adwokacki lub stażysta w redakcji nie wie kim był Mazowiecki. To nie tylko docinki, czy złośliwe uśmieszki. To też przyklejona do delikwenta etykieta, że jest półgłówkiem, który nie powinien zbyt prędko awansować. Większość przedstawicieli polskich elit politycznych i intelektualnych ma szeroką wiedzę o przeszłości lub stara się udawać, że ją posiada. Wpadka dwóch młodych polityków, którzy mieli luki w wiedzy na temat Powstania Warszawskiego sporo ich kosztowała, choć oczywiście trudno jest wymierzyć takie wizerunkowe straty.

Bibliografia dotycząca przeciętnego niemieckiego czy angielskiego miasteczka jest kilkakrotnie większa od tej, która dotyczy podobnej miejscowości w Polsce. A ta jest i tak o wiele bogatsza niż bibliografia dotycząca miasteczka w Białorusi, Ukrainie czy Rosji. Zatem zainteresowanie historią jest przejawem zacofania czy wskaźnikiem rozwoju cywilizacyjnego?

Nie jest to kwestia snobizmu, ale realnych korzyści w oddziaływaniu na wyborców czy opinię publiczną. Tu mała dygresja: nawet prowadzona od trzech pokoleń piekarnia czy związek pszczelarzy chwali się swoją historią. To działa – my, odbiorcy takiego komunikatu, odczuwamy, że stykamy się z wytwórcami czegoś nieprzeciętnego, lepszego. W skali makro to oddziaływanie jest bardziej skomplikowane, ale bez przerwy jesteśmy poddawani perswazji związanej z historią. Budowanie legend Lecha Wałęsy, Tadeusza Mazowieckiego czy Lecha Kaczyńskiego ma wielkie znaczenie dla bieżącej gry politycznej. Ktoś powie, że to oszustwo. Nie, taki sąd jest naiwnością. Przez wieki wszędzie na świecie dokonania z przeszłości były podstawą do oceny teraźniejszości. Gdzieś przecież musimy szukać przesłanek. – Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość – napisał mądrze George Orwell. Historia znakiem bogactwa Polskie zainteresowanie historią nie jest też większe od tego, które obserwujemy w krajach, które są dla nas wzorem – czyli np. USA, Wielkiej Brytanii czy Niemczech. Stefan Korboński pisząc w latach 70. swoją historię polskiego państwa podziemnego miał wątpliwości, czy jest sens znów pisać o czymś, o czym powstało już tyle książek. Argumentował, że warto, przywołując fakt, że w tamtym czasie Amerykanie opublikowali około 40 tys. prac poświęconych wojnie secesyjnej. 40 tys. w pierwsze sto lat od zakończenia tej wielkiej, ale nie największej wojny! Jak wiemy – nadal są autorzy i czytelnicy zainteresowani pisaniem i czytaniem prac dotyczących wojny secesyjnej. Bibliografia dotycząca przeciętnego niemieckiego czy angielskiego miasteczka jest kilkakrotnie większa od tej, która dotyczy podobnej miejscowości w Polsce. A ta jest i tak o wiele bogatsza niż bibliografia dotycząca miasteczka w Białorusi, Ukrainie czy Rosji. Zatem zainteresowanie historią jest przejawem zacofania czy wskaźnikiem rozwoju cywilizacyjnego? Także moda na wydawanie kupy pieniędzy na mundury i tworzenie grup rekonstrukcyjnych przyszła do nas – jak każda inna – z Zachodu. W tym aspekcie historia jest rozrywką ludzi bogatych, a nie biednych i ciemnych. A w szerszym ujęciu można to sformułować tak – jeśli sami nie będziemy opisywać własnej historii, to opiszą ją inni. I nie będzie to opis taki, jaki chcielibyśmy przeczytać. Piotr Gursztyn fot. wiki

Największe kłamstwa w historii? Poznaj je z Magazynem Koncept.

Artykuły z tej samej kategorii

O nocach sierpniowych

Sierpniowe refleksje i emocje wokół rocznicy Powstania Warszawskiego. Czy powinniśmy zostawić dyskusje o jego sensie historykom, czy nauczyć się...

Nierówna równość 

Odkryj niewygodne prawdy o Wielkiej Rewolucji Francuskiej w nowym artykule Katarzyny Kotowskiej. Czy wiesz, jakie role odgrywały kobiety w...

Pierwszy strzał ostatniej wojny

Gdy 28 czerwca 1914 roku w prowincjonalnej Bośni wstawało słońce, nikt nie spodziewał się, że będzie to ostatni spokojny poranek na wiele, wiele lat. Tego...