Sieć znajomych, znajomi w sieci
Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...
Łukasz Adamski
Po mojej recenzji długo oczekiwanego filmu „Historia Roja” o “Żołnierzach Wyklętych”, spadła na mnie lawina krytyki. Niejednokrotnie na forach prawicowych portali pojawił się czysty hejt, za który będący na moim miejscu Radek Sikorski wysłałby Romka pozwy pisać.
Ba, jeden z prawicowych publicystów raczył mnie na portalu SDP nazwać „adwokatem diabła”, który powinien – nie tylko Tomasz Lis jest mistrzem finezji – iść do diabła. Jako libertarianin i miłośnik „South Park” nikomu zabraniać krytyki mnie i mojej osoby oraz ego mojej osoby nie będę. A jednak reakcja na moją recenzję jest znamienna. Polityczną wymowę „Historii Roja” Jerzego Zalewskiego oceniam bardzo pozytywnie. Uważam, że jest to film dydaktyczny i powinien być pokazywany na lekcjach historii. Niestety artystycznie ten film kuleje. Jest niespójny narracyjnie, nierówno zagrany, chaotycznie wyreżyserowany. Jasne, że powstawał w bólach kilka lat, bez budżetu i wsparcia państwa. Jednak skoro ujrzał światło dzienne i ma masowemu widzowi pokazać, kim byli “Wyklęci”, podlega takiej samej krytyce jak inne filmy.
Potrzebujemy kina historycznego. Musi to być kino nie tylko słuszne, jak „Historia Roja”, ale również kino robione według najlepszych wzorców. Kino z nowoczesnym storytellingiem, zjawiskowe w formie, eklektyczne gatunkowo. Jednym słowem – musimy robić kino hollywoodzkie, choć wcale nie potrzebujemy na to wielkiego budżetu. Choć „Miasto 44” dowiodło, że potrafimy robić również takie kino, to możliwości polskiego przemysłu nakazywałyby raczej skierowanie się w stronę kina mniejszego, ale równie sugestywnego. Padł pomysł, by zainteresować Hollywood naszą historią. Natychmiast go wyśmiano w pewnych kręgach, a nie jest to chybiony postulat. Gruzini – z takimi gwiazdami jak Andy Garcia i Val Kilmer – pokazali światu agresję Rosji na ich kraj. Chińczycy do swojego filmu historycznego zaangażowali Christiana Bale’a. Niemniej jednak o wiele prostszy w Hollywood jest lobbing, który polega na tym, by zainteresować konkretną gwiazdę jakimś aspektem naszej historii. Swoje filmy o Bałkanach i Izraelu zrobiły przecież Angelina Jolie i Natalie Portman. Zamiast tracić energię na dotarcie do kapryśnego Hollywood, epiej poświęcić ją na wypracowanie własnego szablonu historycznego kina, które sprzedamy światu.
Oczywiście wzorem do naśladowania jest „Snajper” Clinta Eastwooda, który równocześnie skupia się na osobistym dramacie żołnierza, demonach wojny i opowiada o czystym patriotyzmie. A przy tym jest to kino uniwersalne, trafiające do widza międzynarodowego. Jeżeli chcemy sprzedać światu swoje bohaterstwo, musimy je opakować nie w hermetyczny polski kod kulturowy, ale w język zrozumiały na każdej szerokości geograficznej. Dlaczego nie zrobić filmu o torturowanym przez UB żołnierzu AK czy NSZ w duchu „Głodu” Steve’a McQueena? Takie skromne, małe kino nie potrzebuje wielkiego budżetu, a jego wymowa bywa bardziej piorunująca niż wielkich produkcji. Dlaczego nie pokazać alternatywnej historii zemsty na komunistach w klimacie „kina zemsty” Tarantino albo baletu śmierci Sama Peckinpaha? Powstała w zeszłym roku w Polsce „Hiszpanka” Łukasza Barczyka – film z hollywoodzkim aktorem Crispinem Gloverem na pokładzie kosztował 25 milionów złotych i był chyba największą wtopą finansową polskiej kinematografii. Wszystko przez zbyt odjechane wizjonerstwo Barczyka i fatalną, pełną bufonady promocję. Porażka „Hiszpanki” nie oznacza, że podobnych prób gatunkowego opakowywania polskiej historii nie powinniśmy podejmować.
Można też szukać prowokacyjnego języka. Tegoroczny oscarowy, szokująco nakręcony węgierski „Syn Szawła” jest dobrym przykładem. Roberto Benigni był równocześnie wzruszający i zabawny w „Życie jest piękne”. Oba filmy nie wymagały wielkich środków finansowych, a zachwyciły świat. Uważam, że świat powinien zobaczyć film o Smoleńsku, pokazujący całościowo to mroczne wydarzenie z polskiej historii. Temat nadaje się znakomicie na krwiste kino sensacyjne albo klasyczny katastroficzny dramat w duchu filmu „Lot 93” Greengrassa. Polskie kino dopiero zaczyna być gatunkowe. Robimy w koń- cu horrory i kino akcji z prawdziwego zdarzenia. Polska historia jest zaś tak bogata we wręcz filmowe zwroty akcji, że nie będzie problemów ze znalezieniem odpowiednich tematów. Trzeba je jednak dobrze ugryźć. Inaczej zostanie nam upajanie się moralną racją przedstawioną w filmach typu „Historia Roja”, za którą nie pójdzie sukces komercyjny. Za dużo w tym narodzie było wyłącznie moralnych zwycięstw.