Kontusz i sukmana
Kwestia chłopów i ich miejsca w dziejach niedawno stała się popularnym tematem, zarówno na popularnonaukowych portalach, jak i pośród...
Przy okazji styczniowych obchodów wyzwolenia niemiecko-nazistowskiego obozu koncentracyjnego KL Auschwitz prezydent Bronisław Komorowski w wywiadzie zapowiedział, że ma zamiar zorganizować 8 maja 70. rocznicę zakończenia II wojny światowej w Gdańsku na Westerplatte. Głównym punktem miałaby być dyskusja historyków na temat tego doniosłego wydarzenia, która sprzyjałaby integracji europejskiej i pogłębianiu świadomości historycznej. Pomysł wywołał gwałtowny sprzeciw przedstawicieli władz rosyjskich, które odebrały go jako próbę umniejszenia znaczenia Dnia Zwycięstwa obchodzonego w Rosji 9 maja i zwieńczonego defiladą wojskową na Placu Czerwonym w Moskwie.
Warto z tej okazji przybliżyć historyczny kontekst. Trzecia Rzesza skapitulowała już 7 maja we Francji w Reims. Pod presją Stalina powtórzono jednak podpisanie aktu kapitulacji na terenach opanowanych przez Rosjan, w Berlinie. Miało to miejsce 8 maja w berlińskim kasynie o godzinie 22:30 (w Moskwie ze względu na różnice czasowe był już 9 maja). Dlatego Europa Zachodnia świętuje koniec wojny 8 maja, natomiast Rosja wraz z państwami utrzymującymi z nią bliskie kontakty (do 1989 r. była to cała podbita przez Stalina Europa Środkowo-Wschodnia, w tym również Polska) 9 maja.
Należy się jednak zastanowić, czy Polacy w ogóle powinni obchodzić zakończenie wojny w maju 1945 r., i właściwie nieważne, 8 czy 9 dnia miesiąca. Przecież wojna w Polsce nie skończyła się wraz z upadkiem Trzeciej Rzeszy, a koniec okupacji niemieckiej nie oznaczał ani odzyskania suwerenności, ani spokoju, ani wolności. Cała Europa Środkowo-Wschodnia została podporządkowana ZSRS. Władze komunistyczne podległe Stalinowi oraz opierające się na Armii Czerwonej i NKWD wprowadziły w rzeczywistości sowiecką okupację. Również brak obecności polskich żołnierzy w zwycięskiej defiladzie w Londynie w 1946 r. można traktować jako symbol nieistnienia niepodległej Polski.
Nie można zatem mówić o końcu wojny w Polsce w 1945 r. Z nowym wrogiem walczyli przede wszystkim ci sami żołnierze, którzy poszli bić się o Ojczyznę we wrześniu 1939 r. Żołnierze Wyklęci, bo tak mówi się o członkach powojennego, niepodległościowego podziemia, walczyli osamotnieni z Armią Czerwoną i podporządkowanymi jej służbami bezpieczeństwa, co kończyło się przeważnie śmiercią lub długoletnim więzieniem, oraz represjami dla wszystkich członków rodziny. Ostatni żołnierz, Józef Franczak ps. „Lalek” został otoczony w obławie i zamordowany przez komunistów dopiero w 1963 r. Jego głowa, odcięta już pośmiertnie, została odnaleziona dopiero w grudniu ubiegłego roku.
Defilada wojskowa w Moskwie, największa uroczystość organizowana z okazji zakończenia II wojny światowej, budzi od lat wiele kontrowersji. Przede wszystkim, Rosja jest spadkobierczynią ZSRS, który nie przynosił ani końca wojny, ani upragnionej wolności. Ale i bez tego uczestniczenie w tych uroczystościach może budzić sprzeciw. Nie można zapomnieć, że defiladą idzie wojsko rosyjskie, które realizuje tę samą, imperialistyczną politykę Rosji, widoczną znów szczególnie w czasach współczesnych. Przykładem wojny w Czeczenii (w 1996 r. w tym samym czasie defilowano w Moskwie), w Gruzji, a teraz aneksja Krymu oraz wojna w rejonie Donbasu na Ukrainie.
Pomysł, żeby obchodzić koniec wojny w innym miejscu niż Moskwa jest na pewno racjonalny i łatwy do wytłumaczenia, jednak należy się zastanowić nad sensownością jakichkolwiek obchodów 8 lub 9 maja. Szczególnie, że w czasie kampanii wyborczej należy podchodzić do wszystkich propozycji polityków ze sporym dystansem. Koniec II wojny światowej to temat, który do dziś wywołuje wiele emocji. Sposób, w jaki postrzegamy tamte wydarzenia, ma duży wpływ na to, jak patrzymy na całą historię najnowszą, kształtuje nas i na pewno nie można tego lekceważyć albo zapominać.
Stanisław Płużański. student II roku historii na Uniwersytecie Warszawskim