Kontusz i sukmana
Kwestia chłopów i ich miejsca w dziejach niedawno stała się popularnym tematem, zarówno na popularnonaukowych portalach, jak i pośród...
W historii zdarzyło się tak wiele kontrowersyjnych rzeczy i zdarzeń, że o wielu z nich nawet się nie wspomina. Pewne fakty z takich zdarzeń są ukrywane i utajniane, aby nie ujrzały światła dziennego. Tym razem przedstawiamy trzy fakty z historii, o których niewiele się mówi.
Ponad 900 członków sekty pod nazwą Świątynia Ludu popełniło samobójstwo. Jak wyglądało życie w tej organizacji?
Z zewnątrz życie w kolonii Janestown w Gujanie wyglądało na spokojne i poukładane.
W rzeczywistości prawda była zupełnie inna. Miejscowość została założona w połowie lat 70., a mimo to była świadkiem tragicznych wydarzeń, takich jak zbiorowe samobójstwo 909 osób należących do Świątyni Ludu.
Historia tego zgrupowania zaczyna się w latach 50., konkretnie w 1956 r., kiedy 25-letni kandydat na kapłana kościoła metodystów Jim Jones niezadowolony z podziałów rasowych widocznych w kościele oraz dyskryminacji postanowił założyć własną organizację pod nazwą Świątynia Ludu. W kluczowym momencie w sekcie znajdowało się ok. 30 tys. osób, a majątek, jaki posiadała, liczył 15 mln dolarów. Nie była to jednak jedynie zwykła organizacja religijna. Przywódca był darzony wielkim szacunkiem, a najważniejszymi zasadami były wartości socjalistyczne.
Z czasem na jaw wychodziły informacje o tym, jakie zakazy są stosowane względem kontroli członków sekty. Kiedy w prasie zaczęły pojawiać się artykuły na ten temat, założyciel sekty z członkami uciekł do Gujany, gdzie założył miasto o nazwie Jonestown. Miało to być inne miejsce niż poprzednia osada, ale z czasem przywódca grupy powracał do poprzednich zasad, za które był tak krytykowany.
Z upływem lat sekta zaczęła upadać, a jej członkowie buntowali się przeciwko ciągłej kontroli i licznym zakazom. Pogarszała się również sytuacja materialna zgromadzenia. Przywódca zaczął nawet planować przeniesienie sekty do ZSRR, ale te plany nigdy nie doszły do skutku.
W mediach pojawiały się informacje i zeznania byłych mieszkańców o panujących złych warunkach w mieście. Doprowadziło to do wybuchu rewolucji 18 listopada 1978 r. Wizyta kongresmena, który zażądał wypuszczenia chętnych osób z ugrupowania, zakończyła się strzelaniną i jego śmiercią. W konsekwencji tych zdarzeń Jones wdrożył w życie plan zwany „białą nocą”. Wtedy to duża grupa osób prawdopodobnie została zmuszona do popełnienia zbiorowego samobójstwa.
Po tych tragicznych wydarzeniach sekta przetrwała jeszcze rok, a swoją działalność zakończyła, gdy został sprzedany cały jej dobytek. Ostatnia msza odbyła się 3 grudnia 1979 r. Kilka dni później członkowie złożyli wniosek o oficjalne rozwiązanie tej organizacji, która od tego dnia przestała istnieć, pozostawiając po sobie wiele tajemnic.
Polacy odegrali ważną rolę w bitwie o Anglię, ale niestety Brytyjczycy zapomnieli już o tej bohaterskiej walce. Nawet w naszym kraju mało osób wie o tym, jak wyglądał słynny bój, a Dywizjon 303 jest znany jedynie z lektury szkolnej.
Kilka lat temu jedna z brytyjskich partii politycznych na swoich ulotkach umieściła rysunek sławnego Supermarina Spitfire’a. Ten samolot jest kojarzony głównie z obroną niepodległości narodu. Samolotem o numerach RF-D przedstawianym na ulotkach latał najczęściej major Jan Zumbach, który był dowódcą polskiego Dywizjonu 303. Na nosie maszyny był widoczny charakterystyczny biało-czerwony znak Polskich Sił Powietrznych.
Kiedy w 1993 r. w Capel-le-Ferne odsłonięto pomnik upamiętniający bitwę o Anglię, nie umieszczono na nim polskich symboli dywizjonów 302 i 303. Jednak w kolejnych latach przy naprawie pomnika znaki te zostały dodane w centralnym miejscu.
Wiele należy poprawić w tej kwestii zarówno w Polsce, jak i Wielkiej Brytanii. Żelazna kurtyna, która podzieliła Europę na wiele lat, nie ułatwiła tego zadania. Do dzisiaj przeciętny Brytyjczyk niewiele wie o Polakach walczących w jego kraju podczas wojny. Polacy również nie mają pojęcia o tym, że nasi rodacy byli tak zaangażowani w walkę na Zachodzie. Wciąż nie jest łatwo uwierzyć w to, że pod brytyjskim dowództwem służyło w sumie 17 tys. mężczyzn oraz kobiet z Polskich Sił Powietrznych. Traktowali wtedy Anglię jak własny dom, gdzie mogli pokazać swoje umiejętności w walce.
Jedynym źródłem wiedzy o Dywizjonie 303 jest napisana przez Arkadego Fiedlera powieść o tym samym tytule w 1942 r.
Anglicy po wykorzystaniu wszelkich możliwych sposobów obrony potrzebowali pilnie do walki wykształconych lotników. Wobec tego otrzymali pomoc właśnie od Polaków, którzy po tragediach na ojczystej ziemi zapragnęli ponownie stanąć do walki. Przeszkodami, jakie spotkali, były bariera językowa i inny układ brytyjskich maszyn. Wobec tego musieli uczyć się na własnych błędach podczas licznych ćwiczeń. Z tego okresu zachowało się niewiele dokumentów i fotografii, ale najbardziej zapaleni badacze wciąż starają się odkrywać nowe fakty i przywrócić zapomnianą sławę Polakom.
W historii Ameryki nie brakuje tajemniczych zagadek i mrocznych faktów o jej początkach. O wielu rzeczach, takich jak niewolnictwo czy handel ludźmi, Amerykanie z pewnością chcieliby zapomnieć.
Niewolnictwo, które kojarzy się przede wszystkim z przymusową z pracą ciemnoskórych osób na plantacjach, było już znane za czasów Krzysztofa Kolumba. Sam wielki odkrywca od 1482 r. podróżował na portugalskich statkach niewolniczych. W kolejnych latach Hiszpanie wykorzystywali niewolników w kopalniach złota oraz na plantacjach. W tym czasie jednak bardzo szybko rozmnażały się śmiertelne zarazki, które powodowały śmierć ludzi. Po stratach, jakie przynosiły choroby, powrócono do siły roboczej w postaci Afrykanów, którzy byli sprzedawani przez Portugalczyków. W ostateczności do Ameryk w latach 1500–1800 przyjechało ok. 2,5 mln ludzi z Europy oraz 12 mln Afrykańczyków.
Indianie byli przyzwyczajeni do swoich praktyk i podobno nadal stosowali np. kanibalizm. Mogły to być jednak nieprawdziwe informacje, które miały powodować konflikty między ludnością. Akty kanibalizmu zdarzały się natomiast ludności przybyłej zza oceanu.
Drastyczna sytuacja miała miejsce w Wirginii, kiedy to w 1607 r. przybyła grupa Anglików, wśród których nie było ani jednej kobiety. Na gubernatora został tam wybrany John Smith, ale nie był on zadowolony z ludności przybyłej na nowe tereny. W całej grupie znalazł jedynie jednego stolarza i dwóch kowali. Największą populację stanowili natomiast handlarze i żołdacy, którzy nie nadawali się do stworzenia państwa. Aby zmotywować ludność do pracy, wprowadził zasadę: „Kto nie pracuje, ten nie je”. Efekt był jednak odwrotny do tego, jakiego oczekiwał. Koloniści szybko się zbuntowali i odesłali go do Anglii, oskarżając o zrujnowanie powstającego miasta.
Na przełomie 1609/1610 r. okazało się, że zaniedbywanie ziemi oraz walka z sąsiadami jest tragiczna dla kolonistów. W czasie zimy liczba mieszkańców drastycznie spadła.
Fiaskiem okazała się również ekspedycja wysłana w 1587 r. do współczesnej Karoliny Północnej. Już drugi raz próbowano zasiedlić ten obszar i stworzyć angielską osadę w Ameryce. Na gubernatora został wybrany John White. Wcześniej brał on udział w wyprawie pod dowództwem Waltera Relaigha, który to z grupą ludzi zbudował fort i domy mieszkalne. Na początku życie toczyło się tam spokojnie, ale po upływie pewnego czasu koloniści zaczęli głodować, a powodem tego było opóźnienie transportu żywności zza oceanu. Zdesperowana ludność na statku powróciła w drogę powrotną do ojczyzny. Zawiodło przede wszystkim zaopatrzenie. Wobec tego Smith w ostateczności porzucił kolonię i powrócił do ojczyzny.
Do dzisiaj nie ustalono, co działo się w tym forcie, kiedy nie było gubernatora. Pewny jest jednak fakt, że początki zasiedlenia Ameryki – mimo dobrych chęci – nie należały do najłatwiejszych.