Czy szkoła rzeczywiście wychowuje?
Czy obecny system edukacji naprawdę spełnia swoje zadanie? 🤔Zobacz, jakie wyzwania stoją przed dzisiejszymi szkołami i dlaczego warto zadbać...
W świecie przed kryzysem wszyscy patrzyli na działania rządów. W świecie po upadku Lehman Brothers wszyscy patrzą na to, co robią banki centralne. A te faktycznie robią dużo i czasami postępują niestandardowo – potrafią nawet skupować akcje Apple’a.
Jak trwoga, to do… banków centralnych. Rok 2008 – poza wieloma innymi słabościami wolnego świata – dowiódł niedoskonałości organów nadzoru finansowego, poszczególnych rządów i instytucji europejskich. W konsekwencji, początkowy kryzys rynków finansowych, szybko przemienił się w kryzys finansów publicznych i ogólną dekoniunkturę gospodarczą połączoną z pikowaniem wskaźników makroekonomicznych i wykresów giełdowych. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, nie będzie żadną kontrowersją stwierdzenie, że koła ratunkowe światowej gospodarce rzuciły banki centralne. No, ale jeśli dysponuje się grubo ponad 10 bilionami dolarów…
Bledną Messi i Ronaldo
Częściej niż o szefach rządów: Obamie, Cameronie, Abe, mówi i pisze się w ostatnim czasie o Rezerwie Federalnej, Banku Anglii, czy Banku Japonii – instytucjonalnych strażnikach systemów finansowych tych trzech państw. Myliłby się jednak ten, kto redukowałby ich aktywność i znaczenie tylko do roli strażników – to czasami najbardziej ofensywni napastnicy, przy których Messi i Ronaldo jawią się jako zahukani chłopcy. Taki stan rzeczy ma swoje podstawy, bo wynika wprost z potężnych kompetencji wspomnianych banków centralnych. Odpowiadając za stabilność systemu finansowego w swoich krajach, dysponują narzędziami bezpośrednio wpływającymi na całą sytuację gospodarczą i stan finansów publicznych. Wystarczy wspomnieć, że w przeciwieństwie do kontynentalnych banków centralnych (o czym w dalszej części tekstu), w uprawnieniach/obowiązkach FED-u, Banku Anglii i Banku Japonii, znajduje się walka z bezrobociem oraz – kluczowa, jak się okazuje w czasach gospodarczego sztormu – możliwość finansowania deficytu budżetowego państwa.
Strategia Samurajów
W tym ostatnim przypadku, chodzi o nic innego jak zwiększenie podaży pieniądza na rynku i zapewnienie lepszej płynności systemowi finansowemu. Na ile to kluczowy element aktywności banków centralnych USA, Wielkiej Brytanii i Japonii, niech powiedzą kwoty, jakie na ten cel są przeznaczane. FED wydaje miesięcznie na wykup rządowych papierów wartościowych 85 mld USD (to ok. 2/3 rocznego budżetu Polski), Bank Anglii kupuje miesiąc w miesiąc ok. 30 procent wszystkich rządowych obligacji, finansując tę operację z programu, do którego przypisane jest „skromne” 375 mld funtów. Ciekawym przypadkiem jest Japonia, od 1992 roku pogrążona w recesji i dodatkowo zmagającą się w ostatnich latach z problemem deflacji (a wiadomo – jak deflacja, to wszelkie inwestycje są nieopłacalne). To, co od roku dzieje się w Kraju Kwitnącej Wiśni już okrzyknięte zostało od nazwiska urzędującego premiera Shinzo Abe – „abenomiką”, przez niektórych twórczo rozwijane jako „samurajska jazda bez trzymanki”. Nie bez powodu. Z jednej strony – dług publiczny Japonii sięga 250 proc. jej PKB (dla porównania – Grecji 175). Z drugiej – wzrost gospodarczy po I półroczu wyniósł prawie 3,5 proc. Mało tego, Japonia jest w zasadzie niezależna od fochów i spekulacji zagranicznych inwestorów. Pod koniec zeszłego roku ledwie 8,7 proc. japońskiego zadłużenia było w rękach obcokrajowców. Japońskie obligacje w zdecydowanej większości kupują sami Japończycy albo japońskie instytucje: banki, fundusze inwestycyjne i emerytalne. Samuraje importowali amerykański wzorzec i realizują program stymulacji gospodarki poprzez tzw. luzowanie ilościowe (quantative easing). Wartość programu przekroczy 1,4 biliona dolarów, co praktycznie podwoi podaż pieniądza na rynku. Bank Japonii skupuje przy tym obligacje rządowe, których wartość wynosi 75 mld dolarów miesięcznie. Więcej – Bank Japonii inwestuje również w akcje funduszy inwestycyjnych i spółek. Podobnie zresztą jak Bank Korei, Czech i Szwajcarii. Ten ostatni, tylko w I kwartale tego roku, zarobił na obrocie akcjami 5 mld franków, co stanowiło ponad 40 proc. całego zysku SNB. Dużą aktywnością na rynku obrotu akcjami wykazuje się też bank centralny Izraela, którego portfel akcyjny zwiększył się ostatnio do ponad 4 mld dolarów. Izraelczycy kupili m.in. spory pakiet akcji Apple’a, ale jak na razie na nim tracą.
A Europa w swoim tempie…
Dla Europy (zwłaszcza państw strefy euro) bankiem banków jest EBC – Europejski Bank Centralny. On też trochę pohulał, ale nie ma takich argumentów i narzędzi w ręce jak FED, czy banki centralne Anglii i Japonii. Nabył obligacje państwowe krajów zagrożonych (Grecja, Włochy, Hiszpania, Portugalia) za 211 mld euro. Udzielił, w klimacie awantury i dymisji, pożyczek europejskim bankom komercyjnym w wysokości ponad 1 biliona euro. Rozluźnił zasadę zabezpieczeń – akceptuje teraz nie tylko obligacje rządowe, ale też papiery korporacyjne, czy listy zastawne. Jednak, choć to uspokoiło rynki i poprawiło płynność europejskich systemów finansowych, trzeba było we wrześniu 2012 roku wyrazić gotowość do interweniowania poprzez szerszy niż dotychczasowy skup obligacji z rynku (operacje Outright Monetary Transactions – OMT). Już sama deklaracja EBC o możliwości nielimitowanego skupu obligacji krajów strefy euro uspokoiła rynki. Narzędzie to bowiem umożliwia nielimitowany skup obligacji skarbowych, np. od banków komercyjnych, w celu obniżenia ich rentowności. Zanim jednak EBC podejmie te działania, do gry musi wkroczyć fundusz ratunkowy dla strefy euro: EMS (Europejski Mechanizm Stabilizacyjny). I wkracza – dotychczas największą operacją EMS było dokapitalizowanie kwotą ponad 36 mld euro czterech hiszpańskich banków (za pośrednictwem madryckiego rządu). Fundusz ratunkowy eurozony działa na tyle skutecznie, że jak na razie żadne z państw nie wystąpiło o pomoc w postaci operacji OMT.
Under control, czyli Polska
W przeciwieństwie do FED-u, Banku Anglii, czy Japonii, polski bank centralny nie może i na razie nie musi sięgać po rozwiązania definiowane jako „jazda po bandzie”. Tradycyjnie, bank centralny jest bankiem emisyjnym, czyli emituje pieniądze. W Polsce oznacza to, że bank centralny kontroluje obieg gotówki (teraz jest to ponad 120 mld zł w naszych portfelach).
Po drugie – jest bankiem państwa. Obsługuje instytucje państwowe i prowadzi rozliczenia jednostek skarbu państwa (policji, sądów, etc.). W krajach takich jak USA, Japonia, Wielka Brytania bank centralny jest także bankiem ostatniej instancji dla państwa – jest nabywcą rządowych papierów wartościowych. Ale tak nie jest w Europie kontynentalnej i tak nie jest w Polsce, która przyjęła model bankowości centralnej dominujący w Europie kontynentalnej. Nasz bank centralny ma zakaz finansowania deficytu państwa (stanowi o tym nawet konkretny zapis w konstytucji). Narodowy Bank Polski jest też bankiem banków – instytucją, która udziela pomocy finansowej, czyli kredytu (tzw. refinansowego), gdy banki komercyjne mają problemy z płynnością, ale są wypłacalne. Robi się to pod zastaw, najczęściej pod posiadane przez bank komercyjny obligacje skarbu państwa. NBP prowadzi też politykę pieniężną, która ma na celu utrzymanie poziomu tempa wzrostu cen na odpowiednim poziomie – tak by inflacja nie wymknęła się w Polsce spod kontroli. Od 15 lat realizowana jest tzw. strategia celu inflacyjnego, w której kluczową rolę od 2004 roku odgrywa cyfra 2,5. Tyle – plus/minus 1 – może wynieść inflacja w danym miesiącu. Temu służy zmienność stóp procentowych, które co miesiąc koryguje (bądź nie) Rada Polityki Pieniężnej (9 osób na 6 lat, po 3 osoby wybierane przez Sejm, Senat i Prezydenta RP). Prezes NBP jest przewodniczącym Rady i w razie remisu podczas głosowania decyzji, jego głos liczony jest podwójnie. Podobnie jak w całym wolnym świecie, główna stopa procentowa w Polsce jest teraz bardziej na niższym niż wyższym poziomie – wynosi 2,5 procent, kiedy to jeszcze w listopadzie 2012 roku była prawie dwukrotnie wyższa. Polski bank centralny emituje też własne bony pieniężne – czasami codziennie, czasami raz na tydzień, albo raz na miesiąc. Od czego to zależy? Od zjawiska nadpłynności na rynku. Pojawia się nadpłynność, albo jej zwiastun, puszczana jest emisja papierów skarbowych Narodowego Banku Polskiego (nadpłynność polskiego sektora bankowego szacowana jest obecnie na ok. 100 mld zł.). Aktywność naszego banku centralnego w porównaniu z FED-em, bankami centralnymi Wielkiej Brytanii, czy Japonii może wydawać się nudziarstwem. I całe szczęście dla stabilności finansowej naszego państwa.
Nowe pomysły na wyposażenie NBP
W wielu krajach bank centralny jest jednocześnie regulatorem i nadzorcą systemu bankowego. Ale nie u nas. W Polsce regulatorem rynku finansowego jest teraz Komisja Nadzoru Finansowego. Ona wydaje rekomendacje, nakłada kary, kiedy trzeba kontroluje poszczególne banki. No, właśnie…poszczególne. W minionych latach regulatorzy rynku bankowego w Irlandii, czy Hiszpanii nie mieli dostatecznych narzędzi, by przeciwdziałać takim zjawiskom jak bańki spekulacyjne, np. w nieruchomościach. Wszystkie zakażone banki postępowały tak samo, aż w końcu spekulacje stały się normą. W Polsce nie bańka na rynku nieruchomości jest zagrożeniem – największym zagrożeniem, zdaniem prezesa NBP Marka Belki, nie tylko dla sektora finansowego, ale całej gospodarki, są kredyty zaciągnięte we frankach i euro (wartość ich to ok. 150 mld zł). Stąd idea powołania Rady ds. Ryzyka Systemowego, na czele której stanie prezes banku centralnego. Jej głównym celem będzie definiowanie nie obecnych, ale przyszłych zagrożeń makroekonomicznych dla polskiej gospodarki i rekomendacje działań nie „po”, a „przed” potencjalnym niebezpieczeństwem.
Kryzys i co dalej?
Dotychczasowy przebieg kryzysu udowodnił, że banki centralne zdały egzamin i były stabilizatorem sytuacji w czasie sztormu. Ale zdały ten egzamin w odniesieniu do polityki krótkookresowej i osiągnięcia szybkich efektów. Jeśli będą mogły zameldować wykonanie zadania w perspektywie długofalowej, to szefowie poszczególnych rządów powinny rzucić się im ze szczęścia na szyję.