“Byłem, można powiedzieć, takim omnibusem”
Legenda polskiej piłki nożnej - trener Jacek Gmoch opowiada o swojej historii. Co zakończyło jego karierę piłkarską? Jak stał...
Zobacz wywiad z Piotrem Małachowskim, polskim mistrzu o gołębim sercu. Rozmawia Jerzy Chwałek.
Piotr Małachowski: Są plusy i minusy zmiany terminu. Będę o rok starszy, więc to jest minus. Natomiast pozytywem jest to, że mogłem poddać się zabiegowi oczyszczenia kolana, bo gdyby igrzyska odbyły się zgodnie z planem, to trudno byłoby zdążyć z przygotowaniami do nich. Nie mogłem dłużej czekać z tym zabiegiem, bo czułem duży dyskomfort w kolanie.
Tych zaległości się nie nadrobi, bo pewne chwile już minęły. Mój syn ma już siedem lat. Nie widziałem tego, jak uczył się chodzić, później mówić, bo przebywałem wówczas na zgrupowaniach. Ale teraz poświęcam mu więcej czasu, jak choćby przy odrabianiu lekcji.
Mój brat bliźniak urodził się z wadą serca i niestety nie udało się już go uratować. Mój synek też urodził się z wadą nerek. Z żoną byliśmy postawieni niepodziewanie przed takim faktem, bo w trakcie jej ciąży wszystko było dobrze. Tymczasem po narodzinach Henryka były problemy, nawet nie wiedzieliśmy, z jakiego powodu. Wiem, jak to jest, gdy rodzice są bezradni, bo nie ma złotego środka czy leku, a nagle trzeba zadbać o zdrowie i życie dziecka. Dlatego jeśli statuetka za wygranie Diamentowej Ligi czy medal olimpijski – bo te trofea zlicytowano – miały komuś pomóc, to je oddałem. Mają leżeć w domu, żebym za 20–30 lat miał się komuś nimi chwalić? Po co? Teraz żyjemy w dobie internetu i wszystko można sprawdzić, włącznie z tym gdzie, kiedy i jaki medal zdobyłem. Dlatego jeśli znaleźli się ludzie, którzy wylicytowali te trofea, to fajnie się było nimi z kimś podzielić.
Utrzymuję kontakt z rodzicami Tymka czy Olka, którym pomogłem pieniędzmi z licytacji. Rodzice piszą do mnie, składają życzenia, a dzieciaki najgorsze mają za sobą, cieszą się życiem i to jest świetna sprawa. Chociaż w wypadku Olka, który miał nowotwór oka, były jeszcze komplikacje. Dla mnie pieniądze to nie wszystko, bo czasami wcale nie przynoszą szczęścia. Ten świat jest tak skonstruowany, szczególnie w dobie pandemii koronawirusa, że trzeba się dzielić z innymi ludźmi. Nie zawsze jest to kwestia pieniędzy, bo czasami drugi człowiek potrzebuje innego typu wsparcia, choćby zwykłej rozmowy.
Domyśla się Pan, że chodzi o moją rywalizację z braćmi Robertem i Christophem Hartingami. Szczególnie z Robertem, z którym walczyliśmy na wielu zwodach. On miał lepszy bilans w naszych bezpośrednich pojedynkach, może dlatego Niemcy mnie polubili. Żartuję oczywiście, bo nasza rywalizacja zawsze była zdrowa – raz on wygrał na wielkich zawodach, a innym razem ja. Walczyliśmy na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata, kilka razy robiliśmy duże show. Podczas MŚ w 2009 roku w Berlinie konkurs rzutu dyskiem okrzyknięto najciekawszą konkurencją imprezy(R. Harting zdobył złoty, a Małachowski srebrny medal – przyp. red.). Nie zawsze mieliśmy ze sobą dobry kontakt, ale to dlatego, że dzieliła nas bariera językowa. Gdy już zacząłem uczyć się angielskiego, często rozmawialiśmy, śmialiśmy się z naszej rywalizacji.
Tak. Robert cieszy się życiem, niedawno urodziły mu się bliźniaki. Zobaczy, co to znaczy mieć dzieci, bo gdy mu opowiadałem, jak mój Henryk wstaje rano i jakie mam obowiązki z tego powodu, to nieraz się dziwił albo nie dowierzał. Obecnie, gdy ja go o coś spytałem, to często mówi, że jest niewyspany z powodu swoich dzieci. Powiedziałem mu niedawno: „Witaj w klubie, teraz wiesz, jak to jest mieć dziecko”. Wcale nie mówię, żebym narzekał, bo to wspaniale być ojcem.
Oczywiście, że nie byłem zadowolony, że przegrałem te zawody, ale takie jest życie. Dałem z siebie maksimum możliwości na tych imprezach. Może przez dramaturgię wspomnianych konkursów wszyscy o nich pamiętają i ja też ich nie zapomnę, a może jeszcze kolejne wyzwania przede mną.
Oczywiście, że są takie stadiony. Przede wszystkim lubię startować w Polsce dla naszych kibiców, pewnie dlatego, że przez całą karierę miałem stosunkowo mało startów w kraju. Lubię mitingi w niedużych miejscowościach jak Cetniewo czy Spała. To przyjemne, gdy wchodzisz na stadion i kibice zachęcają cię okrzykami: „Dawaj, wygrasz, walcz”. Stadion w Berlinie też zawsze dobrze wspominam, bo mieszka tam dużo Polaków, którzy zawsze kibicują. Gdy słyszysz ich okrzyki i widzisz biało-czerwone flagi, to dostajesz pozytywnego kopa. Sport bez kibiców byłby nudny.
Na razie dajemy radę, bo czasami jadę do Tallina, a innym razem mój trener Gerd Kanter przyjeżdża do Spały. Trenowaliśmy wspólnie na Teneryfie i w RPA. Gdy zaczną się poważne treningi i nie będzie można wyjeżdżać z Polski albo wjeżdżać do Estonii bez konieczności kwarantanny, to mogą być problemy. Jakoś trzeba będzie sobie z tym radzić.
Jestem chyba najstarszym dyskobolem na świecie startującym na dużych imprezach, siłą rzeczy znamy się z Gerdem od wielu lat. Zaufałem mu, bo wierzę, że z naszej współpracy może coś wyjść. Nie mam kompleksu swojego wieku, bo ważne jest to, jak się czuję. To chyba tylko w Polsce tak się utarło, że jeśli lekkoatleta ma 35–37 lat, to jest już stary i do niczego się nie nadaje. Może nie mam już takiej mocy, ale mam doświadczenie, które w mojej dyscyplinie jest bardzo ważne.
Jestem w dalszym ciągu głodny startów, ale z drugiej strony może to jest chora ambicja sportowca? Rzut dyskiem to sport indywidualny i może podchodzę do tego trochę egoistycznie, ale jest we mnie chęć walki i to jest najważniejsze. Chcę pracować, mam swoje cele i marzenia. Gdybym wygrał Igrzyska w Rio przed czterema laty, to może bym już zakończył karierę i robił coś innego.
Medal olimpijski w Tokio. Chciałbym zakończyć swoją przygodę ze sportem medalem na najważniejszej imprezie. Możliwe, że po zakończeniu kariery zostanę przy sporcie, choć nie wiem jeszcze w jakiej roli – może organizatora imprez lub trenera. Dzięki Ministerstwu Sportu powstał program „Super Trener”, którego jestem ambasadorem, i może zacznę się kształcić w tym kierunku. Chciałbym też pokazać sport synowi, bo jest trochę zaangażowany w tę dziedzinę. Chodzi ze mną na treningi i rzuca dyskiem. Z jego zdrowiem jest już wszystko dobrze i niech tak zostanie.