Goście z układu obok
Motyw obcej cywilizacji dosyć często pojawia się w kulturze. Spotkanie z przybyszami porusza naszą wyobraźnię na wielu płaszczyznach. Pierwszą myślą sporej części...
W wakacje przychodzimy do Was z recenzjami „Małej mamy” i „Top Gun: Maverick”. Która z propozycji przekona Was bardziej? Zobaczcie, co na temat produkcji ma do powiedzenia Mateusz Kuczmierowski.
Gdy poznajemy Nelly (Joséphine Sanz), ośmioletnią bohaterkę Małej mamy, żegna się ona z pacjentkami i pracownikami domu opieki, w którym zmarła jej babcia. Jej Nelly w swoim odczuciu nie pożegnała wystarczająco, chociaż próbowała wiele razy, przy każdym ze spotkań.
Dziewczynka wyrusza wraz z matką Marion (Nina Meurisse) do domu babci, żeby uporządkować pewne rzeczy. Bawi się zabawkami mamy, wypytuje ją o dzieciństwo i zachowuje się bardzo opiekuńczo. Niespodziewanie Marion wyjeżdża i pozostawia Nelly, jak się wydaje, samą z ojcem (Stéphane Varupenne).
Nelly spotyka jednak kogoś, bawiąc się w urokliwym lasku obok domu babci – swoją rówieśniczkę, także o imieniu Marion, która mieszka w prawie identycznym, ale niepomalowanym tu i ówdzie domu, i której matka porusza się z laską, zupełnie jak babcia Nelly.
Mała mama może budzić skojarzenia z Powrotem do przyszłości, czy dziełami Spielberga (ważną inspiracją dla Sciammy), ale idąc ich tropem, nie przewidzimy elegancji i prostoty tego filmu. Międzypokoleniowe spotkanie poza czasem nie wiąże się z żadną misją, której bohaterki dokonają w ostatnich sekundach. Natury tego spotkania nie dyktuje żadna naciągana fantastyczna mechanika i nie daje się ona też sprowadzić do wyjaśnienia w rodzaju „to tylko efekt dziecięcej wyobraźni”. Chociaż Mała mama jest filmem, który można pokazać dzieciom, nie ma w nim nic, na co dorosły widz musiałby przymykać oko. Sedno historii jest bardzo subtelne.
Dziewczynki spędzają razem czas, smażąc naleśniki, wystawiając przedstawienia, rozmawiając o chorobie matki/babci i o zbliżającej się operacji Marion. Momentami jest naprawdę wesoło, ale przygoda, którą przeżywa Nelly, ostatecznie nie jest przejawem dziecinnego eskapizmu. Jeśli już, to jej matka nie jest gotowa na konfrontację z rzeczywistością. Nelly natomiast przepracowuje rodzinne problemy, czerpiąc przy tym z doświadczeń rodziców.
W pewnym momencie jej ojciec zdradza szeptem, czego bał się w dzieciństwie. Bał się swojego ojca. Nelly nie boi się swoich rodziców i nie dystansuje się do wyraźnie depresyjnej matki, a wręcz przeciwnie, pokonuje pokoleniowe i emocjonalne bariery.
Czy dziewczynka, gdy dorośnie, będzie lepiej radzić sobie z emocjami niż jej matka i babcia? A może tylko dziecko jest zdolne do równowagi, którą osiąga Nelly, tak skutecznie porządkując swoje emocje i doświadczenia?
Rekordowe dla Toma Cruise’a wyniki kontynuacji jednego z jego pierwszych hitów to nie pierwszy raz, gdy Hollywood opłaciło się wykorzystywanie nostalgii widzów. Rzadko jednak efekt końcowy podobnych prób zbiera tak dobre opinie wśród widowni i krytyków. Jego szczególnym osiągnięciem jest zresztą sprowadzenie starszej widowni z powrotem do kin.
Gdy ponownie spotykamy kapitana Pete’a „Mavericka” Mitchella, testuje on naddźwiękowy odrzutowiec, doprowadzając go do na skraj wytrzymałości i bijąc rekord. Ten projekt zostaje jednak zamknięty, bo wojsko inwestuje już raczej w drony. Maverick, który ze względu na swoją brawurę przez lata za bardzo nie awansował, przyda się jednak ostatni raz.
Wraca do akademii Top Gun, aby wyszkolić grupę młodych pilotów do wyjątkowo trudnej misji. Wydaje się ona w zasadzie samobójcza, ale jeśli wyborowi piloci wykonają idealnie jego plan, w tym kilka manewrów, które wydają się niemożliwe, wszyscy mogą wrócić cali do domu. Jest to szczególnie ważne, bo wśród młodych pilotów jest Bradley „Rooster” Bradshaw (Miles Teller), syn „Goose’a”, przyjaciela Mavericka, który zginął w oryginalnym filmie. Bohater Cruise’a już raz przeszkodził mu w wojskowej karierze, a tym razem stawka jest zbyt wysoka, żeby ze względu na prywatne odczucia uczciwie nie wybrał najlepszego pilota do zespołu.
Oryginalny Top Gun wyszedł spod ręki wyrafinowanego stylisty kina akcji Tony’ego Scotta. Styl filmu Kosinskiego nie jest sam w sobie aż tak charakterystyczny, ale bardzo wyróżnia się na tle innych wysokobudżetowych produkcji.
Ogromna liczba świetnych ujęć powietrznych akrobacji łączy się ze stosunkowo subtelnym wykorzystaniem efektów komputerowych. Przy tym jako widzowie nie tracimy rozeznania w przestrzeni, chociaż tor lotu nigdy nie jest prosty, a wrogowie sprawnie się ukrywają. Gdy Maverick zaczyna rozmawiać o swoim życiu przez ostatnie kilka dekad, nie wierzymy, że istniało. Wierzymy natomiast, gdy dokonuje niemożliwych manewrów, a to jest najważniejsze.