poprzedni artykułnastępny artykuł

Polska narciarka alpejska osiąga sukces za sukcesem. Jak Magdalena Łuczak godzi karierę sportową ze studiami w USA?

Magdalena Łuczak to polska narciarka alpejska, która mimo młodego wieku może pochwalić się już wieloma sukcesami. Pochodząca z Łodzi zawodniczka podzieliła się z nami swoimi wrażeniami z igrzysk olimpijskich, a także opowiedziała o łączeniu kariery sportowej ze studiami w Stanach Zjednoczonych.

Kamil Kijanka: Niebawem kończy się maj. Czy dla narciarzy alpejskich jest to czas odpoczynku?

Magdalena Łuczak: Okres wypoczynkowy tak naprawdę się dla mnie kończy. Wkrótce jadę na pierwsze zgrupowanie na śniegu, na lodowiec do Austrii. Teraz zaczynam typowe kursowanie. Tydzień na lodowcu, tydzień w domu. Jeździć skończyłam w połowie kwietnia i praktycznie do teraz miałam czas regeneracji i roztrenowania.

Czy wyjazd ten organizuje Polski Związek Narciarski?

Tak. Będzie to mój pierwszy wyjazd z nowym trenerem. Czuję, że ta zmiana była dla mnie ważna i potrzebna. Cieszę się na tę współpracę. Uważam, że nowy trener jest w stanie pomóc mi podnieść sportowy poziom. Mijaliśmy się do tej pory na różnych zawodach. Wiadomo jednak, że zupełnie inaczej jest, gdy się ze sobą współpracuje, niż zna się wyłącznie z widzenia.

Poprzednia zima była dla Ciebie wyjątkowo intensywna.

Na pewno. Igrzyska olimpijskie odbywały się w Pekinie, jedne zawody w Stanach, a większość pucharów Europy i świata odbyło się na starym kontynencie. Latałam dużo częściej niż w poprzednich sezonach, ale patrząc na wyniki sportowe, nie wyszło mi to na minus.

A jak wspominasz igrzyska olimpijskie? Chyba dla każdego sportowca udział w tej imprezie jest największym wyróżnieniem.

Tę magię można poczuć dopiero na miejscu, jak już się tam jest. Miałam różne przygody z igrzyskami. Doleciałam tam dopiero na dzień przed startem z powodu zachorowania na COVID-19. Do końca nie wiedziałam, czy w ogóle pojadę. Było wtedy bowiem wiele restrykcji związanych z obecnością koronawirusa. Kiedy już dotarłam i rozpoczęłam starty, wszystko się trochę uspokoiło.

Na pewno jest to wspaniałe doświadczenie, które otwiera oczy każdemu sportowcowi. Można powiedzieć, że dzięki udziałowi w igrzyskach olimpijskich później może być już tylko łatwiej. Skoro było się na tej najważniejszej i największej sportowej imprezie, to nic nie powinno już aż tak zaskoczyć.

Zobacz:
Wojciech Szewczyk – bilardowy mistrz świata

Jak sama wspominasz, czasu na przygotowania tuż przed startem igrzysk praktycznie nie miałaś. Było za to zapewne dużo stresu i znaków zapytania. Ostateczny rezultat – 26 miejsce w slalomie gigancie – musi być więc dla Ciebie satysfakcjonujący.

Pewnie, że tak. Gdyby te przygotowania przebiegały w normalnym trybie, bez dodatkowych przygód, mógłby być i nawet mały niedosyt. W tej sytuacji jednak jestem naprawdę zadowolona.

Chińczycy zdali egzamin pod względem organizacyjnym. W niektórych przypadkach byłam wręcz zszokowana, jak dobrze zostało to wszystko przygotowane. Niestety, były także elementy nie do końca dopowiedziane i to powodowało dodatkowy stres. Przykładem mogą być chociażby testy na koronawirusa. Kwestia tego, kto szedł do izolacji, a kto nie. Poza tym wszystko było na najwyższym poziomie.

A co najmocniej utkwiło Ci w pamięci po tych igrzyskach?

W wiosce olimpijskiej, w której nas ulokowano, mieszkali tylko zawodnicy narciarstwa alpejskiego, bobsleja i saneczek. Pierwszy raz widziałam na żywo właśnie sanki i bobslej. Nigdy nie sądziłam, że będzie to aż tak ciekawe. Można było przekonać się na własne oczy, jak wiele czynników wpływa na to, jak oni zjeżdżają. To ich całe przygotowanie było niezwykle interesujące.

Myślałem, że wspomnisz coś o śniegu, na który, z tego, co słyszałem, sportowcy narzekali.

Co kto lubi. Ja nie miałam za bardzo czasu, by się zastanawiać i narzekać. Dla mnie było całkiem okej. Duży problem był taki, że śnieg na trasach treningowych był zupełnie inny niż na zawodach. Zawodnicy nie byli po prostu do niego przyzwyczajeni. Trudno im było dobrać sprzęt. Był to sztuczny śnieg, wyślizgany i przez mocne wiatry bardzo się zmieniał.

Jak to się stało, że łodzianka zainteresowała się narciarstwem alpejskim?

Wszystko zaczęło się dzięki rodzicom. Często jeździli ze mną i moją siostrą do Zakopanego. Musiałam mieć jakieś trzy latka, gdy pierwszy raz założyli mi narty na nogi. Następnie zapisali nas do instruktora na Harendzie (Ośrodek Narciarsko-Rekreacyjny w Zakopanem – przyp. red.) i tak to dalej już poszło.

Obecnie bardzo mało trenujemy w Zakopanem, więc jak tylko przyjeżdżam do Polski, to najczęściej wracam do Łodzi. Wtedy przygotowuję się przede wszystkim pod względem fizycznym w Szkole Mistrzostwa Sportowego. Cały sezon jesteśmy jednak praktycznie za granicą.

Kiedy zdałaś sobie sprawę, że powinnaś się tym zająć na poważnie?

Nigdy tak do końca nie brałam tego pod uwagę. Po prostu trenowałam ten sport najdłużej i sprawiał mi przyjemność. Po skończeniu liceum zorientowałam się, że zaszłam dość daleko i szkoda by było zrezygnować. Dałam sobie czas, by kontynuować tę drogę do końca studiów. A co będzie potem? Zobaczymy.

Karierę sportową postanowiłaś połączyć razem ze studiami w Stanach Zjednoczonych. O ile mi wiadomo, z wyborem kierunku jest tam trochę inaczej niż u nas.

Dopiero po drugim roku trzeba określić, co tak dokładnie chce się studiować. Trzeba jedynie wybrać departament, który nas interesuje. Czy chodzi nam o szkołę biznesową, nauk przyrodniczych, czy na przykład prawa. Ja jestem w biznesowej, jest to dla mnie duża szansa na rozwój. Żal mi by było z niej nie skorzystać.

Związek przekonał się, że da się połączyć jedno z drugim i bardzo się z tego cieszę. Z początkiem maja skończyłam semestr, jestem po sesji i mam wolne od uczelni. Mogę więc skupić się na sporcie. Wykładowcy wykazują się dużą empatią i są bardzo pomocni. Współpracuję także z koordynatorem akademickim, który pomaga mi poukładać kwestie zajęć ze zgrupowaniami kadrowymi.

Zobacz:
Mariusz Wlazły – najbardziej znany student-siatkarz w Polsce – wywiad

Czy uczelnia w jakikolwiek sposób pomaga Ci w przygotowaniu sportowym?

Tak. Tam także jestem w drużynie uniwersyteckiej. Mamy bardzo dobre warunki do utrzymania optymalnej formy sportowej. Treningi (także na śniegu) czy odnowa biologiczna są zapewnione. Zarówno w swojej drużynie, jak i pozostałych zespołach akademickich spotykam zawodniczki, z którymi rywalizuję w pucharze świata i innych zawodach reprezentacyjnych. Głównie są to jednak reprezentantki Stanów Zjednoczonych, Kanady i czasem Norwegii.

Czy sposób trenowania i przygotowania znacząco różni się w Stanach Zjednoczonych od tego w Polsce?

Na pewno w USA jest więcej zawodników i zawodniczek. Siłą rzeczy zaplecze jest więc dużo większe i trenuje tam więcej osób na najwyższym poziomie. O wiele większy jest również sponsoring. W Polsce idzie to jednak w dobrym kierunku.

Stany Zjednoczone zrobiły na Tobie wrażenie?

Jest to świetne miejsce do studiowania lub pracy na kilka lat. Czy jednak chciałabym tu zostać na stałe? Nie mam pojęcia. Zbyt wiele jednak nie widziałam. Musiałam skupić się na nauce i treningach. Bardzo podoba mi się tutejsza mentalność. Wszyscy są bardzo pozytywni i pomocni. W Polsce pewnie bym musiała wybrać jedynie AWF. Tu mam więcej możliwości.

Gigant czy slalom – w której z tych konkurencji czujesz się lepiej?

Po ostatnich wynikach na pewno widać, że jest to gigant. Slalom jeździ mi się naprawdę dobrze, tyle że nie startowałam w nim tyle i nie trenowałam tak długo jak w przypadku giganta. Myślę, że już w tym sezonie będę startowała w obu konkurencjach równie często. Będę dążyła do tego, by właśnie w slalomie osiągać wyniki na podobnym poziomie.

Czy trzy tytuły mistrza Polski w tak młodym wieku nie powodują, że jest Ci trudno o motywację?

Zdecydowanie nie (śmiech). Tytuły mistrza Polski są oczywiście bardzo miłe. W narciarstwie alpejskim trzeba jednak patrzeć na arenę międzynarodową. Tu mam jeszcze bardzo dużo do zrobienia.

Jakie cele stawiasz sobie na najbliższy sezon?

Nie stawiam sobie jakichś konkretnych celów. Chcę utrzymać stabilną formę i przede wszystkim poprawiać wszystkie elementy. Na tym zależy mi najbardziej.

Zobacz:
Zygmunt „Muniek” Staszczyk o 40-leciu istnienia zespołu T.Love

Artykuły z tej samej kategorii

“Byłem, można powiedzieć, takim omnibusem”

Legenda polskiej piłki nożnej - trener Jacek Gmoch opowiada o swojej historii. Co zakończyło jego karierę piłkarską? Jak stał...

Nadzieja polskiego hokeja

Przeczytaj wywiad z zawodniczką kanadyjskiego zespołu Ontario Hockey Academy, nadzieją polskiego hokeja - Magdaleną Łąpieś! 🏒🇵🇱 Dowiedz się, jak...

„Czarne charaktery gra się trochę łatwiej”  Z Adamem Woronowiczem rozmawia Kamil Kijanka.

Artman z ,,Diagnozy'', Hepner ze ,,Skazanej'', pułkownik Wasilewskiego z ,,Czasu Honoru'' czy Darek Wasiak z The Office PL -...