Sieć znajomych, znajomi w sieci
Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...
Maciej Mazur, znany dziennikarz TVN na telewizji zjadł zęby i wie o jej kulisach niemal wszystko. Między innymi to, jak przytrzymać widza przy porannej kawie i poradzić sobie z żenującymi niekiedy wpadkami. Artykuł jest fragmentem książki „Anegdoty dziennikarskie”, wydanej przez wydawnictwo „The Facto” Telewizja śniadaniowa przypomina trochę szwedzki stół zastawiony mnóstwem potraw. Sięgając po serek trzeba uważać aby nie wsadzić ręki w konfitury. Nieważne, czy jest to „Dzień Dobry TVN”, „Kawa czy herbata” w TVP1 czy też „Pytanie na śniadanie” w TVP2 – scenariusz zwykle jest podobny. Mnóstwo gości, mnóstwo tematów, musi być tempo. Nad porządkiem panuje wydawca programu, a prowadzący na wszelki wypadek mają w rękach kartki z kolejnymi punktami porannego show. Oto właśnie „Pytanie na śniadanie”, jeszcze w czasach, gdy prowadził je przeniesiony później do TVN duet Dorota Wellman-Marcin Prokop. W studiu dzień jak co dzień, chociaż to akurat wydanie tuż przed Sylwestrem. Goście się zmieniają. Następny w kolejności podobno jest wróżbita Maciej. Scenariusz tej części programu zakłada, że prowadzący podchodzą do gości siedzących na sofach i zagadują. Redaktor Prokop już widzi swojego rozmówcę. Facet ubrany jest w sari. Na szyi metalowa obroża, na rękach bransoletki. Na głowie ekstrawagancka fryzura przypominająca skrzyżowanie Dariusza Szpakowskiego z dońskim Kozakiem. Słowem: czarnoksiężnik, nie ma żadnych wątpliwości. Jak nie ma, to nie ma. Wydawca już odlicza: trzy, dwa, jeden, jesteś.
– Panie redaktorze – wróż powoli zaczyna przemowę. – W zasadzie to nie jestem wróżem, tylko profesorem. Wiesław Olszewski, historyk z Uniwersytetu Adama Mickiewicza
– A teraz naszym gościem jest wróż Maciej, którego zapytamy o nadchodzące wydarzenia – zagaja Prokop. W swoim stylu barokowo dorzuca jeszcze dłuższy wstęp, po czym przechodzi do rzeczy. – Wróżu Macieju, co tam nas czeka w przyszłym roku? – pyta. – Panie redaktorze – wróż powoli zaczyna przemowę. – W zasadzie to nie jestem wróżem, tylko profesorem. Wiesław Olszewski, historyk z Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Nie umiem więc wróżyć, ale na podstawie doświadczenia mogę przedstawić naukową prognozę – i niewytrącony z równowagi nieco ekscentrycznie wyglądający profesor (przy okazji podróżnik, co tłumaczy jego dziwny strój) snuje opowieść o możliwych wydarzeniach nadchodzącego roku. Prognoza jest bardzo zgrabna, tylko prawdziwy wróż może się czuć nieco zdziwiony, że oto właśnie w tym pytaniu na śniadanie ktoś mu zjadł konfitury. Podobną przygodę ten sam duet prowadzących przeżył później w „Dzień Dobry TVN”. Kończy się przerwa na reklamę, na fotelach czekają już goście – doświadczone aktorki z długim stażem: Ewa Kuklińska i Magdalena Cwenówna, żona Adama Hanuszkiewicza. Rzecz się dzieje jeszcze za jego życia. Prowadzący siadają na swoich miejscach, wydawca odlicza sekundy do wejścia, zapala się czerwona lampka ON AIR. Redaktor Prokop zagląda w kartkę ze scenariuszem i już wszystko wie. – A teraz porozmawiamy o trudach i wyzwaniach młodego, świadomego macierzyństwa – już gdy kończy zdanie widzi, że coś tu zdecydowanie nie pasuje. W dodatku siedząca obok Dorota Wellman zaczyna lekko drżeć, a to widoczna oznaka, że zaraz się zagotuje i wybuchnie. – To w zasadzie interesujący temat, panie redaktorze – wyzwanie podjęła Magdalena Cwenówna. – Poniekąd jestem trochę matką Adama Hanuszkiewicza. Wie pan, w tym wieku jest on już nieco jak dziecko… A co to się tym razem stało? Och, no niestety skleiły się kartki. Młode i świadome matki wciąż czekały na swój występ, zachłystując się w tym momencie poranną kawą. Na śniadaniowy deser może ostatnia z Prokopowych przygód z gośćmi. To będzie rok 2001 lub 2002, czyli jeszcze czasy, gdy w MTV prowadził program „Select”. Program szedł na żywo, do studia zapraszano zawsze muzyczną gwiazdę. Swoją pierwszą solową przebojową płytę wydał wówczas Andrzej Smolik. Smolik jak to Smolik – z nazwiska jest znany, ale już z twarzy trochę mniej. Z imieniem też bywa różnie, bo jednak w tytule płyty stoi tylko nazwisko. Artysta przychodzi, wita się, siada. Startujemy. Rozmowa idzie dynamicznie, gość jest dowcipny i elokwentny, prowadzący oczywiście też – tylko że każde pytanie zaczyna od „Panie Bohdanie”. I tak w kółko. Co Smolik skończy odpowiadać znów słyszy „Panie Bohdanie”. Trzydzieści minut programu minęło ani się obejrzeli, na koniec gość tylko zaznacza, że chciałby coś jeszcze dodać. – Wie pan – lekko zmieszany zwraca się do Prokopa. – W zasadzie to ja mam na imię Andrzej, a nie Bohdan… Teraz nieco się zmieszał prowadzący. A skąd ten Bohdan? No cóż. Tak się jakoś skojarzyło i pomyliło. Smolik – Smoleń… W sumie podobnie brzmi, chociaż muzycznie to jakby nieco inna półka. Maciej Mazur