“Byłem, można powiedzieć, takim omnibusem”
Legenda polskiej piłki nożnej - trener Jacek Gmoch opowiada o swojej historii. Co zakończyło jego karierę piłkarską? Jak stał...
Na przełomie grudnia i stycznia Krzysztof Ratajski zainteresowaniem swoją osobą przebił nawet skoczków narciarskich walczących z powodzeniem w turnieju Czterech Skoczni. Na początku marca „Polski Orzeł”, bo taki pseudonim nosi nasz najlepszy darter, dotarł do ćwierćfinału prestiżowego turnieju UK Open. W ciągu kilku miesięcy Ratajski stał się rozpoznawalny w całej Polsce w dyscyplinie bez tradycji w naszym kraju, ale bardzo popularnej w zachodniej Europie.
Nie sądzę, żeby najlepsi gracze się czymś wspomagali, bo mają za dużo do stracenia.
Jerzy Chwałek: Kiedy zaczął Pan grać w darta?
Krzysztof Ratajski: Było to na przełomie 1999 i 2000 roku, a miałem wówczas 23 lata, czyli późno zetknąłem się z tą dyscypliną. Zaczęło się dosyć klasycznie, bo chodziłem ze znajomym do baru na osiedlu, żeby posiedzieć i pogadać przy piwku. Akurat jeden z operatorów wstawił maszynę elektroniczną do gry w darta i zaczęliśmy sobie rzucać. Bardziej rekreacyjnie, dla zabawy i żeby miło spędzić czas.
Zaczął Pan grać późno, co świadczy chyba o dużym talencie. A jak wygląda szkolenie młodzieży w krajach, gdzie dart jest bardzo popularny?
Można powiedzieć, że zacząłem grać nie późno, ale bardzo późno. Dla przykładu podam nazwisko Belga Dmitrija Van den Bergha, który ma 27 lat i gra w darta dłużej ode mnie, a ja mam obecnie 44 lata.
Wiem, że w Holandii dzieci mają zajęcia darta na lekcjach wychowania fizycznego, ale w krajach Beneluksu i na Wyspach ten sport jest w ogóle popularny. Dzieci grają w swoich domach, jest dużo transmisji w telewizji, co popularyzuje dart jako sport. Moi rywale na zawodach często przyjeżdżają ze swoimi 4–5- letnimi synami, którzy gdzieś na zapleczu rzucają do tarczy i umieją już liczyć, co jest istotne.
Jak wyglądały od kulis mistrzostwa świata w Londynie? Czy pandemia miała również wpływ na waszą dyscyplinę?
Tylko w pierwszym dniu kibice byli na trybunach, bo nazajutrz wprowadzono w Anglii restrykcje i graliśmy w pustej hali. Było inaczej niż zwykle, bo zazwyczaj na turniejach jest dużo kibiców, są poprzebierani, śpiewają, bawią się i jest ogólnie wesoło.
Czy takie hałasy nie przeszkadzają graczom w koncentracji?
Nie. A ci, którym przeszkadzają, grają ze stoperami w uszach i to im pomaga. Należę do większości, której nie przeszkadza zachowanie kibiców. Podczas mistrzostw w Londynie były puszczane odgłosy kibiców, żeby uatrakcyjnić widowisko, jak w innych dyscyplinach sportu w obecnych czasach.
Czy w darcie jest kontrola antydopingowa? Bo przecież są środki poprawiające koncentrację?
Wyrywkowo jest przeprowadzana kontrola. W przeszłości u jednego z grających wykryto nawet niedozwolone środki. Został zdyskwalifikowany na wiele lat, bez możliwości grania w jakichkolwiek turniejach. Jak dla mnie to żadna różnica – kontrole mogłyby być nawet częściej, choć z drugiej strony nie sądzę, żeby najlepsi gracze się czymś wspomagali, bo mają za dużo do stracenia.
Ma Pan swój sposób na koncentrację przed meczem?
Dla mnie najlepszym sposobem jest trening. Na dwie godziny przed głównym meczem zaczynam się rozgrzewać. Najpierw jakieś wymachy i skłony, żeby rozgrzać ręce i ramiona, a później rzucam lotkami do tarczy. Potrafię się wyłączyć i myśleć tylko o czekającym meczu.
Jest różnica, jeśli chodzi o czas grania w darta. Na mistrzostwach świata gra się zazwyczaj mecz w ciągu dnia, trwający godzinę z okładem. Turnieje zawodowców niższej rangi jak Players Championship i z serii Pro tour gra się w całości jednego dnia. Zaczynamy o 12:00, a kończymy o 19:00. Na turniejach amatorskich, w których uczestniczyłem przez wiele lat, zaczynaliśmy grać o 9:00 rano, a kończyliśmy o 3:00 w nocy, a nawet później. Bywało, że graliśmy po 18 godzin non stop.
To pewnie podczas tak długiego czasu zdarzają się nieprzewidziane sytuacje?
Taka dosyć śmieszna historia ma związek z dartem, ale nie zdarzyła się podczas turnieju. Jakieś 20 lat temu wybrałem się z kolegą na imprezę do Niemiec, gdzieś w okolice Dortmundu. Przejechaliśmy w jedną stronę ponad 1000 kilometrów i okazało się, że… było już po zawodach. Kolega źle sprawdził godzinę rozpoczęcia turnieju i przyjechaliśmy za późno. Nie zagraliśmy żadnego meczu i trzeba było wracać z powrotem (śmiech).
Dla wielu dart kojarzy się z angielskim pubem czy nawet wspomnianym przez Pana piwem. Grał Pan w takich warunkach?
Grać nie grałem, ale zdarzało mi się trenować w pubach. Tam w każdym pubie jest tarcza i nawet idąc na posiłek, przy okazji robiłem sobie mały trening.
Czy w mniejszych turniejach, nie transmitowanych przez telewizję, jest możliwe, żeby gracz wspomagał się jakimś… małym piwkiem w przerwach między rzucaniem? Po kilkunastu godzinach przy tarczy może zaschnąć w gardle?
Nie, absolutnie. Kiedyś tak było, że gracze stali przy tarczy z kufelkiem piwka i papierosem, ale to obrazki z lat 80. ubiegłego wieku. Zamierzchła przeszłość, coś takiego obecnie jest niedopuszczalne.
Czy sukces w MŚ i fakt, że ten turniej po raz pierwszy był pokazywany przez telewizję w Polsce, dużo zmienił w Pana życiu?
Pod względem sportowym aż tak dużo się nie zmieniło. Umocniłem się na pozycji, na której byłem przed i po mistrzostwach. Natomiast wiem, że w naszej telewizji mają być pokazywane nie tylko mistrzostwa świata, ale i turnieje z serii Pro Tour. Bez mojego wyniku w Londynie nie byłoby raczej tych transmisji, więc cieszę się, że coraz więcej osób będzie śledzić zawody, a niektórzy zobaczą pewnie grę darta po raz pierwszy. Liczę na popularyzację tego sportu, bo w kraju jest sporo różnych lig darta, jeśli się dobrze rozejrzeć. Będąc studentem, sam grałem w turniejach organizowanych na Politechnice Radomskiej.
Może w przyszłości (choć nie sądzę, że tej najbliższej) w Polsce będzie zorganizowany turniej rangi European Tour. Czesi czy Węgrzy organizowali już takie turnieje, ale u nas brakuje ludzi, którzy zajmują się dartem profesjonalnym.
Być może nie wszyscy traktują darta zupełnie poważnie, ale zapewniam, że jest to świetny sposób na spędzanie czasu. A z masowości biorą się później profesjonalni zawodnicy. Przed laty nigdy bym nie przypuszczał, że to będzie mój sposób na życie i będę się z tego utrzymywał.
W tenisie ziemnym jest przyjęte, że zawodnicy z pierwszej setki rankingu ATP zarabiają na tyle dużo, że są niezależni finansowo – starcza im na hotele, podróże i wszystko, co potrzeba. Jak to jest w darcie?
Jest główny ranking dwuletni i ważne, żeby być wśród pierwszych 64 zawodników tego rankingu. Co roku, po mistrzostwach świata główną kartę rankingu zachowuje właśnie 64 graczy.
Wracając do pytania, to myślę, że pierwszych trzydziestu dwóch graczy rankingu ma takie zarobki, które zapewniają spokojną głowę, czyli opłacenie hoteli, podróży i pozostałych potrzeb. Ja zająłem 14. miejsce w rankingu za poprzedni rok.
Ile zarobił Pan za awans do ćwierćfinału Mistrzostw Świata w Londynie? Zarobki zawodowców nie są tajemnicą?
Nagroda wynosiła 50 tys. funtów, ale zarobiłem dużo mniej, bo w Anglii od razu potrącany jest podatek. A ten może wynosić nawet do 40 procent.
Obecnie utrzymuje się Pan z gry w darta, ale wcześniej pracował Pan zawodowo w firmach spedycyjnych. Czy zaprzestanie pracy i postawienie na darta było dużym ryzykiem życiowym?
Ryzykiem na pewno było. Decyzję o tym podjąłem jakieś cztery lata temu, gdy byłem po dobrym sezonie, w którym wygrałem 11 z 12 kwalifikacji w turniejach European Tour i miałem zabezpieczenie finansowe. Na początku kariery profesjonalnej nie było łatwo, ale ostatecznie decyzja o poświeceniu się tej dyscyplinie sportu okazała się trafna. W tym samym czasie wygrałem duży turniej amatorski World Masters, co też pomogło w dalszej karierze.
Ilu jest obecnie zawodowych graczy darta w Polsce?
Jest nas tylko dwóch, Krzysztof Kciuk i ja.
Wspomniał Pan, że rywale przyjeżdżają na turnieje ze swoimi pociechami, które próbują rzucać do tarczy. Czy Pana syn pójdzie w ślady taty?
Mam dwóch synów i starszy od czasu do czasu rzuca w domu. Nie widzę, żeby mieli jakieś większe chęci, ale może, może…
Aut. Jerzy Chwałek