Lofoty – norweski cud natury
Norweskie krajobrazy inspirują i zachwycają niemal wszystkich, którzy je ujrzeli. Przeczytaj reportaż z wizyty na malowniczych Lofotach i dowiedz...
Czy grozi nam kryzys walutowy? Gdy wybucha wojna, wszystkie inne sprawy schodzą na dalszy plan. Warto przyjrzeć się temu, jak obecna wojna wpływa na waluty i jakie konsekwencje z tego wynikną. Spójrzmy na rubla, hrywnę i złotego jako główne waluty naszego regionu.
Po nałożeniu wielu sankcji na rosyjskiego agresora m.in. odcięciu niektórych banków od systemu SWIFT, zamrożeniu niektórych majątków i rezerw walutowych, utratę zaufania inwestorów i liczne prywatne sankcje międzynarodowych korporacji ta waluta na światowych rynkach jest już wymieniana tylko w kilogramach.
Agresja zbrojna na sąsiada, jak i obniżony przez agencje ratingowe do poziomu „śmieciowego” rating kraju – czyli ocena ryzyka, na jakie naraża się pożyczający pieniądze – zniszczyły wiarygodność inwestycyjną tego państwa praktycznie na lata, odcinając je od zagranicznego kapitału.
Liczne przypadki bojkotu konsumenckiego doprowadzą do zapchania magazynów rosyjskich firm i znacznych spadków sprzedaży. To w ostatecznym rozrachunku może oznaczać dla nich bankructwo. Mamy książkowy przykład kryzysu walutowego, który w dłuższej perspektywie będzie prowadził do izolacji gospodarczej. I wyczekiwanego przez wszystkich bankructwa imperium zła, cytując Ronalda Reagana.
Bankructwo z technicznego punktu widzenia może nastąpić bardzo szybko. Wystarczy, że Rosja nie spłaci wierzycielom nadchodzących w marcu płatności odsetek od obligacji rządowych. Zostało to już wstępnie zapowiedziane przez rosyjskie ministerstwo finansów, ale wymaga jeszcze potwierdzenia w faktach. Jeśli tak się stanie, jest to już podstawą do uznania bankructwa. Swoje należności od wierzycieli będzie można odzyskać tylko na drodze sądowej. Co jednak z tego, gdy drugą stroną jest nieobliczalny kraj?
Giełda w Moskwie jest zamknięta już kolejny tydzień i póki co zapowiadane są następne przedłużenia tego stanu. Wszyscy wiedzą, że otwarcie notowań będzie oznaczać praktycznie wyzerowanie cen akcji i upadek giełdy. Wiele banków inwestycyjnych i agencji ratingowych (m.in. Fitch, Morgan Stanley) przewiduje, że bankructwo jest nieuniknione. Jest to jednak małe pocieszenie w stosunku do tego, co dzieje się na Ukrainie i jak wygląda sprawa handlu zagranicznego.
Osłabienie rubla ma również wpływ na wymianę handlową między Rosją a pozostałymi krajami. Mimo sankcji wiele krajów jest uzależnionych od surowców i niektórych produktów rolnych produkowanych przez agresora i będzie je kupować mimo wszystko.
Eksport Rosji jest najczęściej prowadzony w walutach silnych (takich jak dolar), np. sprzedaż ropy, gazu i zbóż. Są to surowce niskoprzetworzone, a ich wycena jest oparta na wycenach giełdowych. Te z kolei w ostatnim czasie znacznie rosną poprzez szok podażowy. Tutaj Rosjanie otrzymują płatność, którą potem mogą wykorzystywać jako waluty obce, a przy słabym rublu oznacza to, że ich kurs jest bardzo wysoki i korzystny dla wewnętrznych płatności w rublach.
Z goła inaczej wygląda sytuacja, gdy rubel jest walutą, za którą się kupuje. Tutaj siła nabywcza tej waluty spadła tak znacząco, że zagranicznym podmiotom po prostu nie opłaca się sprzedawać Rosjanom niczego, gdyż nie dysponują oni walutą mogącą nabyć konkretne dobra. W tym też możemy upatrywać przesłanki, dla których szeroka grupa firm opuszcza ten rynek.
Już teraz możemy dostrzec dobiegające z Rosji zdjęcia znacznych kolejek pod wieloma sklepami zagranicznych marek i zamknięte lokale. Poza wpływem na ograniczenia dla konsumentów i masowymi zwolnieniami Rosjanie niebawem nie będą mieli żadnych zagranicznych produktów – od mebli, przez jedzenie, po ubrania, usługi i leki. Nie szkoda.
Niestety dość podobne załamanie widzimy na ukraińskiej hrywnie. Waluta państwa napadniętego również traci znacznie na wartości, ponieważ podważono w całości jej egzystencję. Nikt nie wie, jakie są plany agresora względem Ukrainy, a co za tym idzie i jej waluty.
Gospodarka wojenna jest oczywiście nastawiona na przetrwanie państwa i to jest w tej chwili kluczowe zadanie. Co jest jednak wyjątkowo bolesne i trudne do zrozumienia, to zdolność nabywcza uchodźców ukraińskich.
Często zostawiwszy cały majątek rzeczowy, uciekali tylko z małymi pakunkami, co jest oczywiste. Ich oszczędności i majątek finansowy, wyceniany w hrywnach, niestety jest obecnie również niewiele wart, i to może potrwać jeszcze długo. Kantory i rynki walutowe będą podchodzić do hrywny z bardzo dużą ostrożności. Nikt nie wie, jaka przyszłość stoi przed tą walutą, więc nikt nie będzie chciał przejmować ryzyka walutowego od Ukraińców. Takie są realia wojny i nie możemy się dziwić reakcji rynków.
Pewnym rozwiązaniem może być skup waluty przez bank centralny Ukrainy, polski bank centralny lub nawet europejski bank centralny, jednak w obecnej sytuacji są o wiele ważniejsze wydatki m.in. zakupy zbrojeniowe czy wsparcie materialne dla uchodźców, więc ta opcja raczej nie zostanie pozytywnie rozpatrzona w najbliższym czasie. Dlatego bardzo istotne jest możliwie szybkie wprowadzenie uchodźców na polski rynek pracy, co pozwoliłoby im na odbudowywanie finansowe i samodzielność.
Od początku agresji mogliśmy być świadkami znacznego spadku wartości polskiego złotego, głównie w stosunku do silniejszy walut, takich jak dolar, frank szwajcarski czy euro. Objawiało się to skokowym wzrostem cen paliw, spadkiem notowań giełdowych oraz wzmocnionym zagrożeniem inflacyjnym. Jest to dość powszechna reakcja rynków finansowych na wojnę w regionie. Kapitał zawsze opuszcza potencjalnie zagrożony kraj i kieruje się do klasycznie silnych walut, które gwarantują bezpieczne „przeczekanie” złych czasów.
Jak zauważają specjaliści, osłabienie kursu złotego nie miało przesłanek fundamentalnych, a głównie psychologiczne. Nikt nie znał i do tej pory nie zna zamiarów Rosji, a nasz kraj znajduje się w bliskim sąsiedztwie konfliktu i istnieje ryzyko rozlania się go w nasze granice. Ta perspektywa będzie nad nami wisieć praktycznie do końca wojny. Jednak inwestorzy będą też dostrzegali potencjał polskiego rynku w zastępowaniu produkcji ze wschodu oraz wzmożonego popytu na praktycznie wszystkie dobra w naszym kraju. O ile w krótkim terminie nie zaburzy się polska gospodarka, będzie to długoletnia perspektywa rozwoju.
Co również może znacząco pomóc polskiej walucie, to przypływ zapowiadanych pomocy dla uchodźców z UE jak i całego świata. Przy tym procesie zagraniczne waluty będą wymieniane na złotego. To zwiększy popyt na naszą walutę i powinno wzmocnić jej notowania względem zagranicznych nominałów. Jest to wielka nadzieja na rozpoczęcie odbijania złotego spod granicy 5 zł za euro. Pozostaje czekać.
Są dekady, kiedy nie dzieje się kompletnie nic, i są tygodnie, kiedy dzieją się dekady. Właśnie teraz nadeszły te tygodnie. Żadne prognozy ani żadne przewidywania nie są wiarygodne i pewne w dającej się przewidzieć perspektywie.
Rollercoaster walutowy i gospodarczy są jeszcze przed nami i musimy być gotowi zarówno na najgorsze, jak i najlepsze rozwiązania. Pisząc ten tekst w połowie marca, trudno dopatrywać się stabilizacji i być analitykiem, kiedy nie wiemy, co przyniesie następna godzina. Tym bardziej że jako Polska jesteśmy wyjątkowo blisko wojny i jej skutki nasz region Europy będzie odczuwał przez najbliższe lata.
Trzeba być jednak świadomym, że prawa rynku nie śpią i będą miały realny wpływ na nasze codzienne życie. Świat finansów nie lubi próżni i nie kieruje się emocjami, a jedynie kalkulacją zysków i strat. O tym musimy również pamiętać w dłuższej perspektywie. Choć pewnie z naszego punktu widzenia wojna w regionie to nie czas na ekonomię wolnorynkową i znane modele, a na inne wartości.