“Byłem, można powiedzieć, takim omnibusem”
Legenda polskiej piłki nożnej - trener Jacek Gmoch opowiada o swojej historii. Co zakończyło jego karierę piłkarską? Jak stał...
Konflikt polsko-białoruski jest od pewnego czasu jednym z najważniejszych tematów poruszanych w mediach. Mariusz Sulkowski – doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce, dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat trudnej sytuacji na granicy.
Dzięki „zamieszaniu” na granicy Łukaszenka przenosi uwagę Białorusinów i Zachodu z konfliktu wewnętrznego na zewnętrzny.
Nasza reakcja powinna być zdecydowana. Na tyle, żeby pokazać, że tego typu prowokacje nie opłacą się w długim okresie.
Kamil Kijanka: Czy sprawa jest rzeczywiście tak poważna, jak przedstawiają ją media?
dr Mariusz Sulkowski: Sprawa jest rzeczywiście poważna, dostrzegają to nie tylko media, ale i instytucje unijne, które są zwykle powściągliwe we wspieraniu polskiego rządu. Mam tu na myśli zarówno samą Komisję Europejską, jak również postanowienie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (instytucja Rady Europy). Sytuacja ta została wykreowana w sposób celowy i intencjonalny przez reżim białoruski oraz Moskwę.
Jaki ma w tym interes reżim?
Wpływ na to ma wiele czynników – zewnętrznych i wewnętrznych. Od kilku miesięcy obserwujemy wzmożoną działalność opozycji na Białorusi. Dzięki „zamieszaniu” na granicy Łukaszenka przenosi uwagę Białorusinów i Zachodu z konfliktu wewnętrznego na zewnętrzny. Prezydent Białorusi próbuje teraz znaleźć wspólnego wroga w postaci Polski, która przecież wspierała białoruską opozycję. Tym samym białoruscy opozycjoniści współpracujący z Polską mają stać się nie tylko wrogami skompromitowanego rządu Łukaszenki, ale wrogami Białorusi. Klasyczne odwrócenie uwagi i przerzucenie punktu ciężkości na zewnątrz.
Nie ulega także wątpliwości, że za tym wszystkim stoi Moskwa, która wspiera reżim Łukaszenki. Jest to forma agresji o naturze hybrydowej. Testowana jest polska granica, reakcja naszego rządu, jak i reakcja polskiego społeczeństwa oraz Unii Europejskiej. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zakładnikami tej gry są niewinni ludzie.
Co powinniśmy zrobić?
Nasza reakcja powinna być zdecydowana. Na tyle, żeby pokazać, że tego typu prowokacje nie opłacą się w długim okresie. Jest to możliwe pod warunkiem wsparcia ze strony Unii Europejskiej i NATO. Gdyby tego zabrakło, to mielibyśmy poważny problem. Wydaje się, że Unia jest świadoma tego, co tu się dzieje. Dziś mamy 32 osoby na granicy, ale równie dobrze za chwilę mogą być ich setki lub tysiące.
Należy mieć na uwadze, że w zdecydowanej większości migrantom nie zależy na tym, aby pozostać w Polsce. Ich celem byłby Zachód, głównie Niemcy, które chcą uniknąć powtórki z pamiętnego 2015 r. Naszym zachodnim sąsiadom zależy więc na tym, by uszczelnić polską granicę. Nie dziwi więc wsparcie ze strony instytucji Unii Europejskiej.
Problem migracyjny to jedna kwestia, ale należy wziąć pod uwagę ludzki dramat.
Oczywiście. Sytuacja jest bardzo trudna. My nie ustąpimy, oni także i co się stanie z tymi ludźmi? Nie możemy ich pozostawić w takiej pustce. Należy się zastanowić, jakie decyzje podjąć, by uszanować ich godność. Pamiętajmy też, że jeśli na skutek jakichś działań osoby te zostaną skrzywdzone, z pewnością zostanie to wykorzystane przez reżim białoruski i Putina. W tym aspekcie pod uwagę trzeba brać także działalność rosyjskich służb specjalnych. Nie wiem, jakie rozwiązanie byłoby najlepsze. To poważny dylemat.
Załóżmy, że przyjmiemy te 32 osoby i udzielimy im pomocy. A jeśli za chwilę na granicy podstawione zostaną setki kolejnych? Trzeba bardzo skrupulatnie monitorować, co się dzieje z tymi ludźmi. Tak naprawdę nie wiemy, jak to dokładnie wygląda. W tym momencie nie możemy jednak wykluczyć żadnego scenariusza, ponieważ jest to perfidna gra ze strony Mińska i Moskwy.
Czy wprowadzenie stanu wyjątkowego postrzega Pan za pochopne działanie?
Nie. To jest stan wprowadzony jedynie na określonym obszarze, z konkretnych powodów. Państwo ma możliwość reakcji, więc jeśli skorzystano z takiego instrumentu – przypomnijmy – konstytucyjnie umocowanego, to nie jest to żadne nadużycie. Trzeba teraz umiejętnie z niego skorzystać, by nie eskalować konfliktu. Unia Europejska nie neguje tej decyzji, wręcz przeciwnie.
To mnie nie dziwi, bo nie chodzi wyłącznie o wschodnią granicę Polski, ale i całej Unii Europejskiej.
Oczywiście. Na pewno trwają rozmowy przedstawicieli UE z naszym rządem. Należy przerzucić ciężar dyskusji z Polski na instytucje unijne. Mamy Frontex (Europejska Agencja Straży Granicznej i Przybrzeżnej – przyp.red.), więc działania tej agencji powinny zostać poszerzone. Powinien zostać zwołany specjalny szczyt poświęcony obecnej sytuacji. Tu nie chodzi o te 32 osoby, a o to, co tak naprawdę robi Putin i Łukaszenka. Oni testują odpowiedź Unii Europejskiej i Polski. Badają, na ile można wyizolować Polskę z unijnej solidarności i pozostawić ją osamotnioną, i wystawioną na działania hybrydowe.
Dużo niestety zależy od tego, co zrobi Kreml i Białoruś. Im najprawdopodobniej będzie zależeć na zaognianiu konfliktu. Polska nie może dopuścić do tego, by Białorusi i Putinowi udało się stworzyć europejską narrację, w której to rząd Polski będzie współwinny sytuacji. Bo tak nie jest. Polska stała się przedmiotem agresywnej gry naszych sąsiadów. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że zakładnikami w tej grze są bezbronni ludzie. Pokazuje to słabość demokracji liberalnej, która nie potrafi odpowiedzieć na agresję tego typu.
Jaki może być scenariusz na następne tygodnie?
Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Sytuacja jest bardzo dynamiczna. Pionki na szachownicy niestety ustawia Kreml. Pamiętajmy, że 10 września rozpoczną się największe od dekad manewry sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej i Republiki Białorusi – „Zapad-2021”, w których weźmie udział 200 tys. żołnierzy. Głosy mówiące o tym, że po prostu powinniśmy przyjąć tych ludzi i w ten sposób zakończymy spór, są błędne. To nie jest rozwiązanie konfliktu, a jedynie przeniesienie go w czasie i to na większą skalę. Być może, gdyby ta granica była dużo bardziej zabezpieczona przez Frontex, a Unia podjęła stosowne i dotkliwe kroki polityczne wobec Mińska i Moskwy, to byłoby to jakieś rozwiązanie. W obecnej sytuacji – z politycznego punktu widzenia – na pewno nie.
Narracja opierająca się na przesłance, że my możemy coś rozwiązać, jest nieprawdziwa. Bo to nie my ten konflikt wywołaliśmy. Pamiętajmy, że różnorakie prowokacje są w interesie Kremla, który nie podejmuje żadnych działań z myślą o przyszłym tygodniu czy miesiącu – te działania planowane są dalekowzrocznie. Warto mieć to na uwadze. Rosja skrupulatnie bada to, co dzieje się w Polsce na płaszczyźnie politycznej. Niewątpliwie Kreml chciałby uzyskać instrument wpływu na konflikty wewnętrzne w naszym państwie. Sprawdza, na ile uda się podzielić polską opinię i wpływać tym samym na sytuację. Jak widać, czyni to skutecznie. Proszę zauważyć, jak zaogniła się sytuacja przez 32 osoby. A gdyby pojawiło się ich kilkaset? Czy ich pojawienie się jest jakąś trudnością? Żadną. Co jednak byłoby wtedy?
Tak jak wspominałem, nie chodzi jednak wyłącznie o nas. Rosja bada odpowiedź Unii Europejskiej i poziom solidarności z Polską. Sprawdza, czy w długofalowym okresie udałoby się odczepić Polskę od wsparcia ze strony UE i wtedy ten wpływ ze strony rosyjskiej byłby jeszcze większy. To byłby lewar do pogłębienia działań w naszym kraju. Dopóki jest wsparcie unijne, możemy być względnie spokojni. Bez tej amortyzacji mielibyśmy ogromny problem. Nie ulega wątpliwości, że presja migracyjna będzie jednak wzrastała. Nie mówię tu o perspektywie roku czy dwóch lat. Jest to długotrwały proces o charakterze globalnym, który Putin chce wykorzystać.
dr Mariusz Sulkowski – doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce, adiunkt na Wydziale Społeczno-Ekonomicznym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.