“Byłem, można powiedzieć, takim omnibusem”
Legenda polskiej piłki nożnej - trener Jacek Gmoch opowiada o swojej historii. Co zakończyło jego karierę piłkarską? Jak stał...
Jezus – czy to postać historyczna? Wielkanoc zbliża się wielkimi krokami. Z tej okazji nie podamy Wam przepisu na najlepszy żurek czy paschę. Zastanowimy się m.in. nad tym, czy o Jezusie można mówić jako o postaci, która niezaprzeczalnie żyła. Na nasze pytania odpowiada dr Agnieszka Łoza, teolożka.
dr Agnieszka Łoza: Historyczność Jezusa nie budzi dzisiaj wątpliwości (gorzej z jego boskością). Jezus z Nazaretu, żydowski prorok, rzeczywiście istniał. Świadczą o tym nie tylko Ewangelie, Listy Apostolskie czy apokryfy, ale też pisma niechrześcijańskie. Pogańskie (list Pliniusza Młodszego czy „Żywoty Cesarzów” Swetoniusza) i żydowskie (teksty Józefa Flawiusza, znanego historyka).
Inna sprawa, że tych pozabiblijnych świadectw jest stosunkowo niewiele. To również ma swoje uzasadnienie. Prawdopodobnie były po prostu niszczone, aby uniemożliwić rozprzestrzenianie się chrześcijaństwa.
W każdym razie na podstawie istniejących dokumentów można ustalić jego genealogię, czas i miejsce narodzin (mniej więcej w 4 r. p.n.e., gdy cesarzem rzymskim był Oktawian August, a Herod Wielki – jako namiestnik rzymski – rządził w Palestynie).
Ponadto ustalić szczegóły jego działalności w Palestynie, spory z faryzeuszami i saduceuszami. Oskarżenie o bluźnierstwa, fałszywą naukę, podżeganie do buntu przeciw cesarzowi, wydanie go przez Żydów władzy rzymskiej, a także skazanie na śmierć krzyżową decyzją Poncjusza Piłata. Trudno byłoby w takich okolicznościach obronić tezę, że Jezus nigdy nie istniał.
W zasadzie wszystko! Jezus postawił na głowie całą ówczesną moralność, prawo i obyczaje.
Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu: lecz jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi
(Mt 5,38-39)
Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela
(Mt 19,6)
To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu
(Mk 2,27)
Sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim
(Mk 10,18)
Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz!
(Mt 5:40)
Takie słowa były zupełną nowością dla współczesnych Jezusowi, nie wpisywały się w ich mentalność, wprowadzały rewolucję w życie, do którego przywykli. Etyka Jezusa była dość „drastyczna”, bezkompromisowa, wymagająca. Ponadto, nauczał on w swoim imieniu, nie powoływał się na żaden autorytet, co też mogło dziwić, bo prorocy tak nie postępowali. Nie można też nie wspomnieć o cudach, przejawach niezwykłej mocy Jezusa, który nie tylko mówi, ale i czyni, dokumentując w ten sposób prawdziwość swojego nauczania.
Wszystko to sprawiło, że ludzie jakoś instynktownie czuli, że przemawia przez niego jakaś „mądrość nie z tej ziemi”, dlatego porzucali rodziny, rozdawali majątek, zmieniali całkowicie swoje życie i szli za nim.
A wiesz, że papież Franciszek też zadał kiedyś to pytanie? I odpowiedział wtedy jednoznacznie: „Wielkanoc, gdyż są to święta naszego zbawienia, miłości Boga do człowieka, celebracja Jego męki i zmartwychwstania”.
I choć z logicznego punktu widzenia wydaje się, że Boże Narodzenie (bo gdyby się nie narodził, toby nas nie zbawił), to z teologicznego ważniejsza jest jednak Wielkanoc (bo to śmierć i zmartwychwstanie Jezusa są przełomowym punktem w historii ludzkości). Jak mówi św. Paweł w liście do Koryntian: „Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach”. A sam Jezus powiedział: „Ja jestem Zmartwychwstanie i życie. Kto wierzy we mnie, choćby umarł, żyć będzie”.
Wynika to z „daty” śmierci Jezusa zawartej w Biblii. Był to piątek, tuż przed żydowskim świętem Paschy, które z kolei obchodzi się podczas pierwszej wiosennej pełni księżyca, 14 dnia żydowskiego miesiąca nisan, przypadającego w naszym kalendarzu na marzec lub kwiecień. Jednak już w 325 r. Sobór Nicejski ustalił, że data powinna być uniezależniona od kalendarza żydowskiego i po prostu obliczona (tylko nie pytaj mnie, jak).
Zdecydowano, że będzie obchodzona w pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca (a w każdym kolejnym roku kalendarzowym data pierwszej wiosennej pełni jest inna, stąd Wielkanoc „wypada” różnie). Ważne jest jeszcze to, że Wielkanoc to nie są uroczyste obchody rocznicy śmierci Jezusa. Celebruje się fakt przejścia od śmierci do życia, powstania Syna Bożego z martwych w noc paschalną z Wielkiej Soboty na Niedzielę Zmartwychwstania. Misterium śmierci i zmartwychwstania nie koncentruje się więc na jednym dniu.
Nie wiem, o jak dawne czasy chodzi, więc odpowiem ogólnie. Świętowano na pewno „na bogato”, z rozmachem, ogromną radością. Miało to też związek z tym, że bardzo poważnie traktowano okres Wielkiego Postu. Był to czas wstrzemięźliwości – nie tylko od pokarmów mięsnych – umartwienia, pokuty, prawdziwego nawrócenia.
Kultywowano rozmaite tradycje ludowe, zwyczaje i obrzędy, które obecnie coraz rzadziej można spotkać (założę się, że nie wiesz, czym jest Siuda Baba albo walatka, czym różni się kraszanka od pisanki a nalepianka od oklejanki).
Cała lokalna społeczność rozpoczynała celebrację cudu zmartwychwstania Jezusa od mszy rezurekcyjnej, po której następowało wielkanocne ucztowanie w rodzinnym gronie. Na śniadaniu spożywano pokarmy poświęcone w Wielką Sobotę, obowiązkowo jajka – symbol życia. Kolorowe jajka stanowiły wykup przed oblaniem wodą w drugim dniu świąt (choć warto było zostać oblaną, bo to zapewniało powodzenie i rychłe zamążpójście).
Dziś wiele się zmieniło. Bogata tradycja odchodzi w niepamięć. Pozostał wprawdzie zwyczaj święcenia pokarmów, ale coraz mniej ludzi przywiązuje wagę do symboliki koszyczka wielkanocnego. Wielki Post stracił swe pierwotne znaczenie i dziś niewiele się różni od zwykłego okresu roku liturgicznego. Może z wyjątkiem wszechobecnych jajeczek, zajączków, koszyczków i coraz bardziej kiczowatych dekoracji zalegających na półkach supermarketów.
Bo religijne i duchowe przeżywanie czasu Wielkanocy wypiera to „komercyjne”. Profanum nie tyle się przenika z sacrum, ile – w moim odczuciu – zawładnęło jego przestrzeń. Reklamy od miesiąca wmawiają nam, że nie ma Wielkanocy bez… [tu wstaw majonez, żur z torebki, szynkę w promocyjnej cenie itd.]. I my się temu poddajemy, niestety. Podobnie jak presji idealnie czystego domu, mycia okien „na święta” i przygotowywania ton jedzenia. Ilekroć słyszę, jak ludziom „odechciewa” się świąt, bo tyle roboty, odpowiadam: „Ale po co to wszystko? Bez tego Pan Jezus też zmartwychwstanie!”. Ich mina – bezcenna.
To zależy, gdzie ucho przyłożysz. W codzienności, w naszych domach, rodzinach – rzeczywiście nic wielkiego się nie dzieje. Natomiast w Kościele, w liturgii, ta radość jest celebrowana. Wystrój kościoła się zmienia. Znika ponury fiolet, bo tym czasie używa się w liturgii szat koloru białego. Kościół znów tonie w kwiatach, obok ołtarza stoi paschał, baranek wielkanocny, figura Jezusa Zmartwychwstałego oraz krzyż z czerwoną stułą.
Jest niedziela miłosierdzia Bożego (piękne święto, z bogatą teologią), niedziela Dobrego Pasterza, jesteśmy świadkami Wniebowstąpienia, cały Kościół trwa w modlitwie, wspomina świętych, oczekuje zesłania Ducha Świętego. To piękny czas. Nowy Kalendarz Liturgiczny tak go charakteryzuje:
Pięćdziesiąt dni, jakie upływają od Wielkanocy do Niedzieli Zesłania Ducha Świętego winny być obchodzone w radości i weselu jako jeden dzień świąteczny, owszem, jako jedna wielka niedziela.
Tego samego! Aby w odniesieniu do Jezusa z Nazaretu z przekonaniem i głęboką, niezachwianą wiarą mogli kiedyś wypowiedzieć słowa:
„Nie ma Go tu. Zmartwychwstał”
(Mk 16, 6)
I aby pojęli, że – jak mówił Benedykt XVI – „Jezus nie jest postacią z przeszłości. On żyje i jako żyjący idzie przed nami. Woła nas, byśmy szli za Nim, żyjącym i byśmy w ten sposób także i my odnaleźli drogę życia” (15 IV 2006 – Wigilia Paschalna w Bazylice Watykańskiej). Właśnie tego życzę wszystkim czytelnikom!