poprzedni artykułnastępny artykuł

Jak zmienić kraj zmarnowanych talentów

Niemiecki przemysł nie musi obawiać się utraty płynności, inaczej niż budowniczy polskich autostrad, bo niemieckie banki przez wielu lat wypracowały długofalowy program współpracy z fabrykami. Te z kolei współpracują z uczelniami wyławiając najlepszych pracowników, a nie krewnych królika. Z 800 milionów euro finansujących 536 naukowych grantów dla perspektywicznych naukowców przyznanych przez Unię Europejską, w 2012 roku do Polski powędruje 1.3 miliona euro przeznaczonych na jeden grant. To niecałe dwa promile. Wręcz szokująco mało jak na szósty kraj w UE pod kątem ludności i rozmiarów gospodarki. Niestety, takie wyniki to dla nas nie wypadek przy pracy, a coraz częściej reguła. Narzekania, że głównym sprawcą złej kondycji polskiej nauki jest tylko brak pieniędzy, brzmią na tym tle wręcz karykaturalnie. Co jest przyczyną naszych problemów? Czy Polacy są mniej uzdolnieni lub bardziej leniwi od swoich rówieśników w Europie zachodniej czy USA? Losy tych polskich naukowców, którzy zdecydowali się na pracę dla najlepszych światowych uczelni, wskazują na coś dokładnie odwrotnego. Zresztą nawet elity społeczeństw zachodnich potrafią nas w bezpośrednim kontakcie szokować brakami w wykształceniu. A jednak współczesne państwo polskie, trwające już dłużej niż II RP, pod wieloma względami daleko odbiega od kondycji, w jakiej znalazły się kraje Europy zachodniej w dwadzieścia lat po wojnie. Nie chodzi tylko o pieniądze, materialny dobrobyt czy infrastrukturę. W tych wszystkich przypadkach różnice można jeszcze tłumaczyć uwarunkowaniami politycznymi i historycznymi. Ale jak tłumaczyć fakt diametralnych różnic w postrzeganiu możliwości awansu pracowniczego i społecznego, robienia kariery, spełniania się w życiu publicznym? Łącznie ze „skorumpowanymi” Włochami po wojnie zachodnie demokracje szybko wytwarzały mechanizmy sprawnego doboru najlepszych pracowników, awansu, tworzenia profesjonalnej administracji, której fachowość często stanowiła „poduszkę” amortyzującą nieodpowiedzialne decyzje urzędników. W Polsce odczucie, że ścieżki awansu są krzywe i często prowadzą w górę nie najlepszych jest powszechne. Gorszy znaczy lepszy W ciągu ostatnich dwóch dekad wiele przekonań społecznych w Polsce się zmieniło. Ale jedno jest bardzo trwałe – regularnie przeprowadzane sondaże (m.in. przez CBOS) wskazują, że ponad 80 procent Polaków konsekwentnie uważa, że kariera w administracji, ale także wielkich korporacjach, spółkach skarbu państwa oraz uczelniach zależy częściej od rodzinnych, towarzyskich czy politycznych powiązań niż kwalifikacji i jakości pracy. Profesor Zyta Gilowska, członek Rady Polityki Pieniężnej mówi wręcz o Matrixie, pełnym „lustrzanych barier”, które sprawiają, że ścieżki polskiego awansu są wyjątkowo poplątane. To bardzo czarny opis, ale dość powszechnie podzielany, także często przez autorów raportów Najwyższej Izby Kontroli, które powszechnie wskazują na nepotyzm, kumoterstwo i klientyzm. Badacze polskiego awansu docierają do sytuacji wręcz paradoksalnych. Tak jest w przypadku historii opisywanej (w rozmowie z „Polityką”) przez socjologa, prof. Wojciecha Łukowskiego. W małej miejscowości do konkursu stanęli absolwentka Sorbony i absolwent studiów zaocznych prywatnej, mało znanej uczelni. Wygrał ten drugi, a do jego triumfu przyczyniły się prawdopodobnie zbyt wysokie kwalifikacje jego konkurentki. Mogła stanowić dla kogoś zagrożenie. Profesor Leszek Balcerowicz ratunek widzi w daleko posuniętej prywatyzacji. Jak uzasadnia, prywatny biznes musi kierować się rachunkiem strat i zysków, a więc awansować najlepszych, z kolei sfera publiczna zawsze będzie narażona na nepotyzm czy to rodzinny, czy polityczny lub towarzyski, czyli tak zwane kumoterstwo. Jednak choćby ostatni kryzys pokazał, że kapitał – wbrew temu co twierdzono przez lata – ma pochodzenie. Czy wykupienie państwowego koncernu przez inny koncern, którego udziałowcem jest inne państwo można w ogóle nazwać „prywatyzacją”? Pracownicy wielkich korporacji często zresztą znają podobne mechanizmy do tych panujących w administracji publicznej czy spółkach skarbu państwa. Zatrudniający menadżer, którego dzieli wiele pięter i tysiące mil od biur zarządu, w trosce o to, by nie wyrósł mu konkurent podczas selekcji nieraz będzie stosował to samo kryterium negatywne, które opisywał w przypadku samorządu profesor Łukowski. Również będzie starał się zadbać o rodzinę i przyjaciół. Ostatni kryzys zresztą pokazywał, że i wspomniani członkowie zarządów wielkich instytucji często kierowali się bardzo krótkofalowymi i egoistycznymi kryteriami ukrywając to przed akcjonariuszami, będącymi rzeczywistymi właścicielami koncernów. Nokia w oczy kłuje W przypadku uczelni jest jeszcze dodatkowy problem. Po pierwsze, fakty są takie, że państwowe uniwersytety, nie tylko w Polsce, są wciąż lepsze niż prywatne. Po drugie, logika działania systemu edukacyjnego jest nie tylko biznesowa. Wpisane są w nią cele i aspiracje państwa i jego obywateli, perspektywy rozwoju. Ale złe mechanizmy i tu są te same. Do tego dochodzi jeszcze zmurszałość i częsty brak racjonalności w systemie szkolnictwa. Dobrym przykładem jest nadprodukcja s t u – d e n – t ó w niektórych kier u n k ó w w stosunku do potrzeb, a z drugiej strony choćby wyniszczenie szkół technicznych. Ze sfery relacji pracownik – pracodawca patologie przenoszą się niestety także na inne pola. Częsta jest opinia, że cenne inicjatywy są w Polsce po cichu zarzynane. To dlatego ciągle naszym flagowym produktem jest wódka, do produkcji której nie trzeba wyrafinowanych technologii. I dlatego też, wciąż w sferze marzeń, a i zawiści, pozostaje mityczna już nad Wisłą Nokia: firma stworzoną w stosunkowo niewielkiej Finlandii, która mimo swojego peryferyjnego statusu umiała zamienić spółdzielnię produkującą kalosze w globalnego gracza w obszarze teleinformatyki, notabene przy pomocy polskiego wiceprezesa koncernu Stefana Widomskiego. Nasi naukowcy mają wspaniałe osiągnięcia, na przykład niebieski laser czy grafen. Jednak okazuje się, że polskie firmy nie są wstanie ich zaabsorbować. Na koniec niebieski laser podkradają japońskie koncerny i to one zarabiają na naszym patencie. Wymownym przykładem naszych problemów była historia polskiej firmy Ammono produkującej półprzewodniki na bazie azotanku galu. Opracowana przez polskich naukowców technologia była prawdziwą rewolucją technologiczną zapowiadającą komercyjny sukces. Na produkty powstał ogromny popyt. W podwarszawskim Nieporęcie powstała firma, która nie mogła się rozwinąć do poziomu globalnego gracza z powodu braku 10 mln euro. Każdy sobie układ skrobie Jednym z największych, choć niedocenianych problemów jest brak koordynacji. Administracja publiczna instytucje finansowe, uniwersytety działają jak niezestrojona orkiestra. Kraje zachodnie – o długiej nieprzerwanej tradycji państwowej, tworzą instytucje, które mimo swojej odmienności wzajemnie ze sobą współpracują. Niemiecki przemysł nie musi obawiać się utraty płynności, inaczej niż budowniczowie polskich autostrad, bo niemieckie banki wiele lat temu wypracowały długofalowy program współpracy z fabrykami. Te muszą się rozwijać – współpracują więc ściśle z ośrodkami badawczymi. Państwowe pieniądze na badania nie marnują się, bo wynalazki znajdują zastosowanie na miejscu. Ważną rolę odgrywa też państwo, które chce mieć nowoczesne siły zbrojne i sieć transportu. I pojawiają się grupy interesu, popychają kraj do przodu, wiedząc, że sukces wypracowany przez innych prędzej czy później opłaci się również im. W tej sytuacji tworzy się też jasne kryteria awansu, kontroli procedur, a przede wszystkim wyławiania talentów. Odwrotna tendencja cechuje, niestety, kraje postkolonialne, Poszczególni gracze ciągną w swoją stronę i wszystko staje w miejscu. Awansują według niejasnych reguł wybrańcy kacyków, a naukowe elity uciekają do lepszego świata jeszcze bardziej wzmagając jego przewagę w globalnej konkurencji. W polskich warunkach zostawienie spraw samych sobie zaowocowało stworzeniem tysięcy malutkich układzików skutecznie paraliżujących ambitne jednostki. W takim świecie jak ryby w wodzie mogą czuć się tylko ludzie pokroju Marcina P. – twórcy niesławnego funduszu Amber Gold. By to zmienić trzeba spojrzeć dalej. A do tego potrzebne są wizje wypracowywane nie tylko przez inżynierów, ale również socjologów i psychologów i innych, tak pogardzanych, humanistów.   Jakub Biernat, Stanisław Małolepszy

Wynalazki, które zmieniły świat? Poznaj TOP 5 Magazynu Koncept.

Artykuły z tej samej kategorii

Sieć znajomych, znajomi w sieci

Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...

Nie musi być idealnie

Różne mogą być przyczyny problemów w sprawnym zarządzaniu swoimi zadaniami i skutecznym zapanowaniu nad swoim kalendarzem. U jednych może to być lenistwo, u innych pożeracze...

Kanapka z salami i serem szwajcarskim

Czyli jak zrobić coś wielkiego. Znasz to uczucie, kiedy planujesz zrealizować duże zadanie? Poświęcasz wiele chwil rozmyślaniu nad tym i uświadamiasz sobie,...