Jak nakarmić wilka i mieć owce w całości?
O dylemacie mieszkaniowym, spekulacji i jej wpływie społecznym. Temat nieruchomości pobudza zmysły opinii publicznej już kolejne miesiące, rodząc przy tym skrajne...
Kredyty należy brać w walucie, w której się zarabia – tę złotą myśl ekonomiści od kilku lat odmieniają przez wszystkie przypadki.
T o oczywiście pokłosie problemu z kredytami hipotecznymi we frankach szwajcarskich, z którymi boryka się 700 tys. Polaków. To zarazem 700 tys. argumentów dla wątpiących we wspomnianą zasadę. „Bank powinien udzielać klientom detalicznym kredytów zabezpieczonych hipotecznie wyłącznie w walucie, w jakiej uzyskują oni dochód, także w przypadku klientów o wysokich dochodach” to zalecenie Komisji Nadzoru Finansowego z 2013 roku, do którego stosują się już chyba wszystkie banki. Z tego punktu widzenia, w Polsce kredyt hipoteczny, czy jakikolwiek inny, w obcej walucie stał się właściwie niedostępny.
Jeszcze 5, 10 lat temu kredyty walutowe, głównie hipoteczne były niezwykle popularne. Bardzo duże zainteresowanie takimi kredytami wynikało z tego, że miesięczne raty były znacznie niższe niż w przypadku kredytów złotowych. Różnica sięgała nawet połowy raty. To z kolei skutek wysokiej różnicy w poziomie stóp procentowych między kredytami w złotówkach, a innych walutach. Dlatego niemal wszystkie banki prześcigały się w ofertach kredytów walutowych i przyciągnęły ponad 0,5 mln klientów. Otrzeź- wienie przyszło na przełomie 2008 i 2009 r., kiedy wskutek kryzysu światowego i wzrostu kursu walut, kredyty walutowe stały się bardzo drogie. W 2008 roku za jednego wspomnianego już franka szwajcarskiego płaciło się 2 zł. Dziś ok. 4 zł. Wartość zadłużenia z tytułu kredytu walutowego wzrosła więc z dnia na dzień.
Łatwa dostępność kredytów walutowych wpłynęła też na całą gospodarkę. Fakt, że hipoteczne kredyty walutowe były kilka lat temu tak powszechne i udzielane na bardzo liberalnych warunkach, doprowadził do bańki cenowej na rynku nieruchomości – mieszkania w związku z ogromnym popytem znacznie podrożały. Także z punktu widzenia banków, sytuacja po 2008 roku stała się niebezpieczna. Wraz pęknięciem bańki cenowej, okazało się, że wartość zadłużenia znacznie przewyższa wartość nieruchomości. Po tym, jak frank szwajcarski znacznie się umocnił, Narodowy Bank Szwajcarii (SNB) obniżył stopy procentowe, co w dużej mierze zrekompensowało polskim kredytobiorcom wzrost kursu waluty i kwoty długu do spłaty. Od 2011 r. SNB zdecydował się powiązać franka z euro i sztucznie utrzymywać jego kurs, aby euro nie mogło kosztować mniej niż 1,2 franka. Jednak w styczniu br. porzucił tę politykę, wprowadzając zarazem ujemne stopy procentowe, a frank się natychmiast umocnił.
Krótko mówiąc – przewidywalność to najważniejsza zaleta kredytu w złotówce. Oczywiście zmiany oprocentowania, i co za tym idzie zmiany wysokości rat, dotyczą nie tylko kredytów walutowych. Jednak ryzyko wysokich wahań przy kredytach złotowych jest znacznie niższe. A to dlatego, że w grę nie wchodzą wahania kursu waluty. Pod hasłem ryzyka kursowego kryje się przecież nie tylko wyższa miesięczna rata. Zwiększa się też wartość całego kredytu. Przy znacznej podwyżce ceny waluty, w której mamy kredyt, całość tego, co nam zostało do spłacenia, może wzrosnąć nawet dwukrotnie. A to oznacza, że za swoje lokum słono przepłacimy. I tu znowu za przykład może posłużyć los tzw. frankowiczów. Sporo jest przypadków, kiedy spłacając regularnie przez wiele lat raty swoich kredytów, mają oni do spłacenia dług nominalnie wyższy niż wysokość zaciągniętego kredytu np. w 2007 roku. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że ryzyko zmieniającego się kursu walut całkowicie została przerzucona na stronę kredytobiorcy, a nie kredytodawcy.
Tych zmartwień nie mają posiadacze kredytów złotowych. Wysokość ich zadłużenia miesiąc za miesiącem spada. I nie ma możliwości, aby do spłacenia mieli więcej kapitału niż zaciągnięte zobowiązanie. Oczywiście, wysokość rat zależy od oprocentowania, które jest zmienne. Rada Polityki Pieniężnej, która ustala wysokość stóp procentowych, podejmując decyzje bierze pod uwagę sytuację gospodarczą w Polsce. Głównie musi dbać o niską inflację, ale swoimi posunięciami może też wpływać na wzrost gospodarczy. Funkcjonuje więc w tej samej rzeczywistości gospodarczej, co kredytobiorcy złotówkowi. A to oznacza, że jej posunięcia są bardziej przewidywalne niż kurs walut. – Jeśli ktoś świadomie zdecyduje się wziąć kredyt walutowy, to powinien zdawać sobie sprawę, że automatycznie staje się spekulantem, narażonym nie tylko na ryzyko stopy procentowej (jak złotówkowy kredytobiorca), ale i na ryzyko kursu walutowego – przestrzega na swoim blogu ekonomista Piotr Kuczyński. Z powyższych względów wynika bezsprzecznie jedno – najbezpieczniej brać kredyt w walucie, w której się zarabia.