poprzedni artykułnastępny artykuł

Jaffna – uśmiech po wojnie

Trzy lata po zakończeniu wojny, Tamilowie z północy Sri Lanki narzekają na militaryzację ich półwyspu i wolne tempo obiecanej przez prezydenta Mahinde Rajapaksa odbudowy. Mimo to, mam wrażenie, ze Tamilowie są wiecznie uśmiechnięci. Przewodnik „Lonely Planet” po Polsce uprzedza turystów, żeby nie oczekiwali zbyt wielu ciepłych uśmiechów na ulicach naszego kraju. Tu jest inaczej, uśmiech nie jest przejawem tego, że ktoś „ma nie tak pod sufitem”. To absolutna norma. Narody azjatyckie, mimo że przeżyły rożne tragedie porównywalne z Polakami mają w sobie ogromną pogodę ducha. To samo obserwowałem niedawno na Sumatrze, gdzie podczas tsunami w 2004 roku, w ciągu kilkudziesięciu minut straciło życie 167 tys. ludzi. Uśmiech i dzień dzisiejszy mają wartość, a nie ciągłe rozdrapywanie wczorajszych ran. Ostatni raz byłem na Sri Lance w styczniu 2009 roku. Był to czas ostatniej wielkiej ofensywy wojsk rządowych przeciwko Tamilskim Tygrysom, których niedobitki dogorywały w bagnistej dżungli na północy kraju. Wtedy kierując się na północ w strefę działań wojennych zostałem zatrzymany przez wojsko w Vavyniji, dalsza podroż była niemożliwa. Kilkinochchi, stolica LTTE (Liberation Tamil Tigers of Ellam) właśnie padła; największa baza wojskowa Tamilów – Mullaitivu oraz ich przywódca Velupillai Prabhakaran znaleźli się w potrzasku. Dni partyzantów były policzone. Teraz wsiadłem w miejscowy autobus i odbudowywaną drogą A 9 przejechałem przez zniszczone ziemie tamilskie i Przesmyk Słonia aż do Jaffny. Pomiędzy Mullaitivu a północną stolicą wyspy rozpościerał się krajobraz po bitwie: osiedla zrujnowanych domostw ze śladami kul i odłamków po pociskach artyleryjskich, osmalone pnie palm, setki spalonych pojazdów i góry rowerów powyginanych od ognia pożarów. Na małej polanie w dżungli moją uwagę przykuła wydobyta z oceanu flota Morskich Tygrysów, która terroryzowała przez dziesięciolecia ten rejon Oceanu Indyjskiego. Od wybuchu tamilskiego powstania w latach 80-tych, miały miejsce okupacja militarna półwyspu, rozlegle zniszczenia i przesiedlenia ludności. Od zakończenia działań wojennych w 2009 roku, uchodźcy zaczęli wracać do swoich domów. Rząd i sektor prywatny rozpoczęły odbudowę. – Teraz jest dużo bezpieczniej niż kiedyś, nasze miasto staje na nogi – mówi 55 – letni Mahani, który niedawno wrócił do Jaffny z Kolombo. – Po co nam separatyzm? Czy indyjscy Tamilowie w Tamil Nadu posiadają odrębne państwo? – pyta retorycznie. Młody Biravy wykazuje większy sentyment dla byłych bojowników. Ostentacyjnie demonstruje mi wytatuowanego na ramieniu tygrysa – wyrazisty symbol 30 – letniej walki o niepodległość. Biravy jest studentem, ale niestety nie uczęszcza na zajęcia z uwagi na strajk, jaki trwa na państwowych uczelniach od czterech miesięcy. Tamilskie uczelnie od lat były zarzewiem buntu. Wykładowcy strajkują oskarżając rząd o ingerowanie w ich decyzje, a przede wszystkim o brak pieniędzy na oświatę i plany wprowadzenia płatnego systemu szkolnictwa. – Hej stary, wolisz Lecha, czy Żywiec? – pyta Biravy popisując sie znajomością polskich piw. Jak się okazuje, student pracował na budowie z naszymi rodakami w Londynie. Tamże zrobiono mu tatuaż. Biravy musi przekrzykiwać odgłosy młotów pneumatycznych, betoniarek oraz inne wysokie dźwięki azjatyckiej ulicy. Tym bardziej, że stoimy przy wejściu na rynek główny, który podobnie jak cale miasto tętni życiem i powstaje z ruin. Niektóre z ulic są całkowicie wyburzane i budowane od nowa. Wygląda na to, że nikt nie był na tyle lekkomyślny, aby cokolwiek tu inwestować w ostatnich 30 latach. Są tez inne problemy. Na Półwyspie Jaffna proporcje między cywilami, a armią wynoszą 1 do 11. Oznacza to, że 40-50 tys. żołnierzy przypada na 600 tys.ludności. Rząd uważa, że zmniejszenie kontyngentu spowoduje bezrobocie i kryzys gospodarczy. Nagle na ulicy spotykam Tamilów z Paryża. Śmiejemy się, bowiem parę dni wcześniej ci sami ludzie podwieźli mnie stopem z Nilaveli do Trincomalee, jakieś 400 kilometrów na południe od Jaffny. Adiya, właścicielka tamilskiej restauracji w Paryżu uważa, że rozwój turystyki to teraz najlepsze wyjście dla północy kraju. Turyści mogliby tu zostawiać spore pieniądze podczas urlopów, podobnie jak to od lat dzieje sie na syngaleskim południu wyspy, gdzie wojna nie dotarła.   Andrzej Meller

Artykuły z tej samej kategorii

Sieć znajomych, znajomi w sieci

Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...

Nie musi być idealnie

Różne mogą być przyczyny problemów w sprawnym zarządzaniu swoimi zadaniami i skutecznym zapanowaniu nad swoim kalendarzem. U jednych może to być lenistwo, u innych pożeracze...

Kanapka z salami i serem szwajcarskim

Czyli jak zrobić coś wielkiego. Znasz to uczucie, kiedy planujesz zrealizować duże zadanie? Poświęcasz wiele chwil rozmyślaniu nad tym i uświadamiasz sobie,...