W pułapce dwójmyślenia
Czy to, co uważamy za prawdę, rzeczywiście nią jest? 🗣 Czy nie zagubiliśmy się w wygodnym światku gotowych poglądów...
O tym jak przełamać naukowy impas, promować młodych i zdolnych i skończyć ze skostnieniem uczelnianej hierarchii – z prof. Antonim Dudkiem rozmawia Anita Sobczak.
– Jestem w środowisku akademickim w radykalnej mniejszości, bo jestem przeciwnikiem habilitacji jako takiej. To mechanizm niekiedy blokujący rozwój najzdolniejszych naukowców, ale przede wszystkim stwarzający nadmierne gwarancje bezpieczeństwa. Po habilitacji jej posiadacz staje się w świecie akademickim kimś na kształt świętej krowy, może już nic istotnego nie robić – najwyżej nie dostanie tytularnej profesury. Ale może być profesorem uczelnianym do emerytury i blokować etat dla młodszych, którzy mogliby się wykazać znacznie lepszymi osiągnięciami naukowymi czy dydaktycznymi.
– Owszem, opór przed ewentualną likwidacją habilitacji bierze się także i stąd, że habilitacja traktowana jest jako ostatnia zapora przed psuciem i obniżaniem jakości standardów nauki w Polsce. Trochę jest w tym racji, ponieważ w ostatnich latach doszło do znaczącego obniżenia poziomu doktoratów. System boloński, który bezrefleksyjnie przyjęliśmy zakłada, że doktorat jest trzecim, po licencjacie i magisterium szczeblem kształcenia. To powoduje umasowienie studiów doktoranckich i w efekcie obniżenie ich poziomu. Tymczasem z samej idei, żeby było więcej doktoratów nie wynika, że przybędzie nam młodych, zdolnych ludzi gotowych do napisania porządnej pracy doktorskiej. Widząc to, część środowiska akademickiego mówi – musimy bronić ostatniej reduty czyli habilitacji, bo to jest jedyny filtr. Jednak – jak już wspomniałem – ten filtr jest bardzo ułomny i często działa też odwrotnie – blokuje rozwój najzdolniejszych, a przede wszystkim osłabia aktywność samodzielnych pracowników naukowych.
– Żeby znieść habilitację, potrzeba byłoby ogromnej determinacji rządu, który naraziłby się środowisku akademickiemu. Minister Kudrycka po fali krytyki bardzo szybko wycofała się z pomysłu likwidacji habilitacji. Zamiast tego wprowadziła ograniczoną reformę, której skutki trudno jeszcze do końca ocenić, bo dopiero wchodzi w życie. Ale fundamenty systemu pozostaną niezmienione.
– Najistotniejsza różnica między starą procedurą habilitacyjną a nową polega na tym, że w starej habilitację uzyskiw a ło się po przejściu tzw. kolokwium habilitacyjnego przed radą wydziału uczelni. Komisja powoływana przez radę wydziału najpierw przyglądała się dorobkowi naukowemu kandydata na habilitanta. Jeśli uznawała ją za odpowiednią, to przegłosowywała wszczęcie procedury habilitacyjnej i wyznaczała dwóch recenzentów dorobku. Jednocześnie wysyłała dokumenty do Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów, która też powoływała dwóch recenzentów. Po pewnym czasie powstawały cztery recenzje dorobku habilitacyjnego, po zapoznaniu się z którymi rada wydziału podejmowa ła dec y zję o dopuszczeniu bądź nie do kolokwium habilitacyjnego. I to – po decyzji o wszczęciu procedury habilitacyjnej – było drugie sito. Trzecie i ostatnie stanowiło kolokwium habilitacyjne.
– Wspomniani czterej recenzenci przedstawiają swoje opinie i zadają pytania, pytania mogą też zadawać członkowie rady wydziału. Po tej części następuje tajne głosowanie nad przyjęciem bądź odrzuceniem kolokwium. W drugiej fazie habilitant wygłasza wykład, po którym następuje końcowe głosowanie. Jeśli większość jest za, kandydat dostaje tytuł doktora habilitowanego.
– Nie przewiduje w ogóle owego kolokwium. W największym skrócie: kandydat zgłasza się do rady wydziału, ta przygląda się jego dorobkowi i jeśli uznaje, że ten jest odpowiedni do wszczęcia procedury wyznacza trzech recenzentów-członków komisji, która zajmować się będzie habilitantem; potem wysyła dokumenty do wspomnianej już Komisji ds. Tytułów, a ta wyznacza kolejnych czterech recenzentów. Dalej habilitantem zajmuje się tylko ta siedmioosobowa komisja, która może się z nim spotkać, ale nie musi. Musi jednak zapoznać się z jego dorobkiem. I stanowisko tej komisji ma być decydujące. Jeśli rada wydziału go nie podzieli, wówczas wkraczać ma w roli arbitra Centralna Komisja. Teoretycznie zatem ma być szybciej i prościej. Ale czy tak będzie czas pokaże, bo póki co mamy do czynienia z faktycznym bojkotem tej nowej procedury przez środowiska akademickie. W ciągu ostatnich dwóch lat, kiedy możliwy był wybór między starymi a nowymi zasadami, byłem w wielu procedurach habilitacyjnych, ale wszystkie biegły starym trybem.
– Z niechęci środowiska akademickiego, które najwyraźniej uważa, że to jest psucie habilitacji. W moim przekonaniu tak być nie musi. Jestem bowiem w stanie sobie wyobrazić, że zawsze znajdzie się siedem osób wystarczająco kompetentnych, by ocenić daną habilitację. Ale nadzieja na to, że w kilkudziesięcioosobowej radzie wydziału choćby jedna trzecia będzie znała się na temacie habilitacji jest znikoma. W starym systemie często zatem zdarzało się, że większość rady nie miała pojęcia o czym habilitant napisał, ale i tak go oceniała – czasem biorąc pod uwagę opinię recenzentów, a czasem nie. Niekiedy oceniano go – mówiąc delikatnie – biorąc pod uwagę kryteria pozamerytoryczne. Byłem na takich kolokwiach, gdzie np. z braku lepszych argumentów mówiono, że polszczyzna habilitanta pozostawia wiele do życzenia. Dla mnie istotniejsze jednak było to co on mówi, a nie braki retoryczne, które zresztą były dyskusyjne.
– Wiadomo, że w grę wchodzą też sympatie i antypatie kilkudziesięcioosobowych rad wydziału. Znacznie łatwiej zrobić habilitację na macierzystej uczelni. To oczywiście nie musi być regułą, bo i na swojej uczelni można komuś podpaść, ale zwykle habilitantowi pomaga fakt, że jest pracownikiem danej uczelni i ma przyjaciół.
– Rezygnacja z habilitacji wymagałaby wprowadzenia większych zmian. Po pierwsze, powinien zostać znacznie podwyższony poziom doktoratów poprzez np. wprowadzenie obowiązku publikacji tak jak teraz jest przy habilitacji, aby wyeliminować plagiaty. Po drugie, powinien zostać wprowadzony tzw. anonimowy recenzent, co by ograniczyło zjawisko polegające na tym, że zaprzyjaźnieni profesorowie wzajemnie recenzują sobie prace swoich doktorantów. Po trzecie – i to jest najważniejsze – zniesieniu habilitacji powinno towarzyszyć wprowadzenie systemu kontraktowego w świecie akademickim, tak jak jest np. w systemie anglosaskim. Posiadacze doktoratów mogliby się starać o np. pięcioletnie kontrakty profesorskie, ale nie na uczelniach, na których się doktoryzowali. Po tym czasie umowa mogłaby być on odnowiona albo nie. Taka perspektywa zmuszałaby do wysiłku naukowego i dydaktycznego aż do emerytury, ponieważ tytuł profesora nadawany przez prezydenta dawałby wyższą pensję, ale już nie gwarancje bezterminowego zatrudnienia. Zastąpienie obecnej quasifeudalnej hierarchii systemem kontraktowym uruchomiłoby znacznie większą aktywność naukowców. To byłby system znacznie skuteczniejszy niż owa habilitacja, po której zrobieniu jest się w systemie do emerytury. A to nie jest zdrowe, bo prowadzi do lenistwa intelektualnego.
– Nie było mnie na tym kolokwium i nie chciałbym go oceniać. Mogę tylko powiedzieć, że jest rzeczywiście zaskakujące, że mając cztery pozytywne recenzje Migalski przepadł w ostatnim głosowaniu. Może rzeczywiście, jak relacjonowano w mediach, w jego wykładzie zabrakło refleksji teoretycznej. Ale być może to był tylko pretekst – głosowanie jest tajne, nikt niczego nie musi uzasadniać. Choć gdyby rada była od początku mu przeciwna, to przepadłby już po pierwszym głosowaniu. A przepadł dopiero w ostatnim, już po wykładzie. Zapowiedział odwołanie, które mam nadzieję zostanie pozytywnie rozpatrzone.
Antoni Dudek – profesor nauk humanistycznych, historyk i politolog, autor kilkunastu książek dotyczących najnowszej historii Polski, członek Rady Instytutu Pamięci Narodowej, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego.