O nocach sierpniowych
Sierpniowe refleksje i emocje wokół rocznicy Powstania Warszawskiego. Czy powinniśmy zostawić dyskusje o jego sensie historykom, czy nauczyć się...
Niemcy stworzyli w Łodzi obóz, w którym głodzono i katowano polskie dzieci. Mali więźniowie musieli również pracować ponad siły. Czuwała nad tym m.in. folksdojczka, która po wojnie podjęła pracę… w przedszkolu.
Niemiecki Prewencyjny Obóz Policji Bezpieczeństwa dla Młodzieży Polskiej przy ul. Przemysłowej w Łodzi powstał 1 grudnia 1942 r. i działał do 19 stycznia 1945 r. Był on miejscem gehenny wielu dzieci więzionych przez niemieckiego okupanta. Został on szczegółowo opisany m.in. w artykule dr. Artura Ossowskiego „Proces Eugenii Pol a historia Polen-Jugendverwahrlager”, który ukazał się w 2018 r. w publikacji IPN-u: „Łódź pod okupacją 1939–1945. Studia i szkice”.
Głównym zadaniem dzieci w obozie była praca. Chłopcy zajmowali się prostowaniem igieł tkackich, a także zszywaniem zimowych butów dla żołnierzy niemieckich. Dziewczęta natomiast m.in. szyły odzież roboczą i naprawiały mundury. Dzieci musiały pracować przez kilkanaście godzin dziennie. Pracę wykonywały w bardzo złych warunkach, były także bite i głodzone. Niektóre zeznania z procesu, który toczył się w czasach PRL, oraz niemieckie uzasadnienia kierowania dzieci do obozu zostały opublikowane w opracowaniu dr. Ossowskiego „Dzieci z Przemysłowej. Niemiecki obóz w Łodzi 1942–1945”.
Była duża rywalizacja o chleb. Dzieci były tak głodne, że obgryzły sobie ręce. Jak komuś przysłano paczkę, to dziecko miało lepiej, inne dzieci nie miały co jeść. Jak przyszła duża paczka z jedzeniem, to Niemcy odbierali część jedzenia. Mówiono, że odejmują dla tych, co nic nie otrzymywali; niewykluczone, że zabierali dla siebie
– czytamy we fragmencie zeznania Gertrudy Skrzypczak z d. Nowak urodzonej w 1930 r.
Młodzi więźniowie zmagali się z wszechobecnymi pchłami i wszami. Za rzekomo źle wykonaną pracę karano karcerem i chłostą. Do obozu często trafiały dzieci osób, które nie przyjęły volkslisty.
Od jesieni 1942 r. przebywałem z bratem, a w 1943 r. do obozu przywieziono siostrę. Jestem Polakiem, chociaż mam niemieckie nazwisko. Do obozu zostałem przywieziony za to, że rodzina moja nie chciała podpisać volkslisty. W obozie tym w 1943 r. znalazła się również moja siostra Gertruda. Dostałem wiadomość, że przywieziono moją siostrę, z którą widziałem się. Mówiła mi, że oskarżona [Eugenia Pol] ją bije. […] Wyniesiono ją z baraku, z izby chorych, a właściwie to ja nie wiem skąd, to był niski barak, podobny do karceru. Po tym przypadku – już nigdy siostry Gertrudy nie widziałem. Pozostał mi tylko żal w sercu
– zeznał Bronisław Weinhold urodzony w 1932 r.
Jeszcze wiele lat po wyjściu z obozu byli więźniowie zmagali się z poważną traumą.
W 1970 r. aresztowano wspomnianą Eugenię Pol, folksdojczkę, która wcześniej była funkcjonariuszką obozu dla dzieci. Co ciekawe, po wojnie pracowała jako intendentka w łódzkim żłobku Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. Armii Ludowej. Trenowała również rzut oszczepem, biegi, a także koszykówkę i siatkówkę. „Nie ukrywała się ani nie planowała opuszczenia Łodzi, gdzie spędziła dzieciństwo oraz młodość. (…) Wierzyła, że wiele więźniarek uchroniła przed brutalnością panującą w ośrodku” – czytamy w artykule dr. Ossowskiego.
Jednak w 1974 r. za zbrodnie na dzieciach skazano ją na 25 lat więzienia, na poczet kary zaliczono pobyt w areszcie. Sąd uznał, że nie tylko brała udział w znęcaniu się nad dziećmi, lecz swoim postępowaniem mogła przyczynić się do ich śmierci. W uzasadnieniu wyroku podkreślono, że Eugenia Pol inicjowała dręczenie więźniów. Jej kara została jednak złagodzona i Pol wyszła na wolność w 1989 r. Zmarła w 2003 r. w Łodzi.
Czytaj też: Dawid Sierakowiak – dziennik z łódzkiego getta