“Byłem, można powiedzieć, takim omnibusem”
Legenda polskiej piłki nożnej - trener Jacek Gmoch opowiada o swojej historii. Co zakończyło jego karierę piłkarską? Jak stał...
Stało się najgorsze, Rosja zaatakowała Ukrainę. Pamiętajmy o tym, że wojna zaczęła się już kilka lat temu. Jeszcze kilka miesięcy przed inwazją na Krym i wybuchem wojny w Donbasie Rosjanie i Ukraińcy poważnie planowali powołanie wspólnej ligi, a przez ponad trzy dekady mieli jedną reprezentację. Dziś piłka nożna dzieli oba kraje.
Ostatni raz piłkarskie reprezentacje Rosji i Ukrainy spotkały się na boisku dwadzieścia trzy lata temu. Kluby z obu państw nie grały przeciwko sobie od jedenastu. W związku z więcej niż napiętymi relacjami rosyjsko-ukraińskimi reset tych statystyk od 2014 roku utrudnia zarządzająca europejskim futbolem UEFA.
W marcu 2014 roku Rosja dokonała aneksji Krymu. Na budynkach instytucji publicznych zawisły rosyjskie flagi, a w miastach półwyspu władzę zaczęli sprawować ludzie wierni Kremlowi. Rosjanie szybko wzięli się również za krymski futbol.
Drużyny z Jałty, Sewastopola i Symferopola jeszcze w maju grały w rozgrywkach ukraińskich. W sierpniu występowały już w trzeciej lidze rosyjskiej. W międzyczasie zmieniono im nazwy, adresy, a w składach znaleźli się wyłącznie Rosjanie.
Na pierwszy w nowej rzeczywistości mecz, między Tawriją Symferopol Krym a Klubem Sportowym Floty Czarnomorskiej Sewastopol, przyszły tłumy kibiców z rosyjskimi flagami. Piłkarze wchodzili na boisko, niosąc balony w biało-niebiesko-czerwonych barwach Rosji, a spotkanie poprzedziło odegranie rosyjskiego hymnu. Poprzez futbol Rosja próbowała usankcjonować swoją obecność na Krymie.
Sytuacja zrobiła się niewygodna dla UEFA. Zgodnie z jej przepisami kluby z danego państwa nie mogą występować w rozgrywkach innego kraju, a przecież aneksja Krymu nie została przez świat zaakceptowana. I na tym Ukraińcy oparli swoją skargę do piłkarskiej centrali, domagając się powrotu drużyn do własnych rozgrywek.
De facto w krymskich klubach rządzili jednak Rosjanie. Na dodatek już wówczas do UEFA szerokim strumieniem płynęły pieniądze Gazpromu, który od lat ociepla swój wizerunek w blasku najlepszych piłkarzy świata, sponsorując Ligę Mistrzów.
Poza tym rosyjski minister sportu Witalij Mutko zasiadał we władzach FIFA; organizacji, która wybrała Rosję na gospodarza piłkarskich mistrzostw świata w 2018 roku i która – mimo napaści Rosji na Ukrainę – ani przez moment nie rozważała przeniesienia tego turnieju.
Nad wyjściem z sytuacji oficjele UEFA głowili się kilka miesięcy. W końcu zapadła decyzja: krymskie kluby nie mogą grać w Rosji. Ale na Ukrainę też nie wróciły. Powołano dla nich osobną ligę, nadzorowaną bezpośrednio przez UEFA. Sprawiedliwy werdykt? Raczej wygodnictwo, które mogło zadowolić jedynie Rosjan.
Chociaż drużyn z półwyspu nie udało się wcielić w ich system ligowy, Moskwa zyskała pretekst do narracji: Krym nie jest ukraiński, skoro zespoły z półwyspu nie grają w ukraińskiej lidze.
Drugi cios ukraińska piłka – podobnie jak cały kraj – otrzymała w Donbasie. W 2014 roku w najwyższej lidze występowały trzy drużyny z tego regionu. Rok później Metalurg Donieck już nie istniał, a Zoria Ługańsk i Szachtar Donieck musiały sobie znaleźć nowe domy. Ten ostatni początkowo mecze „domowe” rozgrywał w oddalonym o 1200 kilometrów Lwowie. Kolejnymi przystankami były Charków i Kijów. Trzynastokrotni mistrzowie Ukrainy od ośmiu lat nie zagrali na wybudowanej na Euro 2012 Donbas Arenie. I nic nie wskazuje na to by szybko – o ile kiedykolwiek – miało się to zmienić.
Rosyjska agresja na Ukrainę pchnęła UEFA do podjęcia jeszcze jednej decyzji: zatroszczenia się o to, aby ani reprezentacje, ani kluby z obu krajów nie grały ze sobą w rozgrywkach międzynarodowych. Podobnie jak w przypadku m.in. Kosowa i Serbii oraz Armenii i Azerbejdżanu chodzi o niedawanie pretekstu do jakichkolwiek politycznych demonstracji ze strony kibiców i samych zawodników.
Tym samym we wszystkich nadzorowanych przez UEFA rozgrywkach obowiązuje zasada, że ukraińskie i rosyjskie kluby oraz reprezentacje nie mogą trafić do jednej grupy. Wpaść mogłyby na siebie dopiero w półfinale czy finale, ale na to nie pozwalają im niedostatki sportowe. Wyjątkiem jest futsal – halowa odmiana piłki nożnej.
W lutym tego roku Ukraina i Rosja zagrały w półfinale mistrzostw Europy w Amsterdamie. Wziąwszy pod uwagę napiętą sytuację polityczną, niektórzy wieszczyli boiskową wojnę. Skończyło się na kilku prześmiewczych hasłach ze strony grupki ukraińskich fanów i oprotestowanych przez Rosjan koszulkach, w których zagrali Ukraińcy. Znajdowały się na nich konturowa mapa Ukrainy z Krymem i hasło „Chwała Ukrainie”. Rosja wygrała 3:2.
Skoro kibicom odebrano szanse na wykrzyczenie swoich poglądów i wybuczenie rywali na stadionach, musieli znaleźć substytut. I znaleźli.
Przekonał się o tym piłkarz Jewhen Selezniow, który po transferze do rosyjskiego Kubania Krasnodar wypadł ze składu reprezentacji Ukrainy. Fani zarzucali mu zdradę i kolaborację z wrogiem. Jarosławowi Rakickiemu oberwało się z kolei za nieśpiewanie hymnu.
Część kibiców podejrzewała ówczesnego zawodnika Szachtara Donieck o sympatyzowanie z separatystami. Kiedy w 2018 roku podpisał kontrakt z Zenitem Sankt Petersburg, drzwi do gry w ukraińskiej kadrze zostały przed nim zamknięte. Po drugiej stronie patriotycznego barometru znalazł się Roman Zozulja, który pieniądze ze zlicytowanego medalu za grę w finale Ligi Europy przekazał ukraińskiej armii.
A przecież jeszcze w 2013 roku nastroje były zupełnie inne. W Moskwie i Kijowie rozegrano wówczas Turniej Zjednoczenia, w którym wzięły udział Szachtar, Dynamo Kijów, petersburski Zenit i Spartak Moskwa. Miał to być kamień węgielny pod powołanie wspólnej rosyjsko-ukraińskiej ligi. Patronem tego pomysłu był szef Gazpromu Aleksiej Miller.
Mimo że piłkarskie władze oraz kluby w obu krajach były żywo zainteresowane takim projektem, zgody na jego realizację nie wyraziła FIFA. Pomysłodawcy zapowiadali, że przechowają swoje plany do czasu zmiany władz światowej piłki. Ale oprócz nich zmieniła się też sytuacja geopolityczna – wspólną superligę pogrzebała wojna.
Za superligę można uznać ligę radziecką. Rozgrywano ją co prawda w granicach jednego państwa, ale niesnaski między poszczególnymi republikami ZSRR były i na boisku, i na trybunach aż nadto widoczne.
Stadiony tworzyły swego rodzaju enklawy, gdzie władza przymykała oczy na narodowościowe hasła. Na trybunach ukraińskich klubów rozbrzmiewały przyśpiewki o wolnej Ukrainie, niepodległej ojczyźnie czy żółto-niebieskiej fladze. Oczywiście tolerancja politruków miała swoje granice i w latach 80. Karpaty Lwów musiały tłumaczyć się ze „zbyt ukraińskiego składu”.
Śmiałość Ukraińców od lat 60. rozbudzały sukcesy kijowskiego Dynama – pierwszego powojennego mistrza ZSRR spoza Moskwy. Dynamo wygrywało ligę radziecką rekordowe trzynaście razy, a tytuły zdobywały też dwa inne ukraińskie kluby: Dnipro Dniepropietrowsk i Zoria Wołoszyłowgrad (dziś Ługańsk). Ukraińscy piłkarze jedenastokrotnie byli wybierani najlepszymi zawodnikami rozgrywek i stanowili o sile radzieckiej reprezentacji. Ołeh Błochin i Ihor Bielanow otrzymali Złotą Piłkę dla najlepszych piłkarzy w Europie.
Po rozpadzie Związku Radzieckiego reprezentacje Rosji i Ukrainy spotkały się tylko dwa razy. Na pierwszy mecz, na Stadionie Olimpijskim w Kijowie, przyszło ponad 82 tysiące osób. Ukraina wygrała. W rewanżu w Moskwie, w ostatnich minutach wyrwała Rosjanom remis, pozbawiając ich szans na awans na Euro 2000. W bezpośredniej rywalizacji Ukraińcy pozostają więc niepokonani.
Czy w czasie, gdy nad krajem roztacza się zewnętrzna agresja, piłka nożna ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie?
Gdyby nie miała, Rosjanom nie byłoby tak spieszno z zagrabianiem grających na Krymie drużyn, a separatyści z Doniecka i Ługańska nie tworzyliby naprędce swoich piłkarskich reprezentacji, niemających wielu chętnych do rywalizacji, ale na nią gotowych.
Futbol już dawno stał się sprawą polityczną, a także nośnikiem narodowościowych i wizerunkowych przesłań. Anatolij Popow, wiceprezes Ukraińskiego Związku Piłki Nożnej, grzmiał już w 2014 roku:
Krym znajduje się pod czasową okupacją, ale to terytorium Ukrainy. Nasz rząd zrobi wszystko, aby odzyskać półwysep, a my zrobimy wszystko, żeby odzyskać krymską piłkę.
OKIEM EKSPERTA
Michał Banasiak
Współpracownik Instytutu Nowej Europy. Specjalizuje się w relacjach sportu i polityki. Autor analiz, komentarzy i wywiadów z zakresu dyplomacji sportowej i polityki międzynarodowej. Były dziennikarz Polsat News i wysłannik redakcji zagranicznej Telewizji Polskiej.
Poznaj tradycje i obyczaje na Ukrainie – czytaj Magazyn Koncept.