Z Sieradza do Ligi Mistrzyń. Wywiad z Patrycją Balcerzak.
Wielokrotna reprezentantka Polski w piłce nożnej opowiada, jak zaczęła się w jej kariera, jakie różnice występują między ligą niemiecką...
Nie na darmo wśród zawodowych sportowców z najwyższej półki na tę chwilę mówi się po prostu „śmierć”. I nic to, że po niej człowiek wciąż oficjalnie uznawany jest za żywego. – Sportowiec umiera dwa razy. Pierwszy raz, gdy idzie na emeryturę – twierdzi 56-letni Sugar Ray Leonard, emerytowany pięściarz zaliczany do 10 najlepszych zawodników w historii boksu.
Amerykanin nie godził się na nagłą, zawodową śmierć. Do ringu wracał kilkanaście razy, obiecując, że to już ostatni raz. Kolejne porażki nie odstraszały go od zakładania rękawic. Popadł w depresję, nałogi, w kilka lat rzucił na deski całe swoje życie. Z tego nokautu podnosi się do dziś. – Sportowcy później niż ich rówieśnicy wchodzą w życie zawodowe. I niełatwo się w nim odnajdują — zwłaszcza, gdy wcześniej nie pomyśleli, co będą robić po zakończeniu kariery – przyznawał kilka lat temu Robert Korzeniowski, niedługo po tym jak sam ogłosił, że rezygnuje ze startu w zawodach. Jednak nie wszyscy sportowcy po zakończeniu zawodniczej kariery popadają w osobiste tarapaty. Niektórzy święcą triumfy na innych polach, choć jak twierdzą psycholodzy sportu, to raczej wyjątki. A wszyscy oldboje mają wspólną cechę: muszą coś robić na wysokich obrotach, inaczej gubią się w życiu bez treningowego reżimu.
Dwóch najwybitniejszych polskich skoczków narciarskich jak mało kto nadaje się do pokazania, jak zawiłe są ścieżki sportowców po zawieszeniu butów na kołku. Zarówno Wojciech Fortuna, jak i Adam Małysz po zakończeniu karier trafili za kierownice samochodów. Z tą różnicą, że Małysz z sukcesami ściga się w egzotycznych rajdach realizując młodzieńcze pasje, a Fortuna dorabiał jako taksówkarz w Chicago, większość zarobków wydając na alkohol. Oczywiście, można powiedzieć, że obaj mistrzowie mają inne charaktery. Jednak podstawową różnicą jest fakt, że żyli w innych czasach. Małysz trafił już na lata, gdy sportowiec nie był w swojej karierze sam. Psychologowie i otoczenie przygotowywali go na chwilę, gdy zabraknie emocji przy ruszaniu z belki skoczni, gdy pojawi się pustka. – Pierwszego lata po zakończeniu kariery, gdy zbliżał się czas letniego zgrupowania, zorientowałem się, że nie wiem co będę robił, skoro nie jadę na obóz. Przeraziłem się – przyznał niedawno Kareem Abdul-Jabbar, jeden z najlepszych koszykarzy w historii. Zaczął pisać książki, udzielać się społecznie. – Tak by zasypać nagłą pustkę – tłumaczył Abdul-Jabbar.
Pustka to uczucie dopadające niemal każdego sportowca na aucie. Coraz rzadziej oznacza to także pustki w portfelu: ci bardziej zaradni i elokwentni wyczynowcy na emeryturze trafiają do telewizji (np. Andrzej Juskowiak), telewizyjnych show (od Otylii Jędrzejczak przez Przemysława Saletę po Leszka Blanika) lub zostają wprzęgnięci w machinę reklamy i biznesu (Małysz, Korzeniowski). W obecnych czasach sportowcy mają coraz większą szansę na dostatnie życie, bo i biznes zauważył, że z eksmistrza będzie nie tylko dobry słup reklamowy czy nauczyciel wuefu. – Sportowcom brakuje co prawda umiejętności z dziedzin innych niż sport, ale są wytrwali i odporni na stres — a to cenne, także w biznesie. Walczą i dochodzą do celu. Dla nich to oczywiste. W krajach tzw. starej Europy firmy rekrutacyjne (np. Adecco) docierają do zawodników kończących kariery i wprowadzają ich na rynek pracy. Przedsiębiorcy współpracujący z Adecco tylko czekają na nową „dostawę” sportowych emerytów. Bo to się opłaca – opisuje Robert Korzeniowski, dziś sprzedający polisy zawodowym sportowcom i twarz napoju Powerade, a jeszcze niedawno jeden z współorganizatorów Euro 2012.
Jak przekonują psychologowie sportu, trauma związana z zakończeniem kariery ma też podłoże biologiczne. Zmiana trybu życia jest szokiem dla organizmu przez lata przyzwyczajonego do dużego wysiłku, koncentracji, adrenaliny, wyzwań. W mózgu brakuje hormonów szczęścia – endorfin, wydzielających się po kilkudziesięciu minutach ćwiczeń. Dlatego sportowcy bez chandry na emeryturze to ci, którzy nie przestali się ruszać. Przy czym większość, jak np. Zbigniew Boniek, ruszają nie tylko nogami, ale i głową. – Staram się biegać trzy razy w tygodniu, po 6-10 kilometrów. Czasami nasuwa mi się pytanie, po co ja to robię, po co się tak męczę, ale… Gdy się zatrzymam, wezmę prysznic – inne życie, mam apetyt, lepiej się czuję, a dzień jest piękniejszy – tłumaczył w Polskim Radiu Boniek, który po biegu zakłada garnitur. Jest nie tylko prezesem PZPN, do tego rozwija biznesy związane m.in. z farmami wiatrowymi w środkowej Polsce. W biznesie realizuje się także m.in. Czesław Lang czy Dariusz „Tiger” Michalczewski, który już w PRL próbował sił w handlu — wywoził na handel wódkę, futra czy bursztyn i upłynniał za drogocenne marki. Potem, podczas kariery w Niemczech, inwestował w tamtejsze nieruchomości. Jak mówi bokser – jego przewagą jest fakt, że od początku myślał o tym, co będzie po ostatniej walce. — W biznesie jestem mistrzem w dobieraniu teamu. To jest moja mocna strona, jak boksowałem, miałem zespół, gdzie wszyscy dmuchali w jedną trąbkę. Teraz w biznesie słucham uważnie co mówią za i przeciw, z czasem sam nabyłem wiedzę jak, gdzie i po co — przekonywał ostatnio Dariusz Michalczewski w rozmowie z jednym z dzienników. Sporo adrenaliny w biznesie doświadczyli w ostatnich latach Mariusz Czerkawski i Jacek Wszoła. Obaj panowie zainwestowali w sieć klubów fitness, która pomimo wielkich inwestycji popadła w poważne finansowe tarapaty. Teraz Gymnasion znów wraca na dobre tory, obok adrenaliny pojawiają się endorfiny. W takich chwilach okazuje się, koniec zawodniczej kariery to niekoniecznie śmierć. To nowe życie.
Wielkie powroty sportowców – czytaj w Magazynie Koncept.